Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Ale to wszystko, co wiem. Nigdy nie zachęcano mnie do pytania o to ani też nie ciekawiło mnie to zbytnio. - Kto mógłby wiedzieć coś więcej? - zapytała Deborah. - Myślę, że panna Finnigan. Opierając dłonie na poręczach krzesła, Randy uniósł się powoli, by zapewnić sobie lepszy widok na salę biurową. Chciał sprawdzić, czy Christine jest w swojej kabince, ale tak, żeby ona o tym nie wiedziała. Gdyby wyprostował się na całą wysokość, zauważyłaby go, ale jeśli wstawał powoli, mógł się zatrzymać, kiedy tylko dostrzegł czubek jej pokaźnej, kędzierzawej głowy. Bingo! Była u siebie i Randy, uspokojony, opadł na siedzenie. Wiedząc już, że szefowa biura jest w pobliżu, zmniejszył moc głośników komputera. Choć w domu nastawiał efekty dźwiękowe na cały regulator, w biurze był realistą, tym bardziej, że Christine siedziała zaledwie parę kabinek dalej. Następnie wyciągnął joystick. Ustawił go w stosownej pozycji i poprawił się na krześle. Jeśli miał w grze dać z siebie wszystko, musiał wygodnie siedzieć. Kiedy wszystko było już tak, jak lubił, sięgnął po myszkę, by wejść do Internetu. Nagle zamarł. Niespodziewanie przyszła mu do głowy inna myśl. Randy zaprogramował drzwi pomieszczenia z serwerem tak, by nie tylko wysyłały mu ostrzeżenie, ilekroć zostały otwarte, ale i tak, by czytnik kart przy wejściu rejestrował tożsamość osoby, która tego dokonała. Paroma szybkimi kliknięciami myszki wywołał odpowiednie okno. Spodziewał się, że na czele listy zobaczy własne nazwisko, które zostało zarejestrowane wczoraj, gdy poszedł sprawdzić pomieszczenie po wizycie Helen Masterson. To potwierdziłoby jego podejrzenie, że drzwi po prostu same się otworzyły, ponieważ nie zamknął ich dokładnie. Jednak ku zdumieniu Randy’ego to nie jego nazwisko widniało u góry. Listę otwierał doktor Spencer Wingate, sławetny założyciel kliniki, który zajrzał tam o 11.10 tegoż właśnie ranka. Randy wpatrywał się w dane z mieszaniną zakłopotania i niedowierzania. Jak to możliwe, pomyślał. Ponieważ poważnie traktował swą komputerową waleczność, prowadził dokładny rejestr swych triumfów, a nawet rzadkich porażek. Zmniejszywszy bieżące okno, wywołał na ekran historię Unreal Tournament. I znalazł to, czego szukał: został zabity o 11.11. Odetchnął głęboko. Kołysząc się na ergonomicznym krześle, wpatrywał się w ekran, podczas gdy jego mózg odtwarzał przebieg wypadków. Oceniał, że dotarcie z kabinki do pomieszczenia serwera mogło mu zająć nie więcej niż jedną, dwie minuty, co oznaczało, że przybył tam około 11.12 albo 11.13. Jeśli tak było w istocie, gdzie, u diabła, był doktor Wingate, który wszedł o 11.10? A jakby tego było mało, dlaczego zostawił niedomknięte drzwi? Dzieje się tu coś dziwnego, doszedł do wniosku Randy, tym bardziej że doktor Wingate był podobno na pół-emeryturze, choć krążyły obecnie plotki, że wrócił. Randy podrapał się po głowie, zastanawiając się, co robić, i czy w ogóle coś robić. Był obowiązany zgłaszać wszelkie naruszenia bezpieczeństwa doktorowi Saundersowi, ale nie był pewien, czy dotyczyło to i tej sytuacji. Skoro doktor Wingate był największą szychą w całej instytucji, jak cokolwiek, co zrobił, mogło być naruszeniem bezpieczeństwa? Potem Randy wpadł na inny pomysł. Może powinien powiadomić tego dziwaka, Kurta Hermanna. Szef ochrony kazał mu zaprogramować komputer tak, żeby on też rejestrował każde otwarcie wszelkich drzwi odblokowywanych kartą magnetyczną. To oznaczało, że Kurt już wie, iż doktor Wingate był w pomieszczeniu z serwerem. Szef ochrony nie mógł natomiast wiedzieć, że doktor przebywał tam jedynie dwie minuty i nie zamknął za sobą drzwi. - Och, kurde! - mruknął na głos Randy. Zamartwianie się tym wszystkim było jeszcze gorsze od pracy. W tej chwili chciał przede wszystkim na powrót połączyć się ze SCREAMEREM, tak więc pochylił się i sięgnął po myszkę. - Panno Finnigan! - zawołała Deborah. Stała w drzwiach gabinetu szefowej laboratorium. Wcześniej pukała w futrynę, ale Megan Finnigan była zbyt zaprzątnięta pracą przy komputerze, by zwrócić na to uwagę. Głos Deborah przedarł się jednak do jej świadomości i kobieta z zaskoczonym wyrazem twarzy uniosła wzrok. Pospiesznie wyczyściła ekran. - Wolałabym, żeby pani pukała - odezwała się. - Pukałam - odparła Deborah. Kobieta potrząsnęła głową, by odrzucić z twarzy dokuczliwe kosmyki. - Przepraszam. Jestem po prostu bardzo zajęta. W czym mogę pani pomóc? - Wspomniała pani, że mogę tu przyjść, jeśli będę miała jakieś pytania - odparła Deborah. - No więc mam pytanie. - Słucham. - Jestem ciekawa, skąd pochodzą komórki jajowe, z którymi pracuję. Pytałam Maureen, ale ona powiedziała, że nie wie. Chodzi mi o to, że jest ich tak wiele. Nie miałam pojęcia, że mogą być dostępne w takich ilościach. - Dostępność komórek jajowych była od samego początku jednym z głównych czynników ograniczających nasze prace badawcze - powiedziała Megan. - Poświęciliśmy wiele czasu, by rozwiązać ten problem, a dokonanie tego było jedną z głównych zasług doktora Saundersa i doktor Donaldson na tym polu. Ale praca nie została jeszcze opublikowana, a dopóki to nie nastąpi, jest traktowana jako tajemnica służbowa. - Megan uśmiechnęła się protekcjonalnie i wykonała kolejny ze swych charakterystycznych podrzutów głową, które tak drażniły Deborah. - Jeśli popracuje pani u nas dłużej i będzie pani nadal tym zainteresowana, z pewnością podzielimy się z panią naszymi osiągnięciami. - Nie mogę się tego doczekać - odparła Deborah. - Jeszcze jedno pytanie: od jakiego gatunku pochodzą te gamety? Zamiast odpowiedzi Megan utkwiła w dziewczynie badawcze spojrzenie, jak gdyby próbowała odgadnąć, o co jej tak naprawdę chodzi. Przerwa była wystarczająco długa, by Deborah poczuła się niezręcznie. - Dlaczego pani o to pyta? - zapytała wreszcie Megan. - Jak powiedziałam, jestem po prostu ciekawa - odparła Deborah. Reakcje szefowej na jej proste pytania same w sobie były dość znaczące. Dziewczyna czuła, że nie uzyska jasnej odpowiedzi, i właściwie chciała już sobie pójść