Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Jak zauważyła ciocia Elner, przypominały kolorem miętowe cukierki, które trzymano w szklanym słoju przy kasie u panny Almy. Na osiedlu nie spostrzegli żadnej srebrnowłosej, dobrze zakonserwo- Chuckleheads – nazwa amerykańskiego zespołu piosenkarskiego. wanej pary, jakie widniały w broszurze, popijającej koktajle na brzegu basenu, gawędzącej miło z podobnymi parami o wyrazie twarzy mówiącym: Wreszcie trzymam świat w cuglach. Widzieli tylko gromadki ludzi, ich zdaniem wyglądających staro, a zdaniem cioci Elner, jeszcze całkiem młodo. Wkrótce zrozumieli, że to, co w ogłoszeniu określane było jako „domy z patio i widokiem na cytrusowe krzewy”, oznaczało kępkę drzew pomarańczowych po drugiej stronie ulicy i wybetonowane podwóreczko wielkości znaczka pocztowego. Kiedy weszli do swego nowego domu, Norma nie odezwała się. Sufit przypominający ser wiejski zwieszał się niżej, niż mogli się spodziewać, liczne plamy znaczyły oliwkowy kosmaty dywan, który nie dodawał urody piecowi w kolorze zielonej oliwki ani maleńkiej lodówce. Fakt, że domek stał pusty przez trzy miesiące i pachniał stęchlizną, tym bardziej nie pozwalał otrząsnąć się z pierwszego szoku. Spłowiałe ściany, których kolor określono w broszurze reklamowej jako słomkowy beż, był modny w latach pięćdziesiątych, podobnie jak tandetne aluminiowe drzwi przesuwane i okna w całym domu. Macky już zaczął się martwić, że trudno im będzie odsprzedać tę nieruchomość, ale zaskoczyła go Norma, ciągle jeszcze zdolna go zaskakiwać, mówiąc: – Och, Macky, nie jest tak źle. Ani się obejrzysz, jak doprowadzę to miejsce do stanu używalności. Sonny nie miał żadnych zastrzeżeń co do dywanika, na którym złożył zaraz powitalny prezent, akceptując w ten sposób nowe lokum. Przebywali w motelu, dopóki Macky nie zwinął wykładziny i nie wymalował na nowo ścian. Norma wybrała się do Searsa, gdzie kupiła nową kuchenkę i lodówkę, stare oddając Goodwillom. Podłogę w kuchni i łazience Macky wyłożył białym linoleum. Tydzień później, kiedy ciężarówka przywiozła z Missouri ich rzeczy i mogli powstawiać je na miejsce, gipsowy domek nabrał przynajmniej znajomego wyglądu. Macky zasiadł na starym znajomym krześle, założył nogę na nogę i zadał sobie pytanie: „No i co dalej?” W następnym tygodniu przysłano im nowy tygodnik. Macky popatrzył na okładkę i zapytał: – Co to, u diabła, jest ten AARP*? Przypomina mi psie rzygi. – To miesięcznik wydawany przez Amerykańskie Stowarzysze- * AARP – American Association of Retired Persons, Amerykańskie Stowarzyszenie Emerytów i Rencistów. nie Emerytów i Rencistów. Rozsyłają go wszystkim, którzy przekroczyli pięćdziesiątkę. Są w nim informacje o różnych zniżkach przysługujących emerytom. Macky coś mruknął i poszedł się przejść. Co jest grane? On wcale jeszcze nie był gotów przejść na status emeryta; odnosiło się wrażenie, że cały świat się sprzysiągł, aby każdego, kto skończył pięćdziesiąt pięć lat, opatrzyć etykietką emeryta i wyrzucić poza nawias. Pamiętał z czasów swojej młodości: stary był ten, kto ukończył przynajmniej siedemdziesiąt pięć lat czy choćby osiemdziesiąt, na litość boską, przecież nawet Stary Henderson uprawiał nadal swój ogródek, kiedy miał dziewięćdziesiąt trzy lata. Macky więc jeszcze był młody, całe lata dzieliły go od starości. Co oznaczało przejście na emeryturę? To, że miałby położyć się i czekać na śmierć? Krótki odpoczynek przed wiecznym odpoczynkiem? Zdawało się, że Norma z uśmiechem na ustach, przy pełnych żaglach, popychana przez sprzyjające wiatry, steruje ku spokojnej, emeryckiej przystani, ale nie on. Macky przechadzał się po okolicy. To był nie tylko inny stan, ale i inny świat, w którym on czuł się zagubiony. Zagubiony w Leisureville. Stare dobre czasy Po kilku miesiącach Norma pozawierała już nowe przyjaźnie, a ciocia Elner czuła się tu szczęśliwa jak prosię w deszcz, mając do wyboru tyle klubów bingo. Sonny był zachwycony faktem, że przyszło mu mieszkać w okolicy pełnej piasku, w którym mógł grzebać do woli, Macky jednak ciągle dawał Normie powody do zmartwienia. Codziennie rano donosiła Lindzie przez telefon: – Twój tata nie przystosował się do roli emeryta. Norma co rano czytywała mu szpalty ogłoszeń o proponowanych stanowiskach pełnionych społecznie przez emerytów, ale on uporczywie odmawiał. – Norma, daj mi spokój, nie będę przecież jak stara pierdoła sterczał w progu Wal-Marta i witał wchodzących klientów, na litość boską! – To nie musi być od razu Wal-Mart. Jest jeszcze mnóstwo ofert dla emerytów. Na przykład w McDonaldzie... Burger Kingu. Słuchaj, tutaj piszą, że można nawet pracować społecznie w kawiarence w szkole średniej czy w bibliotece. Chcą, żeby starsi dawali młodym przykład. Co w tym złego? Dawniej wiele robiłeś dla naszej społeczności. – To było co innego. – A niby dlaczego co innego? – Bo wtedy pracowałem dla swojej społeczności. Ta tutaj nie jest moją społecznością. – Teraz jest. A młodzież jest wszędzie taka sama. Czy nie chciałbyś być wzorem do naśladowania? Dawać dobry przykład? Wyszedł z domu przejść się po osiedlu. Dopiero kończył się listopad, ale tutaj już zaczęto wystawiać świąteczne dekoracje przywiezione z różnych stron Stanów. Wielkie ozdoby, które wyglądałyby stosownie na drzwiach domów w Maine czy New Hampshire, tu, w palących promieniach słońca Florydy wcale nie pasowały. Tak jakby wszyscy mieszkańcy zwariowali i w środku lata postanowili obchodzić Boże Narodzenie. Przed jednym domkiem w kolorze wyblakłej pomarańczy, na ciasnej werandce ustawiono bałwanka, ale zapomniano usunąć z trawnika plastikowego flaminga. Z kalendarza i reklam, które zaczęły pojawiać się w telewizji, Macky orientował się, że zbliżają się święta, ale poza tym dni niczym się nie wyróżniały. Wszelkie inne znamiona świąt należały do przeszłości. W domu zawsze wiedział, kiedy zaczynała się jesień. Pachniało jesienią. Przypominały o niej zeschłe liście grabione na podwórku