Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ale Chirurg był istotnym elementem gry, którą Chandler rozpoczął: bardzo starannie rozważył swój plan ataku, tak jak do najdrobniejszych szczegółów planował safari. I jeśli nie przeoczył jakiegoś ukrytego elementu, przybliży go to o jeden krok do Wyroczni. Jeśli przeżyje. 5 - Okay, jesteśmy na miejscu - oświadczył Gin, wysiadając z wozu i podchodząc do zrujnowanego budynku. - W jakim miejscu? - zapytał Chandler. - W Basenie Snów. - Narkomelina? Gin skinął głową. - Chirurg wstępuje tutaj co kilka dni. - Ciekawe. - Dlaczego? - zainteresował się Gin. - Zawodowcy zwykle nie używają narkotyków - odrzekł Chandler. - To zakłóca percepcję i niszczy refleks. - Och, Chirurg nie żuje nasion - stwierdził Gin. - Ale masa jego klientów to robi. Tutaj zajmuje się interesami. Podeszli do wejścia, gdzie Gin wypowiedział hasło i uśmiechnął się do umocowanej w górze kamery. W chwilę później drzwi odsunęły się i przed wchodzącymi stanęli dwaj muskularni mężczyźni. - Gin, kogo tam masz ze sobą? - spytał jeden z nich. - To mój nowy pracodawca - odparł kierowca. - Osobiście za niego gwarantuję. - Nazwisko? - zwrócił się do Chandlera jeden z mężczyzn. - Jozue Chandler. - Gdzie pan mieszka? - W Souk - odrzekł Chandler. - To pensjonat po zachodniej stronie... - Wiem, gdzie to jest - przerwał tamten. - Zawód? - Turysta. - No, to w każdym razie oryginalne. - Mężczyzna uśmiechnął się i wyciągnął rękę. - Dwieście kredytów. I jeszcze dwieście za pańskiego pracownika. Chandler wręczył mu pieniądze. - Czy już możemy wejść? - Zaraz, gdy tylko zostawi nam pan swoją broń. - Czy Chirurg zostawia swoją? - zapytał Chandler. - Co robi Chirurg, to nie pańska sprawa, panie Chandler - brzmiała odpowiedź. - Jeśli nie przekaże pan swej broni, będę musiał zabrać ją sam. - Położył dłoń na kolbie swego pistoletu laserowego, jakby dla podkreślenia wagi słów. - To nie byłoby mądre - zwrócił mu cicho uwagę Chandler. Coś w tonie jego głosu spowodowało, że mężczyzna się zawahał. - Albo pan odda broń, albo nie będzie mógł pan wejść - powiedział słabo. - Nie zabijaj ich - odezwał się Gin do Chandlera. - Oni tylko wykonują swoją robotę. - Jeśli ktoś tu będzie zabijał, to najwyżej my - zdecydował się wreszcie przemówić drugi. - Nie wiecie, z kim macie do czynienia - wtrącił się Gin z takim przekonaniem, że drugi mężczyzna także się zawahał. Przez parę sekund wszyscy stali nieruchomo. Wreszcie Chandler wyjął swoje pistolety oraz nóż i wręczył jednemu z mężczyzn. - Chodźmy - powiedział do Giną, gdy mężczyzna usunął się na bok, patrząc na Gwizdacza z mieszaniną złości i niepokoju. Poszli długim, słabo oświetlonym korytarzem, mijając szereg ponumerowanych drzwi. Powietrze było przesycone mdląco słodkim odorem palipu, narkotyku kosmitów, przystosowanego przez ludzi do ich potrzeb. Palono go w staromodnych wodnych fajkach. Minęli jedne otwarte drzwi i Chandler zerknął do środka. Cztery kobiety leżały zawieszone nad podłogą na poduszkach powietrznych; nie potrafił określić, czy paliły czy wzięły zastrzyki, ale trzy z nich były bliskie katatonii. Czwarta, z twarzą wykrzywioną bólem, widząc go wyciągnęła drżącą dłoń w błagalnym geście. Chandler patrzył na nią przez chwilę z wyrazem niesmaku, a potem odwrócił się i poszedł dalej. Wreszcie weszli do obszernego salonu. Nie było tam foteli ani kanap, tylko szereg