Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Rankiem października Timothy Hanson wyszedł ze swojej sypialni, zanim jeszcze słońce ukazało się na horyzoncie. Wiedział, że pani Richards przyjdzie dopiero za godzinę, żeby mu przygotować śniadanie i sprzątnąć dom. Przeżył okropną noc. Tabletki, które trzymał w zamkniętej szufladzie nocnego stolika, stopniowo traciły moc. Ból w dolnej części brzucha stawał się coraz silniejszy. Twarz miał szarą, zmęczoną i bardzo postarzałą. Wiedział, że zrobił już wszystko, co sobie postanowił. Że nadszedł jego czas. Spędził dziesięć minut na pisaniu krótkiego listu do Richardsa, w którym przepraszał go za kłamstwo sprzed dwóch tygodni i prosił, żeby zaraz po przeczytaniu zatelefonował do Martina Ponda. Położył ten list na podłodze pod drzwiami biblioteki, tak żeby odcinał się od czarnego parkietu. Następnie zadzwonił do służącego, który odebrał telefon zaspanym głosem, i powiedział mu, że jego żona nie musi dziś robić śniadania, ale żeby on, Richards, zjawił się w bibliotece za pół godziny. Kiedy skończył rozmowę, otworzył szafę, wyjął z niej strzelbę, z której odpiłował uprzednio dwudziestopięciocentymetrowy kawałek lufy, naładował ją dwoma nabojami dużego kalibru i wrócił do biblioteki. Jako człowiek pedantyczny, i to do samego końca, nakrył ulubiony skórzany fotel grubym kocem. Uważał bowiem, że mebel ten należy już do kogoś innego. Usiadł na fotelu, mocno ściskając strzelbę. Po raz ostatni rzucił okiem na rzędy ulubionych książek, na szafki, w których do niedawna trzymał wspaniałą kolekcję rzadkich monet. Potem skierował lufę w pierś, poszukał palcem spustu, nabrał powietrza w płuca i strzelił sobie prosto w serce. Martin Pond zamknął drzwi sąsiadującego z jego gabinetem pokoju konferencyjnego i zajął miejsce u szczytu długiego stołu. Po jego prawej ręce, mniej więcej w połowie stołu, siedziała pani Armitage, siostra klienta i przyjaciela. Adwokat znał ją tylko ze słyszenia. Obok usiadł jej mąż. Oboje ubrani byli na czarno. Naprzeciwko zajął miejsce ich syn. Minę miał znudzoną i wyniosłą. Był to młody, dwudziestokilkuletni mężczyzna. Nazywał się Tarquin. Teraz interesował się raczej przesadnie zawartością dziurek swojego wielkiego nosa. Martin Pond poprawił okulary i powiedział: - Chciałbym na początku oświadczyć, że zmarły Timothy Hanson uczynił mnie jedynym wykonawcą jego testamentu. Toteż powinienem otworzyć testament natychmiast po śmierci Timothy'ego, a to aby stwierdzić czy są tam jakieś instrukcje, które należy natychmiast wykonać, na przykład dotyczące przygotowań do pogrzebu. - A czy to nie pan spisywał ten testament? - zapytał młodszy Armitage. - Nie, nie ja. - Nie zna pan więc jego treści? - zapytał znowu młody człowiek. - Nie, nie znam jej - odparł Pond. - Pan Hanson zakazał natychmiastowego otwarcia swojego testamentu. Napisał to w liście do mnie, który pozostawił w pokoju, gdzie zakończył życie. W liście tym wyjaśnił pewne rzeczy, które chciałbym państwu obecnie przekazać. - Może byśmy tak otworzyli ten testament - odezwał się Armitage junior. Pond spojrzał na niego zimnym wzrokiem i nie zareagował. - Cicho bądź, Tarquin - powiedziała pani Armitage łagodnym tonem. - Po pierwsze. Timothy Hanson nie odebrał sobie życia w chwili zamroczenia umysłu, ale z premedytacją. Okazuje się, że znajdował się w ostatnim stadium nieuleczalnej choroby nowotworowej, o czym wiedział od kwietnia. - Biedaczysko - odezwał się Armitage senior. - Pokazałem ten list miejscowemu koronerowi. Fakty w nim zawarte potwierdził osobisty lekarz zmarłego i sekcja zwłok. To ułatwiło załatwienie takich formalności, jak świadectwo zgonu, rozprawa sądowa i zezwolenie na pogrzeb w ciągu dwóch tygodni. 