Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Rada astronawigatorów utrzymuje jednak, że zaludnienie Ikara jest optymalne dla jego misji, dopuszczając przyrost zaledwie wyrównujący ubytki po zaginionych i wyczerpanych nerwowo. Zbyt liczne potomstwo mogło- by nastręczyć Ikarowi nowe problemy, utrudniające wypełnienie nałożonych zadań. I oto jesteśmy już w drodze trzeci dziesiątek lat! Przemierzyliśmy wiele układów słonecznych, przepatrzyliśmy uważnie i zawsze na początku z gorącz- kową nadzieją setkę planet, nie odkrywając niczego prócz minerałów i metali, prócz lodów, gazów i plazmy. Nic interesującego dla człowieka takiego jak ja... do owego dnia przed siedmiu laty, gdy na Ikara wrócił zwiadowca Alek Dery. 2 Właśnie zabierałem się do przeprowadzenia błyskotliwej roszady w partyjce szachów rozgrywanej z moim kolegą Lionelem Redstarem podczas przerwy w dyżurze, gdy z poliwizora odezwał się głos szefa, przewodniczącego rady kontrolnej Ikara: - Zenonie - zwracał się jak zwykle uprzejmie, to jest z ową pełną dystansu grzecznością, obowiązującą Ikarczyków - byłbym wdzięczny, gdybyś zechciał przybyć do komory kwarantanny. Jesteś potrzebny. Zerwałem się natychmiast, bo wydało mi się, że wyczuwam w jego głosie skrywany strach czy też podniecenie, ogarniające zaz-wyczaj każdego uczonego w obliczu intrygującej zagadki. A może myliłem się, gdyż starzy Ikarczycy rzadko pozwalają sobie na nie kontrolowane ujawnianie uczuć, cóż dopiero mówić o przewodniczącym rady kontrolnej, ale nawet Loni musiał coś zauwa- żyć, bo powiedział: - Terin wyraźnie cię faworyzuje. Nawet w godzinach pracy zwraca się do ciebie po imieniu. Bądź pewien, że zażądamy wyjaśnień. Oczywiście z Redstarem mówimy sobie po imieniu - jesteśmy rówieśnikami, ale nie kochamy się zbytnio, niejeden raz udało mu się wyprowadzić mnie z równowagi. - Słuchaj, Loni - odparłem - najlepszy przyjaciel mego ojca ma chyba prawo zwracać się do mnie po imieniu. Po wtóre, zazdrość, jaką wyczuwam w twoich słowach, uważam za nie mniej naganną niż stronniczą sympatię. Nie zdążył odpowiedzieć, nim bowiem otworzył usta, byłem na zewnątrz i wskakiwałem do pierwszej windy, jaka wyrosła przede mną. Z pośpiechu znalazłem się w zwykłej windzie, a komora kwarantanny znajduje się dość daleko. Dla większego bezpieczeństwa Ikar podzielony jest na niezależne, dublujące się sektory, oddzielone kilometrami grubych skalnych ścian, co znacznie zwiększa odległości, rozporządzamy jednak doskonałą, zróżnicowaną siecią komunikacyjną. Zgodnie z nakazem logiki komora kwa- rantanny znajduje się w najbardziej zewnętrznych sektorach i składa się ze śluz startowych i hangarów czynnych statków kosmicznych, z laboratoriów, w któ- rych bada się przywiezione z zewnątrz próbki, ze szpitala i właściwej komory kwarantanny, gdzie przez pewien okres przebywają powracający z lotów zwiadowcy. Upłynęło trochę czasu, nim przyszło mi na myśl, że Terin nieprędko mnie ujrzy, jeśli będę podróżował po Ikarze tą towarowo-wycieczkową windą. Próbowałem zgadnąć, który to ze statków zwiadowczych mógł wrócić. Obecnie dziewięć znajdowało się na zewnątrz. Gdy ocknąłem się wreszcie z jałowej