Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wracała. Serce moje, naturalnie, zabiło z niecierpliwości, gdy przechyliłem się przez żelazne sztachety. POwóz zatrzymał się, jak się tego spodziewałem, przed bramą pałacyku; moja flama (to właśnie jest odpowiednia nazwa dla takiej operowej kochanki) wysiadła. Chociaż otulona w płaszcz - zupełnie niepotrzebnie, nawiasem mówiąc, w tak ciepły czerwcowy wieczór - poznałem ją od razu po maleńkiej nóżce, widocznej spod sukni, gdy zeskakiwała ze stopnia powozu. Wychylając się z balkonu miałem właśnie szepnąć: "Mon ange!" (Mój aniele! - fr.), tonem, naturalnie, dosłyszalnym jedynie dla ucha miłości, gdy druga jakaś postać wyskoczyła z powozu w ślad za nią - postać również w płaszcz otulona; jednakże ta noga zabrzęczała ostrogą o trotuar i głowa w męskim kapeluszu przesunęła się pod sklepioną bramą pałacyku. Pani, panno Eyre, nigdy nie odczuła zazdrości, prawda? Naturalnie, że nie; nie potrzebuję pani pytać, ponieważ pani nigdy nie zaznała, co to miłość. Obydwa te uczucia pozna pani jeszcze z doświadczenia; dusza pani śpi; musi przyjść jeszcze ten wstrząs, który ją obudzi. Pani sobie wyobraża, że całe życie płynie tak spokojnie jak dotychczas młodość pani. Płynąc przed siebie z zamkniętymi oczami i zatkanymi uszami, nie widzi pani skał podwodnych ani nie słyszy rozbijających się o ich podstawę bałwanów. Ale ja pani mówię - i niech pani zapamięta moje słowa - dojdzie pani kiedyś do skalistego przejścia w kanale, gdzie cały strumień życia rozbija się w wirach i zamęcie, w łoskocie i pianie - i albo ostre skały rozbiją panią na atomy, albo jakaś potężna fala dźwignie panią i uniesie spokojniejszym prądem jak mnie w tej chwili. Lubię taki dzień; lubię to niebo stalowe; lubię surowość i ciszę tego mroźnego świata. Lubię Thornfield, jego staroświeckość, ustronność, stare drzewa pełne gniazd wronich i ciernie, i szarą fasadę domu, i rzędy ciemnych okien odbijających to metalowe niebo. A jednak, jakże długo nienawidziłem samej myśli o nim, stroniłem od niego jak od siedliska zarazy! Jak ja dotychczas nienawidzę... Zgrzytnął zębami i zamilkł; wstrzymał kroki i tupnął o stwardniałą ziemię, jak gdyby jakaś myśl nienawistna chwyciła go w kleszcze i trzymała tak, że nie mógł ruszyć z miejsca. Szliśmy w górę alei, gdy w ten sposób przystanął; dom był przed nami. Podnosząc oczy do jego blanków, rzucił ponad nie spojrzenie, jakiego nigdy przedtem ani potem nie widziałam. Ból, wstyd, gniew, zniecierpliwienie, wstręt, nienawiść zdawały się staczać walkę w wielkich rozszerzonych źrenicach pod kruczymi brwiami. Dziko zmagały się te porywy, walcząc, który będzie górą... lecz inne uczucie powstało i odniosło triumf; coś, co było twarde i sceptyczne - samowolne i zdecydowane, uśmierzyło jego wzburzenie i powlokło mu twarz kamiennym spokojem; mówił dalej: - Gdy milczałem, panno Eyre, toczyłem spór z moim losem. Stał tam pod tym bukiem w postaci wiedźmy podobnej do tych, które ukazały się Makbetowi na wrzosowisku w Forres. "Lubisz Thornfield?" rzekła podnosząc palec; a wtedy wypisała w powietrzu przestrogę, która płomiennymi zgłoskami przebiegła wzdłuż frontu domu pomiędzy górnym a dolnym rzędem okien. "Możesz je lubić, jeżeli zdołasz! Możesz je lubić, jeśli się odważysz!" "Będę je lubić - odpowiedziałem - odważę się je lubić!" - I - dodał z uporem - dotrzymam słowa; przełamię przeszkody na drodze do szczęścia, na drodze do dobroci... tak, do dobroci. Pragnę być lepszym człowiekiem, niż dotychczas byłem, niż jestem; a jak lewiatan Hioba złamał dzidę, strzałę i napierśnik zbroi, tak ja zmiażdżę jak słomę i zmurszałe drewno zapory, które innym się wydają z żelaza i spiżu. Adelka przebiegła mu drogę z wolantem. - Idź sobie! - krzyknął ostro - trzymaj się z daleka, dziecko, albo wracaj do Sophie. - Idąc przy nim w milczeniu, odważyłam się przywołać go do punktu, skąd tak nagle zboczył. - Czy opuścił pan balkon, kiedy panna Varens weszła do domu? Lękałam się trochę, że się obruszy na to tak może nie w porę zadane pytanie, on tymczasem, jak gdyby się budził z chmurnego zamyślenia, zwrócił ku mnie oczy i rozpogodził czoło. - Ach, zapomnniałem o Celinie! Więc będę mówił dalej. Gdy ujrzałem moją nadobną przyjaciółkę wchodzącą w towarzystwie kawalera, zdawało mi się, że słyszę syk, i zielony wąż zazdrości uniósł swe falujące ciało z tonącego w poświacie księżyca balkonu, wpełzł mi na pierś i w niespełna dwie minuty wpił się w moje serce. To dziwne! - zawołał, nagle odbiegając od rzeczy. - To dziwne, że ja panią obieram za powierniczkę tego wszystkiego. A najdziwniejsze, że pani słucha mnie spokojnie, jakby to było najzwyklejszą rzeczą w świecie, że mężczyzna taki jak ja opowiada historię o swoich operowych kochankach takiej młodej, niedoświadczonej dziewczynie jak pani