1Zmarły wyraził życzenie, żeby jego testament został otwarty dopiero po tych wszystkich formalnościach. Poza tym zarządził oficjalne odczytanie testamentu członkom rodziny i zabronił informowania jej drogą korespondencyjną. Ma to nastąpić w obecności jedynych jego żyjących krewnych, a więc siostry, pani Armitage, jej męża i syna. Wszyscy troje spojrzeli po sobie ze zdziwieniem raczej niż żalem. - No to jesteśmy tutaj wszyscy troje osobiście - oświadczył Armitage junior. - Tak jest - odparł pan Pond. - W takim razie jesteśmy jedynymi spadkobiercami - odezwał się starszy pan Armitage. - Niekoniecznie - odparł pan Pond. - Państwa obecność tutaj w dniu dzisiejszym wynika wyłącznie z żądania, zawartego w liście mego zmarłego klienta. - Może on sobie z nas zażartował... - powiedziała pani Armitage ponurym głosem. Zacisnęła usta, co czyniła zapewne bardzo często. - Proponuję, żebyśmy przystąpili do odczytania testamentu - zasugerował Pond. - Słusznie - odezwał się Armitage junior. Martin Pond wziął do ręki cienki nóż do papieru i starannie przeciął grubą kopertę. Wyjął z niej drugą, także sporą, oraz trzystronicowy dokument, zaklejony wzdłuż lewego marginesu cienką zieloną taśmą. Odłożył dużą kopertę na biurko i zaczął czytać: - Jest to moja ostatnia wola i testament. Ja Timothy Hanson z... - Wszystko to wiemy - przerwał Armitage senior. - Możemy to opuścić - wtrąciła pani Armitage. Pond spojrzał na nich z niesmakiem sponad okularów i czytał dalej: - Oświadczam, że testament ten spisany jest zgodnie z angielskim prawem i odwołuję wszystkie poprzednie testamenty i dyspozycje, jakie były... Armitage junior wydał z siebie ciężkie westchnienie, jak człowiek, którego cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę. - Mianuję wykonawcą mojej woli przyjaciela i dżentelmena, adwokata Martina Ponda z Pond i Gogarty, i życzę sobie, żeby zajął się administracją mojego majątku, zapłacił należne podatki i wykonał postanowienia niniejszej mojej ostatniej woli. Proszę go, żeby w tym miejscu otworzył załączoną kopertę, w której znajdzie kwotę przeznaczoną na zapłacenie wydatków związanych z moim pogrzebem, pokrycie jego honorarium oraz wszelkich należności, jakie mogą wyniknąć w związku z wykonywaniem mojej ostatniej woli. W wypadku gdyby po uiszczeniu wyżej wymienionych wydatków jakieś pieniądze pozostały, polecam mu przekazać je na cel dobroczynny według jego wyboru. Pan Pond odłożył testament i znowu wziął w rękę nóż do papieru. Z rozciętej koperty wydobył pięć paczek dwudziestofuntowych banknotów. Były nowiutkie i opasane brązową opaską z napisem: tysiąc funtów. W pokoju panowała cisza. Armitage junior zaprzestał eksploracji wnętrza swoich dziurek od nosa i spoglądał na plik pieniędzy z obojętnością satyra patrzącego na dziewicę. Martin Pond wrócił do odczytywania testamentu. - Proszę także jedynego wykonawcę mojego testamentu, aby w imię naszej długiej przyjaźni przystąpił do swojej funkcji nazajutrz po moim pogrzebie. Pan Pond znowu spojrzał sponad okularów na rodzinę Armitage'ów