Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wówczas będę szczęśliwa. Ach, Geeko! Jakżebym chciała umrzeć! Jeśli Geeka miała zamiar odpowiedzieć dziewczynce, to przeszkodził jej w tym głośny spór, toczony u bram wioski. Meriem jęła uważnie nadsłuchiwać. Z dziecinnej ciekawości chciała pobiec tam i przekonać się, co spowodowało tę sprzeczkę, nie odważyła się jednak na to, lękając się spotkać tam szejka i zasłużyć znowu na bicie. Leżała więc na swoim miejscu, nadstawiając ucha. Posłyszała jak tłum mieszkańców wioski kroczy ulica, prowadząca do namiotu szejka. Nie mogła oprzeć się pokusie. Życie w wiosce było tak monotonne, że dziecko było chciwe nowych wrażeń, wychyliła tedy ostrożnie główkę, rozglądając się ciekawie. Spostrzegła dwóch cudzoziemców, białych ludzi, idących wśród gromady tubylców. Byli sami, jednakże z rozmowy towarzyszących im mieszkańców wioski dziewczynka zrozumiała, że mieli oni znaczny oddział ludzi, obozujących poza obrębem osady. Przychodzili targować się z szejkiem o kość słoniową. Stary Arab spotkał ich u progu namiotu. Jego oczy przymrużyły się złośliwie na widok przybyszów. Stanęli przed nim. wymieniając pozdrowienia. Przyjechali po kość słoniową, brzmiało ich wyjaśnienie. Szejk odburknął gniewnie, że nie ma tu kości słoniowej. Meriem, aż buzię otworzyła ze zdumienia. Wiedziała, że ogromne stosy cennego towaru były ukryte w bliskości namiotu. Wysunęła nieco główkę, aby lepiej przypatrzeć się cudzoziemcom. Jakąż mieli bielutką skórę! Co za żółte, gęste, brody! Nagle jeden z nich zwrócił oczy w jej stronę. Starała się wycofać czym prędzej, bała się bowiem widoku ludzi, cudzoziemiec jednakże zauważył ją. Meriem spostrzegła wyraz głębokiego zdumienia, malujący się na jego twarzy. Zdumienie to nie uszło baczności szejka, który odgadł co było jego przyczyną. - Nie mam kości! - powtórzył. - Nie chcę mieć z wami stosunków, odejdźcie sobie precz. Precz stąd! Wyszedł z namiotu, wypychając cudzoziemców. Ociągali się nieco z wyjściem. Szejk zaczął im grozić. Zatrzymywanie się byłoby szaleństwem z ich strony, toteż natychmiast opuścili wioskę, wracając do obozu. Szejk zawrócił w stronę namiotu, zanim tam wszedł jednakże, odszukał Meriem przyczajoną pod ścianą ze strachu. Schylił się nad nią i złapał ją za nogi, pociągnął do wejścia namiotu i wepchnął gwałtownie do wnętrza. Tam chwycił ją znowu, bijąc niemiłosiernie. - Siedź tutaj - zacharczał. - Nigdy nie pokazuj obcym oblicza. Gdybyś się jeszcze komu pokazała, zabiję cię na miejscu! Wymierzywszy jej ostatnie uderzenie wepchnął dziewczynkę w odległy kąt namiotu, gdzie Meriem upadła, tłumiąc jęki. Szejk chodził po namiocie, mrucząc coś gniewnie. U progu siedziała Mabunu mamrocząc do siebie i śmiejąc się cicho. W obozie cudzoziemców toczyła się ożywiona rozmowa. - Nie może być co do tego wątpliwości, Malbihnie - mówił jeden z nich do towarzysza - najmniejszej wątpliwości. Nie pojmuję tylko, czemu ten stary łajdak nie zgłosił się dotychczas po nagrodę? - Są dla Araba droższe rzeczy nad pieniądze, Jenssenie - odparł tamten - a jedną z nich jest zemsta. - Nie zaszkodzi w każdym razie wypróbować potęgi złota - stwierdził Jenssen. Malbihn wzruszył ramionami. - Nie na szejku - rzekł. - Można by spróbować zjednać sobie którego z jego podwładnych, szejk jednakże nie wyrzeknie się zemsty dla złota. Ofiarowując mu pieniądze, potwierdzimy tylko jego podejrzenie, żeśmy poznali dziecko, stojąc przed namiotem, wówczas nic nas nie obroni przed jego gniewem. - Spróbujmy zatem przekupstwa - zgodził się Jenssen. Próba ta jednakże zawiodła w zupełności. Jeden z ludzi szejka, któremu znaną była skuteczna moc złota, zamieszkiwał bowiem ongiś na wybrzeżu, dał się skusić nadzieją zarobku obiecując Szwedom dostarczyć im dziecko późną nocą. Zaledwie się ściemniło, biali przygotowali się do zwinięcia obozu. Tragarze leżeli przy pakunkach, gotowi do podchwycenia ich na umówione hasło. Uzbrojeni Askarowie obchodzili obóz mając ułatwić odwrót, skoro tylko przekupiony Arab dostarczy łupu oczekiwanego przez białych dowódców. Odgłos kroków rozległ się na ścieżce prowadzącej z wioski do obozu. Jenssen wysunął się naprzód, zapytując szeptem nowo przybyłych: - Kto tam? - Mbeeda - zabrzmiała odpowiedź. Było to imię przekupionego zdrajcy. Odpowiedź ta zadowoliła Jenssena, chociaż zdziwił się dlaczego Mbeeda przyprowadził z sobą innych. Niebawem zrozumiał tego przyczynę. To, co przynosili, leżało na noszach, dźwiganych przez dwóch ludzi. Jenssen zaklął cicho. Czyżby ten głupiec przynosił im trupa? Zapłacili wszakże za żywą istotę? Tragarze stanęli przed białymi ludźmi. - Oto, co kupiło wasze złoto - rzekł jeden z nich. Postawiwszy nosze oddalili się w stronę wioski znikając w ciemnościach. Malbihn spojrzał na Jenssena. Szyderski uśmiech wykrzywił mu usta. Nosze były przykryte prześcieradłem. - No! - zawołał Jenssen. - Podnieś zasłonę i zobacz coś kupił. Możemy się zaiste spodziewać wielkiej nagrody za trupa. - Ten idiota powinien był wiedzieć, żeśmy ja chcieli dostać żywą - mruknął Malbihn, chwytając za rąbek prześcieradła i zrywając je nagłym ruchem. Obaj towarzysze cofnęli się miotając przekleństwa. Na noszach leżał trup zdradliwego Mbeedy. Pięć minut później cały oddział, z Malbihnem i Jenssenem na czele, spieszył gorączkowo na wschód, lękając się spodziewanej lada chwila napaści. ROZDZIAŁ VI W DŻUNGLI Pierwsza noc, spędzona w dżungli, pozostała na zawsze w pamięci syna Tarzana. Nie zauważył dzikich zwierząt w pobliżu, być może, iż zanadto był przejęty własnymi myślami, aby zdawać sobie sprawę z ich obecności. Sumienie dręczyło go na myśl o cierpieniu zadanym matce. Nie czynił sobie już wyrzutów z powodu śmierci Amerykanina. Łotrzyk ów zasłużył przecie na to. co go spotkało. Jack żałował tego co się stało głównie z powodu skutków, jakie z tego wynikły. Teraz nie mógł już powrócić do rodziców tak, jak to sobie układał z początku. Lęk przed dzikimi mieszkańcami wybrzeża, wzbudzony czytaniem fantastycznych przygód, wepchnął go jako zbiega w czeluście dżungli