Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Niezłe. Aniołek okazał się demonkiem. - To samo wtedy pomyślałem, choć ciągle nie docierało do mnie, że jest niemal pewne, iż zostanę potraktowany tak samo. Aniołek była koleżanką ze studiów. Kilka razy wyciągnąłem ją na piwo. Wreszcie rzuciłem pomysł wycieczki rowerowej. W drodze powrotnej niewinnie zaproponowałem, żebyśmy wpadli do mnie na mrożoną herbatę. Zgodziła się. Wieczorem odprowadziłem ją do akademika, w którym mieszkała. Pożegnanie wyraźnie nam nie szło. Wreszcie pocałowała mnie. Jak ja na to czekałem! Wszystko zapowiadało się bardzo dobrze. Przygoda z Aniołkiem była trzecią próbą zapomnienia o Oldze. Jest pełna wyrafinowanego i jakby nie do końca uświadomionego okrucieństwa. Tak, kobieta fatalna powinna zaintrygować Justynę. A więc zło i moje z nim zaślubiny. Już pierwszego wieczoru, gdy siedzimy z Aniołkiem w parku, opowiada mi o swoich doświadczeniach. Miała już kilku facetów. - Kilku? To znaczy ilu? - pytam rozbawiony. - Wiesz, już nie pamiętam. - odpowiada dalekim głosem. Jej głowa jest oparta na moim ramieniu, choć niczym jej nie sprowokowałem do takiego zażyłego gestu. Za chwilę pewnie zacznę bawić się jej włosami. - I jak to się zaczynało? - pytam dalej, chcąc wybadać, na ile poważne to były historie. - Czy ja wiem? Jakaś fascynacja. - A jak się kończyło? - Nie kończyło się. Ja kończyłam - no, zaczyna mnie to podniecać. Aniołek jest najwyraźniej "puszczą". Ale ja mam wrażenie, że skoro mi o tym mówi, to znaczy, że daje mi sygnał, abym nie czuł się zagrożony. Portret Aniołka był gotów. Był idealnie dostosowany do moich planów zaintrygowania (dalej wybiec w przyszłość jeszcze nie umiałem) Justyny. Jego dwa główne elementy - zło kobiety i oczywista krótkotrwałość naszego związku musiały zadziałać przyciągająco. Bo Aniołek musiała odejść. Po prostu taka była, a ja nie miałem na to najmniejszego wpływu. Tyle, że uświadomienie sobie tego zajęło mi dwa wakacyjne miesiące. W jednym z listów do Aniołka zaproponowałem, żebyśmy razem gdzieś wyjechali. Na odpowiedź czekałem kilka tygodni, wreszcie wyjechałem sam. Po powrocie czekała na mnie pocztówka. "Nie myśl, że nie chcę, ale naprawdę nie mogę". Za to ja już mogłem opowiedzieć o niej Justynie. I wysłać list, w którym zawarłem następujący fragment: "Wyobraź sobie taką grę słowną. Ja cię namawiam do tego, żebyśmy spróbowali jeszcze raz. Już wiesz, że nie robię tego dlatego, że zostałem zdradzony i rzucony. Jak reagujesz?". Justyna nie odpisała mi na ten list, czego się zresztą spodziewałem. Był zbyt dosłowny. - Hej Justyś. Tu Janusz. Dostałaś mój list? - Tak. Dostałam. Wiesz, ty jesteś mały drań. - Dlaczego? - spodziewałem się odpowiedzi w stylu "Burzysz mój spokój", "Próbujesz zniszczyć moje szczęście". - Bo składasz propozycje, a nie masz zamiaru ich spełnić. Czy dobrze zrozumiałam, że w bardzo zawoalowanej formie proponujesz mi swój powrót? - Sam nie wiem. Może próbowałem ci coś wyjaśnić. - Co? Justyna powiedziała, że z całą pewnością długo z takim potworem nie wytrzymam, a ja oczywiście zadeklarowałem dużą determinację utrzymania związku z Aniołkiem. Tylko po to, żeby dwa miesiące później zadzwonić do Justyny i powiedzieć jej, że rzekomo służbowo będę w najbliższym czasie w jej okolicach i spytać, czy nie zechciałaby się ze mną spotkać. Z małymi oporami zgodziła. Na miejsce spotkania wybrałem jedną z "naszych" kawiarenek, w której niegdyś często przesiadywaliśmy. Przyszedłem grubo przed umówionym czasem. Przy gazecie wypiłem kawę i piwo. Justyna przyszła minimalnie spóźniona. - No hej. Co słychać? - Właśnie wracam od Wojtka. Powiedziałam mu, że jestem z tobą umówiona. - To on coś o mnie wie? - Tak, ale to był chyba błąd, że mu powiedziałam. On cię nie znosi. Wojtek odważył się uwieść Justynę. Doceniła to i odwdzięczała mu się, choć, jak przyznała, mógł sobie przy niej pozwolić na znaczenie mniej, niż ja. - Jako konkurenta czy jako krzywdziciela? - Nieważne. Jak tam twoja femme fatale? To był kluczowy moment. Spodziewałem się tego pytania i wiedziałem, że od mojej odpowiedzi dużo zależy. Wielokrotnie wcześniej próbowałem sobie wyobrazić przebieg tej sceny. Jednak dosłownie w ostatniej chwili wymyśliłem jej ukoronowanie - Aniołek nie była mi już do niczego potrzebna i jako taka mogła być tylko odepchnięta niedbałym ruchem ręki. Justyna spojrzała na mnie wzrokiem wyrażającym mieszankę zdziwienia, rozbawienia i obawy. - No wiesz! Przypuszczałam, że to nie jest istotna w twoim życiu kobieta. Chyba powinnam powiedzieć - dziewczyna? Ale aż takiej beztroski się po tobie nie spodziewałam. Co się stało? Rzuciła cię, czy ty ją? - Samo się rozpadło. Sama widzisz, jak ostrożnie powinnaś oceniać powagę moich propozycji. Powiedziałem to lekkim tonem. Przecież żadnej propozycji jeszcze nie złożyłem. A poza tym rozejście się z Aniołkiem wcale nie było takie bezproblemowe i nie było mi wcale miło, gdy zorientowałem się, że zaczyna mi umykać