wielkich poduszek na podłodze. Jedenastu mężczyzn i osiem kobiet leżało albo siedziało na nich, niektórzy w grupach po dwoje czy troje, inni samotnie. Wielu z nich wyglądało na oszołomionych, jakby właśnie narkotyk przestał działać; inni wydawali się niespokojni, jakby właśnie przygotowywali się do odlotu. Paru po prostu miało znudzone miny. Na ścianach wisiało pół tuzina domariańskich aktigrafów: trójwymiarowych kompozycji, złożonych z koncentrycznych kół i skomplikowanie splecionych linii, pulsujących energią i wywierających na widzach prawie hipnotyczny efekt. Nagle Gin zatrzymał się i zesztywniał. - Gdzie on jest? - spytał cicho Chandler. - Widzisz tych dwóch rozmawiających w kącie? - szepnął Gin, mając na myśli łysego, okrągłych kształtów mężczyznę w garniturze z niebieskiej satyny i małego, żylastego człowieczka o orlim nosie i z zatokami nad czołem, ubranego w kosztowny, szyty na miarę strój. - Tak. - Ten gruby, to Omar Tripoli. Jest bankierem i właścicielem kilku nocnych klubów w Dzielnicy Antarejskiej. Ten mały, to Chirurg. - Nie robi wielkiego wrażenia - zauważył Chandler. - Cmentarze pełne są ludzi, którzy uważali, że on nie robi wielkiego wrażenia. Chandler przyglądał się Chirurgowi jeszcze przez chwilę, a potem zwrócił się do Giną: - Poczekaj tu. - On zapewne jest uzbrojony - szepnął Gin. - Rób tylko to, co mówię - odrzekł Chandler. Przeszedł przez salę i zatrzymał się obok Omara Tripoli. - To prywatna rozmowa - odezwał się nie podnosząc głowy Chirurg. - Wiem - rzekł Chandler. - Więc odejdź - oświadczył Chirurg. Chandler pozostał na miejscu, milczący i nieruchomy. Wreszcie Chirurg spojrzał na człowieka stojącego przed nim i podniósł się z miejsca.; - Nie słuchasz bardzo uważnie, prawda? - Nie słyszałem nic, czego warto by wysłuchać - odparł Chandler. - Ogromnie ryzykujesz, przyjacielu - zauważył Tripoli. - Nie tak wiele jak pan, panie Tripoli - odrzekł Chandler. - Co pan chce przez to powiedzieć? - zapytał nerwowo Tripoli. - To Chirurg nie zawiadomił pana? - powiedział z udawanym zaskoczeniem Chandler. - O czym mnie nie zawiadomił? - Że wyjeżdża z Przystani Marrakesz tego wieczoru i rozpoczyna nową karierę. Na pana miejscu nie zapłaciłbym mu ani kredyta. - Dobra! - warknął Chirurg. - Kim, u diabła, jesteś? - Twoim następcą - rzekł Chandler. Zrobił pauzę. - Myślę, że jeśli się pospieszysz, możesz akurat złapać przelot na Bindera X. - Masz jaja, mój panie, to ci muszę przyznać - powiedział Chirurg. - Zastanawiam się, jak się poczujesz, gdy ujrzysz, że się toczą po podłodze. - Oszczędź sobie pogróżek - stwierdził spokojnie Chandler. - Na panu Tripoli nie robią wrażenia... na mnie też nie. Nagle w prawej dłoni Chirurga pojawił się ohydnie wyglądający nóż. - Czy mi powiesz, kim jesteś, czy też mam wyciąć i twój dowód osobisty? - Nie widzę przeszkód, by ci powiedzieć. Nazywam się Chandler. - Nigdy o tobie nie słyszałem. - To tylko jedno z moich nazwisk. Niektórzy nazywają mnie Gwizdaczem. Oczy Chirurga na moment rozszerzyły się, ale nie opuścił noża ani się nie cofnął. - Jeszcze możesz stąd wyjść - zauważył Chandler. - Prawdę mówiąc, jeśli przekażesz mi swój interes, mogę nawet zapłacić za twój bilet. - Myślisz, że możesz zająć moje miejsce za cenę biletu na kosmolot? - powiedział z ochrypłym śmiechem Chirurg. - Właściwie to nie - odparł Chandler. - Ale pomyślałem sobie, że dam ci szansę przeżycia