Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Obchodziła go tylkomikro220 sekĄiar-wecyzyjne maszyny do krajania płatków. ciała napaski grntaości setnych części milimetra, mikroskopy, którezużywały się w miarę pracy i nabierałyniedopuszczalnychluzów w śrubach, a wreszcie ostrza brzytew, którymisięposługiwał. Trawił życiena ostrzeniu ich ina wynajdowaniu maszyn, które by tę pracę ułatwiały. Albo też konstruował nowe mikrotomy, przyrządy do cięcia, które przeważnie nie chciałydziałać. Brzytwy zajmowały w życiuNorfa miejsce pierwszorzędnej wagi. Kiedyś chorowałprzez dwa tygodnie: napisał w tym czasie dwa listy doMichała i jeden do Vanneau, tłumacząc, jak mają zabezpieczaćostrza. Rachunki wydatków laboratoryjnych prowadziłz niesłychanąskrupulatnością. Żył w stałym lęku, że może byćposądzony o sprzeniewierzenie funduszów społecznych. Dręczyła-go-też-. mania,- że - go okradają. Od czasu do czasu na własnych plecach przynosił dolaboratorium sosnowedeski. Vanneauheblował je i zbijał,półki naniezliczone- cenne książki, których ciągre^przybywało. Brakło już miejsca, sekcje i wiwisekcje trzeba byłorobić w kącie między suszarką a lodówką. W tej to ciasnocie i nędznymotoczeniu przyjmował Norf największesławy swiata lekarskiego, wielkich uczonych o głośnych nazwiskach, ""przybywających z Waszyngtonu, Moskwy,Rzymu czy Tokio, którzy walali sobie buty w brudach podwórka i ze wstrętem, grzecznie zresztą ukrywanym, kręcili nosem koło psich budi klatek ze szczurami. Norf zarabiał pięćdziesiąt tysięcy franków rocznie, ponieważ nie praktykował,całyswój czaspoświęcając pracydlapaństwa. Natomiast większość jego kolegów miała prywatną praktykę, az kasy państwowej pobierała zaledwieO pięć tysięcy franków rocznie mniej niż on. Tu tkwi całe zło, panie Michale tłumaczył staryVanneau. Widzi pan, za mała jest ta różnica. GdybyNorf chciał przyjmowaćpacjentów, zarabiałby ze trzysta^tysięcy franków na rok! lepiej byłoby, gdyby wynagrodzenie profesorów było znacznie wyższe, a żeby za to niewolno im było praktykować. Całe zło stąd idzie! Masastudentów'ubiega się o tytuł profesora tylko dlatego, żeprzysporzy im to pacjentów. I ze względu na pacjentówprofesorowie nieraz popierają swoich asystentów,nawetmniej zdolnych, którzy później, jak sięjuż urządzą, będąich wzywać nakonsylia. Dlatego właśnieniektórzy chcąkoniecznie miećto "prof. " przed nazwiskiem, wcalenie 221. z powołania ani z sympatii dla młodzieży, ale po to, żebymieć dostęp do tych wszystkich przyszłych doktorów, którzy będą im robili reklamę. Musiał panprzecież sam sięz tym spotkać,zna panpewnie takichprofesorów, którzywcale nie uczą, zlecają wykłady któremuś z asystentów,a sami inkasują tylko swoje pięćdziesiąt tysięcy i przezcałe dni jeżdżą od pacjenta do pacjenta. W ciągu półroczaprzyjdą na Wydział ze trzydzieści, dwadzieścia albo i dziesięć razy! Aczasemmoże i tyle nie! Mówię panu,uczciwe. konkursowe egzaminy i profesorowłe-bezr-prywatnej^praktyki ot,^zegonam trzeba! Musimy kiedyś do tego dojść! Inaczej'na"oplmęcałegonaszego ciała profesorskiego,wspaniałych przecieżludzi, będzie nadal padał cień przeztę małą grupę karierowiczów, która rzeczywiścieuzasadnialudzkie narzekania. A ludzie tak skłonni są do uogólnień! W laboratorium stary Vanneau robił po trochu wszystko: zamiatał, zmywał, prał, czyścił, bielił, malował, stawałsięna zmianę to stolarzem, szklarzem, to mechanikiem,optykiem czy elektrotechnikiem. Naprawiał precyzyjnewagi, mikrotomy i mikroskopy, a także wchodził na dachi czyścił komin. Dbał o zwierzęta doświadczalne, karmiłmyszy i szczury zarażone rakiem, przeprowadzał sekcjei wiwisekcje. Zdarzało się nieraz, że skaleczył się przecinając na przykład rakowatąkrtań lub robiąc sekcjemózgu dziewczyny zmarłej na zapalenie opon mózgowychnatlegruźliczym; wieczoremw domu miał zapaść i trzeba byłowtedy wzywaćNoria, aby ratował palec swegostarego pomocnika, najczęściej przy pomocy wyszczerbionego noża kuchennego. Vanneau zarabiał niecałe tysiącfranków miesięcznie, poza tym co trzy lata otrzymywałnowe ubranie; ogrodnicy miejscy izamiatacze ulic zarabiali znacznie więcej, ale oni należeli do związków. A Vanneau nie miał żadnego oparcia. Dorabiał sobie trochę medycyną na własną rękę. Czterdzieści lat życia przy takimczłowieku jak Norf niepozostajebez śladu. Zresztą Norf, przeciążony pracą, wychowałi wykształcił sobie Vanneau na wykwalifikowanego pomocnika. Stary profesor nikogo nietraktował z góry,a dyplom w jego oczach niemiał w ogóle znaczenia. Toteżobecnie wcałej Francji poza Norfem niebyło nikogo, ktoby tak jak Vanneau, zwykły laborant, potrafił wykryćrakapod mikroskopem. Studenci wiedzieli o tym doskonale. W dniachkolokwiów lub egzaminów Vanneaurozdawałw sali mikroskopówszklane płytki z cieniutkimi 222 płatkami rakowatych preparatów do rozpoznania: wątroba? płuca? jelito? Norf pilnował. Ale jeśli przypadkiemzdarzyłosię, że przy tejokazji sam natrafił na jakiś ciekawyszczegół, zasiadał na miejscu uszczęśliwionego studenta i pogrążał sięw obserwacjizapominając oegzaminiei czasie. Wtedy ze wszystkich stron sali odzywały sięciche SOS wołania o pomoc: Vanneau! Vanneau! Pst! Pst! Tutaj, tu! Vanneausię zbliżał, zaglądał ukradkiem irzucał dwasłowa: Mięsak wątroby. Guz mózgu. Dostawał za to po dwadzieścia franków od studenta, gdywychodziliz sali. Z jego usług korzystali nawet i lekarze. Michaładokształcał za darmo, zdobrego serca, bo wiedział,że chłopak nie mapieniędzy