Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Synowie Urth ponownie będą żeglować wśród gwiazd, przeskakując z galaktyki do galaktyki, sprawując władzę nad wszystkimi córami słońca. Kasztelanka Thea, choć nie dała tego po sobie poznać, z pewnością przysłuchiwała się naszej rozmowie, gdyż teraz spojrzała mi w oczy i powiedziała słodkim głosem, przypominającym gruchanie gołębicy: - Czy wiesz, kacie, w jaki sposób doszło do zmiany nazwy naszej planety? Dawno temu ludzie dotarli na czerwoną Verthandi, która nazywała się wtedy Wojna, a ponieważ uważali, że ta nazwa może zniechęcić innych, którzy powinni pójść w ich ślady, zmienili jej nazwę na Present. Był to żart, gdyż w ich języku słowo to oznaczało zarówno „teraźniejszość", jak i ,,upominek". W każdym razie tak powiedział mnie i mojej siostrze jeden z naszych nauczycieli, choć ja nie potrafię sobie wyobrazić języka, w którym panowałoby takie pomieszanie. Yodalus słuchał jej z taką miną, jakby nie mógł się doczekać, kiedy skończy, ale dobre maniery nie pozwalały mu przerwać. - Potem inni, którzy z sobie tylko znanych powodów pragnęli przyciągnąć ludzi na najbliższą słońcu, zdatną do zamieszkania planetę, nadali jej nazwę Skuld, czyli Świat Przyszłości, naszą Urth zaś ochrzczono Światem Przeszłości. - Obawiam się, że nie masz racji - przerwał jej Vodalus. - Wiem z wiarygodnych źródeł, że nasza planeta nosi swoją obecną nazwę od zamierzchłych czasów, ale twoja opowieść jest tak urocza, że naprawdę wolałbym, abyś to ty miała rację. - Thea uśmiechnęła się, a Vodalus mówił dalej, kierując swe słowa bezpośrednio do mnie. - Choć historia przytoczona przez moją uroczą kasztelankę nie wyjaśnia, dlaczego Urth nazywa się właśnie tak, a nie inaczej, to jednak wynika z niej jasno, iż w tamtej epoce ludzie przenosili się na swoich statkach z planety na planetę, podporządkowywali je sobie i wznosili na nich miasta. To były wielkie dni naszej rasy, kiedy ojcowie ojców naszych ojców dążyli do zdobycia władzy nad wszechświatem. Umilkł, a ponieważ wydawało mi się, że oczekuje ode mnie jakiejś uwagi, powiedziałem: - Sieur, od tamtej pory nasza wiedza znacznie się skurczyła. - Trafiłeś w sedno sprawy, oprawco, ale pomimo swojej niezwykłej przenikliwości, dokonałeś błędnej interpretacji. To nie nasza wiedza się skurczyła, tylko możliwości. Badania trwają bez przerwy, lecz mimo że ludzie wiedzą już, czego im trzeba do osiągnięcia doskonałości, to jednak zasoby świata, który zamieszkują, uległy niemal całkowitemu wyczerpaniu. Żyjemy, niepewni jutra, na ruinach tego, co było przed nami. Kiedy niektórzy śmigają w swoich ślizgaczach po niebie, pokonując w ciągu jednego dnia nawet dziesięć tysięcy mil, inni pełzają po powierzchni Urth, nie mogąc pokonać odległości od jednego horyzontu do drugiego, zanim ten zachodni nie wzniesie się tak wysoko, by pożreć gasnące słońce. Przed chwilą wspomniałeś o zaszachowaniu tego kwilącego głupca, jakim jest Autarcha... Wyobraź sobie nie jednego, lecz dwóch autarchów, reprezentujących dwie strony dążące do ostatecznego zwycięstwa. Biały pragnie zachować rzeczy takimi, jakimi są, czarny zaś stara się ponownie wprowadzić ludzkość na drogę wiodącą ku panowaniu nad światem. Czysty przypadek sprawił, że nazwałem go czarnym, ale nie od rzeczy będzie przypomnieć, iż właśnie nocą możemy najlepiej obserwować gwiazdy. W czerwonym blasku dnia są prawie niewidoczne. Powiedz mi teraz, kacie, któremu z tych dwóch władców pragniesz służyć? Wiatr zakołysał gałęziami drzew, a ja odniosłem wrażenie, że wszyscy biesiadnicy umilkli, wsłuchując się w słowa Vodalusa i czekając na moją odpowiedź. - Czarnemu, ma się rozumieć. - Dobrze! Jednak jako człowiek rozsądny z pewnością zdajesz sobie sprawę, iż droga do odzyskania dawnej świetności nie będzie łatwa. Ci, którzy boją się zmian, będą stawiać zacięty opór, musimy więc zrobić wszystko, co w naszej mocy, by ich pokonać. Przy stole znowu ożyły rozmowy. - Sieur, jest coś, czego ci jeszcze nie wyznałem - powiedziałem tak cicho, że nie mógł mnie usłyszeć nikt poza Vodalusem. - Nie chcę skrywać tego dłużej, gdyż mógłbyś pomyśleć, że pragnę cię zdradzić. Miał znacznie więcej doświadczenia w prowadzeniu takich rozmów, bo zdążył zająć się jedzeniem, udając, że nie przywiązuje do moich słów większej wagi. - Doprawdy? Dalej, mów śmiało. - Mam coś, co ludzie nazywają Pazurem Łagodziciela. Znieruchomiał jak posąg, z zębami wbitymi w pieczoną gęsią nogę, po czym spojrzał na mnie nie odwracając głowy. - Pragniesz go zobaczyć, sieur? Jest bardzo piękny, a ja mam go przy sobie, w bucie. - Nie... - szepnął. - To znaczy, chyba tak, ale nie tutaj. Chociaż, może lepiej nie... - W takim razie, komu powinienem go przekazać? Dopiero teraz Vodalus oderwał kęs mięsa, przeżuł go i połknął. - Słyszałem od przyjaciół w Nessus, że Pazur zniknął. A więc ty go masz..