Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Najemnicy wyróżniali się w tłumie niczym rodzynki w cieście. Mając ich tak wielu pod ręką, nadto pamiętając, że zima zawsze oznacza dla nich trudne czasy, nie sądziła, by musiała drogo zapłacić. Chyba że, jak obawiała się Dyelin, ceną będzie Andor. W jakiś sposób należało umieścić dość własnych ludzi w Gwardii, by obcy nie mieli w niej liczebnej przewagi. Oraz znaleźć pieniądze. Nagle uświadomiła sobie obecność Birgitte. Była zła – ostatnimi czasy często się to zdarzało – i szukała jej. Była wręcz wściekła, więc popędzała konia. Złowieszcze połączenie, od którego w głowie Elayne rozdzwoniły się gongi alarmowe. Natychmiast zarządziła jak najszybszy powrót do pałacu – ta samą drogą, którą wybrała Birgitte; więź zobowiązań Strażnika wiodła ją prosto ku niej – cały orszak skręcił w najbliższą wiodąca na południe ulicę: Zaułek Iglarzy. Ulica była w istocie nawet dość szeroka, wiła się niczym strumień w górę i w dół wzgórz, iglarze mieli tu swoją siedzibę całe pokolenia temu. Teraz kilka niewielkich gospod i tawern znalazło miejsce wśród wytwórców noży krawców i wszelkiego rodzaju innych rzemieślników, prócz właśnie iglarzy. Birgitte znalazła ich, nim zdążyli wrócić do Wewnętrznego Miasta, na Alei Ogrodników, gdzie garstka sprzedawców owoców wciąż próbowała prowadzić handel w sklepach założonych jeszczew czasach Ishary, choć o tej porze roku doprawdy niewiele można było dostrzec na wystawach, a to co było, było przeraźliwie drogie. Mimo wszechobecnej ciżby ludzkiej Birgitte poruszała się kłusem, czerwony płaszcz powiewał za jej plecami, ludzie umykali przed nią na lewo i prawo; długonogi siwek zwolnił tempa dopiero na ich widok. Jakby chcąc zatrzeć wrażenie pośpiechu, Birgitte najpierw wpatrywała się przez moment w Gwardzistki, potem spokojnie oddała honory Caseille, i dopiero wtedy zajęła miejsce przy boku Elayne. W przeciwieństwie do pozostałych kobiet nie nosiła ani miecza, ani zbroi. Wspomnienia z jej poprzednich żywotów powoli się zacierały – twierdziła, że z pełną jasnością nie potrafi sobie już nic przypomnieć sprzed ufundowania Tar Valon, aczkolwiek pojedyncze obrazy niekiedy stawały jej przed oczyma – jednej rzeczy wszelako pewna była całkowicie. Za każdym razem, gdy brała do ręki miecz, kończyło się na tym, że omalże nie traciła życia. Zabrała oczywiście łuk, przytroczony teraz w skórzanym futerale przy siodle, po przeciwnej stronie niż najeżony strzałami kołczan. Dusiła się wręcz od gniewu, w miarę zaś jak mówiła, mars na jej czole pogłębiał się. – Niedawno na poły żywy od mrozu ptak dotarł do gołębnika pałacu, przynosząc słowo od Aringill. Żołnierze eskortujący Naean i Elenię wpadli w zasadzkę i zostali zabici nawet nie pięć mil od miasta. Na szczęście jeden z koni powrócił z krwią na siodle, w przeciwnym razie przez całe tygodnie mogłybyśmy nie wiedzieć, co się stało. Wątpię jednak, byśmy miały dość szczęścia i żeby się okazało, iż tamte dwie zostały pojmane dla okupu. Płomienne Serce zatańczył pod nią nerwowo, Elayne natychmiast przywołała go do porządku ostrym ściągnięciem wodzy. Ktoś w tłumie wzniósł okrzyk, który mógł być wiwatem na cześć Domu Trakand. Albo wręcz przeciwnie. Sklepikarze próbujący przyciągnąć klientów robili tyle wrzawy, że niewiele dawało się usłyszeć. – A więc mamy szpiega w pałacu – powiedziała bez namysłu i dopiero po chwili zacisnęła usta, żałując, że odezwała się przy Aes Sedai. Birgitte jednak najwyraźniej nic to nie obchodziło. – Chyba że gdzieś tu biega ta’veren, o którym nie mamy zielonego pojęcia – odparła sucho. – Może teraz pozwolisz sobie przydzielić ochronę. Tylko kilku Gwardzistów, starannie dobranych i... – Nie! – Pałac był jej domem. Przecież nie mogła dopuścić, by w domu potrzebowała osobistej ochrony. Zerknęła na Brązową siostrę i westchnęła. Sareitha słuchała nadzwyczaj uważnie. Teraz nie było już sensu ukrywać przed nią stanu spraw. Przynajmniej w tym względzie. – Powiedziałaś Pierwszej Pokojówce? Birgitte obrzuciła ją spojrzeniem z ukosa, które w zestawieniu ze średnio intensywnym wybuchem wściekłości, jaki przeniosła więź, sprowadzało się do stwierdzenia: “Ucz swą babcię robić na drutach”