Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Chętnie prowokował i był prowokowany. Na pewnym przyjęciu zapytał choćby polskiego attache wojskowego - w obecności innych osób - czy można by do Związku Sowieckiego zrzucać księży na spadochronach... W jednym (co najmniej) przypadku użył swych biskupich pełnomocnictw bez wiedzy Watykanu, wyświęcając bez długich namysłów na kapłana pewnego jadącego do Rosji świeckiego - aby „niósł Eucharystię w głąb państwa Sowietów". Postępowanie konspiracyjne i naiwne mieszało się z jego urzędową działalnością w Komisji Rosyjskiej, podobnie jak podczas rosyjskich podróży w latach dwudziestych. Tutaj przykład, który poznano w Watykanie dopiero na początku 1933 r., kiedy uwolniony biskup Sloskans przybył do Rzymu, a kilku prałatów przeczytało jego dzienniki. Otóż pewien kapłan, nazwiskiem Piotr Awglo, którego Sloskans na czas swego uwięzienia osadził jako wikariusza generalnego w Mohylewie, złożył 930 r. pod wpływem gróźb i obietnic GPU pisemne oświadczenie, że w Związku 'Owieckim nie ma żadnych przeszkód dla życia religijnego. Równocześnie dyplomatycznym kanałem biskupa Neveu w Moskwie dał Awglo znać do Rzymu, że stał do tej wypowiedzi zmuszony, że gorzko jej żałuje i prosi o zwolnienie z urzędu, ipowiedź, by zechciał pozostać na swym stanowisku, zaś na wypadek aresztowania yznaczył zastępcę zakomunikował mu d'Herbigny nie na tej samej poufnej drodze, ccz na otwartej karcie pocztowej, którą - dla „zamaskowania"? - napisał po łacinie... wglo zmarł w mohylewskim więzieniu).40' isjpnarska żarliwość d'Herbigny'ego, ożywiona autentyczną, acz mistycznie aJnioną pobożnością, eskalowała chwilami do ekstatycznych wizji. Swemu kore- encyjnemu partnerowi Neveu zwierzył się kiedyś, że jest pewny, iż jedna toka z Sowietów, którą tajnie ochrzcił, kiedy służbowo przebywała w Rzymie 144 Tajna dyplomacja Watykanu - została „rozstrzelana na Kremlu": współprzeżył to w nocnym widzeniu.40 Równocześnie wyżywał się w zewnętrznej ruchliwości. W kołach rosyjskich emigrantów (penetrowanych oczywiście przez tajne służby sowieckie i inne) przekazywano go sobie z rąk do rąk, wygłaszał odczyty i przeprowadzał rekolekcje, pozwalał się podziwiać i uwielbiać - nie na ostatku przez panie. Rosyjska żona pewnego tureckiego dyplomaty, której matka -jak później mówiono - pracowała dla Sowietów, składała mu patetyczne deklaracje miłosne, a oplotkowała, kiedy ją odprawił. Sowieccy rzekomi inżynierowie nachodzili go z ofertami okupienia „ulg" dla Kościoła za cenę handlu bronią, na co się zgodził. Przyjmując pokutniczy powrót Deubnera do Rzymu, dał pożywkę dla nowych podejrzeń wobec siebie, zwłaszcza kiedy jesienią 1933 r. okazało się, że Deubner (znów bez zezwolenia) opuścił klasztor benedyktynów w Subiaco i, wędrując pieszo siedemdziesiąt kilometrów, powrócił do Rzymu, gdzie mówiono później, że utrzymuje stosunki z ambasadą sowiecką... Wszystko to jednak nie wystarczyłoby do wszczęcia postępowania kościel-no-dyscyplinamego przeciw d'Herbigny'emu (również w Świętym Officium nie istnieją żadne „akta" na jego temat). Ciążące na nim fatum było innej natury i nie dawało się sprowadzić do wspólnego mianownika w sensie kanonicznym, teologicznym bądź moralnym. Nie miało też ono tylko jednego źródła; mnogość powodów złożyła się w końcu na - chętnie przez wielu widzianą - okazję. Współczesny d'Herbigny'ego i jego towarzysz w cierpieniu, benedyktyn Beauduin (którego d'Herbigny posłał na wygnanie), dotknął chyba sedna sprawy pisząc do przyjaciela: Wie Pan, jak go [d'Herbigny'ego] nazywano: „Monseigneur m'as-tu vu" („Monsignore-Czy-Mnie-Widziaieś"). W prasie typu „La Croix"jego nazwisko bylo wymieniane codziennie; nie bylo klerykalnego przyjęcia, na którym nie byłby obecny... Klimat Rzymu jest śmiertelny dla nazbyt obrotnych cudzoziemców: zabijają ich mikroby „pralatyzmu". Nie bez złośliwej uciechy odnotowywał Beauduin na początku grudnia 1933, że „rola [d'Herbigny'ego] w Rzymie niemal już się skończyła". To rząd polski „w końcu wysadził go w powietrze" - dowiedział się Beauduin w swoim klasztorze milczenia na początku stycznia 1934 r. i dywagował: „Dlaczego nie przyśle się go tutaj? Moglibyśmy wówczas podjąć wspólne rozważania o zaćmieniach słońca i prawach ciąże- nia... "42) Tak daleko sprawy jeszcze nie zaszły. Wprawdzie wyjaśnił się też prywatny sen d'Herbigny'ego o członkostwie w Academie Francaise (na miejsce eks-jezuity Bremofl-da)43), lecz nie myślał on o opuszczeniu swego zakonu. Co więcej, strącony z piedestału i przebywający w Paryżu wierzył, że oficjalne przyjęcie i ogłoszenie jego dymisji w dniu 30 marca 1934 r. było ze strony papieża pośrednim sygnałem sympatii. D'HerbigoV mniemał44', iż fakt, że Pius XI wybrał Wielki Piątek na ogłoszenie decyzji, wskazuje, jak bolesna dla papieża była ta decyzja. Ostateczna klęska nadeszła dopiero trzy i pół roku później, kiedy rosyjska polityk1 Watykanu w całej rozciągłości i na drugi czas utraciła orientację. Ąntykomunizm Hitlera: złudne nadzieje, fatalne następstwa. 1933—1939 145 Encyklika przeciw Moskwie, skłonności ludowo-frontowe i koniec d'Herbigny'ego Paradne mundury, czarne surduty, fioletem i czerwienią drapowane sutanny _ barwnie prezentował się komitet powitalny na stacji kolejowej normandzkiego miasteczka Lisieux. Był on barwny rpwnież z uwagi na koloryt polityczny: katoliccy prominenci obok osobistości z francuskich paftii Frontu Ludowego, wolnomyśliciele, socjaliści, ateiści, biskupi... Kompania honorowa prezentowała -broń,, wojskowi trębacze zadęli w instrumenty: najpierw hymn papieski, potem Marsylianka, hymn rewolucji francuskiej... Legatem papieskim, który w to późne popołudnie 10 lipca 1937 r. owacyjnie witany przez prawie 300 000 ludzi wysiadał z salonki, był kardynał sekretarz stanu, Eugenio Pacelli. Na Kongresie Eucharystycznym w Lisieux reprezentował papieża nie tylko formalnie. Gdyby nie choroba, Pius XI pojechałby faktycznie sam do Francji