gry wyobraźni, wyskoczyłem na najbliższym przystanku i rzuciłem się do drzwi tych lśniących wagoników-pocisków, do których kluczem dysponują jedynie człon- kowie rady kontrolnej i grup awaryjnych. Wsunąłem się do środka, ułożyłem byle jak - są trzyosobowe — wybrałem numer stacji i zaparło mi dech od nagłego szarpnięcia. Pomyślałem, że Terin nie wzywałby mnie tą drogą, gdyby chodziło 0 zwykłą komisję kwalifikacyjną czy coś w tym rodzaju, w czym uczestniczyłem wiele razy, zaraz jednak przestajem myśleć, prędkość sparaliżowała bowiem wszelkie impulsy w moim mózgu. Po czterdziestu sekundach wszystko minęło. Przebyłem dwadzieścia pięć kilometrów i wydostałem się z pocisku z szumem w uszach i dławiącym bólem w piersi. Pragnienie przygody znów zaczęło mi podszeptywać, że tym razem chodzi o coś niezwykłego, nie o rutynowy przegląd, więc niemal wbiegłem do szatni. Była pusta, co jeszcze bardziej mnie przeraziło. Czyżbym tak bardzo się spóźnił? A może po prostu zbyt późno mnie wezwano? Robot kamerdyner stał obok szaf z obojętnością maszyny, więc zawołałem ze złością, odczytując imię widniejące na jego piersi i plecach: - Kolo, pomoc! Otworzyłem szafkę, na której pyszniła się nalepka z moim nazwiskiem 1 złapałem skafander. Metalowe ręce robota manipulowały zręcznie, ale po chwili już byłem spocony, bo w podobnym stanie nawet najwygodniejszy skafander stanowi brzemię. Nasunąłem hełm, włączyłem aparaturę oddechową i rozkazałem: - Kolo, kontrola! Prawdę mówiąc, jest to jedyne przeznaczenie robota kamerdynera będące- go w rzeczywistości dość prymitywnym automatem. Kontrola włożonego skafandra na podstawie wskaźników wytrzymałości mechanicznej, izolacji cieplnej, atmosferycznej, promieniotwórczej, wirusowej i pozostałych systemów bezpieczeństwa. Robot wyposażony jest we wszelkie automatyczne sonowizory i kontrola trwa parę sekund, lecz teraz wydawało mi się, że mogłaby trwać znacznie krócej. Do komory kwarantanny nie wolno wchodzić bez skafandra. Przejść przez nią musi każdy, kto choć na minutę opuścił Ikara, obojętnie w jakim celu i dokąd. A statki zwiadowcze, wracające z dalekich lotów, poddawane są wraz z pilotami kwarantannie dwutygodniowej, mimo iż w ciągu minionych trzy- dziestu lat nikt nie przywlókł z sobą nawet najmniejszego wirusa. Ikar z zasady unika wchodzenia w odrębne układy gwiazd. Czynią to zwiadowcy, którzy wykorzystując energię jego ogromnej prędkości, ze zdwojo- ną szybkością przepatrują miliardy kilometrów przestrzeni przed nami, by oczekiwać tam na wcześniej wyznaczonych orbitach. Posiadamy w magazynach około setki podobnych statków zwiadowczych różnej wielkości i klasy, a nad ich udoskonalaniem bez przerwy pracuje zespół konstruktorów. Potrafią one, podobno, przejść bez szwanku nawet przez ogień i bezpiecznie przeprowadzić swych pasażerów przez wszelkie kosmiczne niespodzianki, oferując im wcale znośne warunki do życia i pracy naukowej przez pięćdziesiąt lat... wszak wszystko może zdarzyć się w kosmosie! Trzy z takich statków straciliśmy w układzie Deneba. Szukaliśmy ich długo, niestety, ludność na Ikarze zmalała 0 dziesięć osób. Wtedy na Ikarze wystąpiły pierwsze konflikty