Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

W takim wypadku musi im pan powiedzieć, gdzie mnie szukać. Ale to nie takie ważne. Przede wszystkim chcę, żeby nie spuszczał pan z oka Jungbecka. Gdyby chciał stąd wyjść, proszę spróbować go od tego odwieść. Gdyby nie dał się przekonać, niech go pan puści - ale nie dalej niż na trzy kroki. Niech pan się postara jakoś tak naturalnie mieć pod ręką pełną butelkę whisky albo coś w tym rodzaju i porządnie go nią zdzieli. Nie w łeb, boby go pan zabił, tylko w ramię przy samej szyi. Pewnie złamie mu pan obojczyk, ale na pewno go pan unieszkodliwi. Conrad nie uniósł nawet brwi. - Teraz rozumiem, dlaczego nie zawraca pan sobie głowy noszeniem rewolweru - powiedział. - Butelka szkockiej działa cuda nie tylko na drętwym przyjęciu. Zabraną ze sobą latarnię sztormową powiesiłem na szczeblu pionowej drabinki prowadzącej z wieżyczki do wnętrza makiety łodzi podwodnej. Jej ostre światło rzuciło na ten lodowy, wilgotny grobowiec niesamowitą plątaninę oślepiająco białych i atramentowoczarnych geometrycznych wzorów. Podczas gdy reszta przyglądała mi się w niezbyt przyjaznym milczeniu, odkręciłem jedną z desek podłogi, wyciągnąłem sztabę balastu, położyłem ją na obudowie kompresora i zadrapałem jej powierzchnię swoim nożem. - Zechce pan zauważyć - zwróciłem się do Ottona - że nie robię żadnego przedstawienia. Prologi mamy za sobą, dobiliśmy do sceny, w której nie ma czasu do stracenia. - Złożyłem nóż i przyjrzałem się robocie jego ostrza. - Nie wszystko złoto, co się świeci. Ale czy to wygląda panom na tabliczkę czekolady? Spojrzałem po kolei na każdego z nich. Widać było jasno, że im nie wygląda. - Kompletny brak jakiejkolwiek reakcji, kompletny brak zaskoczenia i zdziwienia. Schowałem nóż do kieszeni i uśmiechnąłem się, rozbawiony zesztywnieniem trzech z tej czwórki. - Słowo harcerza, że my, urzędnicy państwowi, nie nosimy broni. Zresztą, niby dlaczego moje odkrycie miałoby panów zaskoczyć? Przecież już od pewnego czasu wszyscy czterej doskonale zdajecie sobie sprawę, że nie jestem tym, za kogo mnie uważaliście. A i sam widok tego złota też nie może budzić w was zdziwienia. W końcu po nic innego nie przypłynęliście na Wyspę Niedźwiedzią, tylko właśnie po nie. Nic nie odpowiedzieli. Co dziwniejsze, nawet na mnie nie patrzyli. Nie odrywali wzroku od sztaby złota, jakby była ona o niebo ważniejsza ode mnie, co z ich punktu widzenia wydawało się absolutnie zrozumiałą hierarchią preferencji. - Mój Boże, mój Boże... - ciągnąłem. - A gdzie te odruchowe zaprzeczenia, gdzie miny urażonej niewinności, gdzie chwytanie się ze serce i oburzone "O czym pan, na miłość boską, mówi?" Bezstronny obserwator mógłby uznać ten całkowity brak reakcji za dowód równie obciążający, jak pisemne przyznanie się do winy, nie uważają panowie? - Popatrzyłem na nich z miną, którą można by odczytać jako zachęcającą, ale nadal nie udało mi się wycisnąć z nich żadnej odpowiedzi. Tylko Heissman uznał za konieczne zwilżyć dolną wargę koniuszkiem języka. Ciągnąłem więc dalej: - Była to niezwykle sprytna i przemyślna kombinacja, co nawet wasz obrońca w sądzie będzie musiał przyznać. Czy któryś z panów nie zechciałby opisać, na czym dokładnie polegała? - Moim zdaniem, doktorze Marlowe - powiedział władczo Otto - napięcie ostatnich kilku dni nadwerężyło pańską równowagę umysłową. - Nieźle, nieźle - odparłem z uznaniem. - Niestety spóźnił się pan z tym o jakieś dwie minuty. A zatem nie ma ochotników do naszkicowania fabuły? Cierpimy na przerost skromności czy to po prostu brak chęci do współpracy? Może pan, panie Goin, zechciałby powiedzieć kilka słów? W końcu jest pan moim dłużnikiem. Gdyby nie ja, gdyby nie ta nasza mała dramatyczna konfrontacja, nie dożyłby pan końca tego tygodnia. - Odnoszę wrażenie, że pan Gerran ma rację - odparł Goin wyważonym tonem, którego tak świetnie potrafił używać. - Ja? Miałbym umrzeć? - Potrząsnął głową. - To napięcie musiało być dla pana nie do zniesienia. Jako lekarz powinien pan doskonale zdawać sobie sprawę, że w takich okolicznościach ludzka wyobraźnia... - Wyobraźnia? Czyżby ta czterdziestofuntowa sztaba złota była produktem mojej wyobraźni? - Wskazałem na balast pod deskami podłogi. - Czyżby produktem mojej wyobraźni było także te piętnaście dalszych sztab? I coś koło setki na półce skalnej w Perleporten? Czy to tylko złudzenie, że wasz kompletny brak reakcji na słowo "Perleporten" dowodzi ponad wszelką wątpliwość, iż doskonale wiecie, co to takiego, gdzie się znajduje i jakie ma znaczenie? Czy te setki pokrytych ołowiem sztab zatopionych nadal w tunelu Perleporten istnieją tylko w mojej wyobraźni? Dajmy spokój tym głupim gierkom, bo wasza gra dobiegła końca