Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Tommy miał jeszcze w pamięci wygląd matki, gdy spodziewała się Annie; Maribeth była zbyt szczupła, by mogło to być cokolwiek innego. Patrzył na nią zdumiony. - Nie chciałam, żebyś wiedział - rzekła z nieszczęśliwą miną. - Nie chciałam ci nic mówić. Stali po kolana w wodzie i żadne nie ruszało do brzegu. Tommy był wyraźnie wstrząśnięty, a Maribeth wyglądała, jakby umarł jej ojciec albo matka. - Chodź - rzekł wreszcie Tommy, przyciągając ją do siebie i obejmując ramieniem. - Usiądźmy. Wrócili w milczeniu na plażę i doszli do rozłożonego koca. Maribeth zdjęła z barków ręcznik, a później rozpięła mokrą koszulę ojca. Pod spodem miała dwu częściowy kostium kąpielowy. Nie było już sensu niczego ukrywać. Tajemnica wyszła na jaw. - Jak to się stało? - spytał w końcu Tommy, omijając wzrokiem jej wypukły brzuch, ale ciągle pod wrażeniem swojego odkrycia, a Maribeth uśmiechnęła się ponuro. - Chyba jak zwykle, choć nie mam w tej dziedzinie wielkich doświadczeń. - Miałaś chłopaka? A może ciągle go masz? - poprawił się i poczuł ściskanie w sercu, ale Maribeth pokręciła przecząco głową i odwróciła oczy. Wreszcie znowu spojrzała na Toma. - Ani jedno, ani drugie. Zrobiłam okropne głupstwo. - Postanowiła wreszcie wszystko z siebie wyrzucić. Nie chciała mieć przed Tomem żadnych tajemnic. - Zrobiłam to tylko raz. Z kimś, kogo prawie nie znałam. Nawet z nim nie chodziłam. Po prostu odwiózł mnie do domu po balu szkolnym, gdy mój partner upił się; był uczniem czwartej klasy, idolem całej szkoły. Pochlebiało mi, że w ogóle ze mną rozmawia, i miał znacznie więcej doświadczenia, niż się spodziewałam. Był dla mnie bardzo miły, zaprosił mnie na hamburgera, poznał ze swoimi przyjaciółmi. Świetnie się bawiłam, a później zatrzymał auto w jakimś parku. Nie chciałam z nim jechać, ale też za mocno nie protestowałam. Poczęstował mnie dżinem, a potem... - Popatrzyła na swój zaokrąglony brzuch. - Cóż, możesz sobie wyobrazić dalszy ciąg. Powiedział, że na pewno nie zajdę w ciążę. Przed kilkoma dniami zerwał ze swoją dziewczyną, przynajmniej tak twierdził; a w poniedziałek do niej wrócił, no a ja wyszłam na kompletną idiotkę. Co gorsza - zmarnowałam sobie życie dla faceta, którego prawie nie znałam i którego w ogóle nie obchodzę. Zorientowałam się, co się stało, dopiero po pewnym czasie, a wtedy on był już zaręczony. Zaraz po skończeniu szkoły ożenił się. - Powiedziałaś mu? - Tak. Mówił, że chce się ożenić i że gdyby tamta dziewczyna dowiedziała się, byłaby wściekła... Nie chciałam rujnować mu życia, a zresztą nie chciałam także rujnować życia sobie. Nie powiedziałam rodzicom, kto to taki, bo ojciec mógłby zmusić go do małżeństwa, a ja nie chciałam wyjść za kogoś, kto mnie nie kocha. Nie zamierzałam marnować sobie życia w wieku szesnastu lat. Choć z drugiej strony już je sobie zmarnowałam. - Westchnęła gorzko. - Trzeba przyznać, że nie było to moje najmądrzejsze posunięcie. - Co na to twoi rodzice? Opowieść Maribeth zrobiła na Tomie wstrząsające wrażenie. Zdumiewała go nieczułość tamtego chłopaka i odwaga Maribeth, która stanęła w obliczu katastrofy, lecz mimo to nie chciała postąpić wbrew sobie. - Ojciec kazał mi opuścić dom. Zawiózł mnie do klasztoru szarytek; miałam tam mieszkać aż do urodzenia dziecka. Nie mogłam wytrzymać u zakonnic. Spędziłam w klasztorze kilka tygodni, ale panowała tam wyjątkowo przygnębiająca atmosfera. Wolałabym głodować niż tam zostać, więc zabrałam swoje rzeczy, wsiadłam do autobusu i przyjechałam tutaj. Kupiłam bilet do Chicago i miałam zamiar szukać tam pracy, ale zatrzymaliśmy się w Grinnell na kolację i zobaczyłam wywieszkę, że w restauracji potrzebne są kelnerki. Zatrudnili mnie, więc wysiadłam z autobusu i oto jestem. - Wyglądała niewiarygodnie młodo i ślicznie, a Tommy spojrzeł na nią z tkliwością i podziwem. - Ojciec mówi, że mogę wrócić do domu po Bożym Narodzeniu, gdy urodzę dziecko. Pójdę z powrotem do szkoły - dodała słabym głosem. Chciała mówić pewnym tonem, ale nawet w jej własnych uszach zabrzmiało to wyjątkowo nieprzekonywująco. - Co zamierzasz zrobić z dzieckiem? - spytał, ciągle zdumiony opowieścią Maribeth. - Oddać je... oddać do adopcji. Chcę mu znaleźć jakąś dobrą rodzinę. Sama nie mogę się nim opiekować. Mam dopiero szesnaście lat. Nie mogę się zajmować dzieckiem... Nie jestem w stanie nic mu dać... Nie wiem, jak mogłabym je utrzymać. Chcę wrócić do szkoły... Marzą mi się studia... Jeśli zatrzymam dziecko, będę musiała się pożegnać z dalszą nauką, a co gorsza, nie mogę stworzyć mu właściwych warunków. Chcę znaleźć rodzinę, której naprawdę zależy na dziecku. Zakonnice twierdziły, że mi pomogą, ale to było w Onawie... Tu, w Grinnell, jeszcze nic w tej sprawie nie zrobiłam. Maribeth wyglądała na bardzo zdenerwowaną, a Tommy był poruszony jej słowami. - Jesteś pewna, że nie chcesz go zatrzymać? - spytał, nie wyobrażając sobie, by ktokolwiek mógł dobrowolnie oddać własne dziecko. Wydawało mu się to czymś okropnym. - Nie wiem. - W tej chwili Maribeth znów poczuła motyli trzepot w brzuchu, jakby ono również domagało się głosu w tej dyskusji. - Po prostu nie wyobrażam sobie, jak mogłabym zapewnić mu właściwą opiekę. Rodzice na pewno mi nie pomogą. Nie zarobię tyle, by je samodzielnie wychować... Żyłoby w nędzy, a to nie byłoby sprawiedliwe... A poza tym nie chcę mieć w tej chwili dziecka. Czy jestem potworem? Rozpłakała się i spojrzała z rozpaczą na Toma. Przyznając, że nie chce tego dziecka, czuła się koszmarnie, ale było to niestety prawdą. Nie kochała Paula, nie chciała mieć dziecka ani ponosić odpowiedzialności za inną osobę. Z trudem radziła sobie sama ze sobą. Miała dopiero szesnaście lat. - O rany, Maribeth! Wpadłaś w piekielne tarapaty! - Przysunął się do niej i znów otoczył ją ramieniem. - Dlaczego mi nic o tym nie powiedziałaś? Naprawdę mogłaś mi zaufać. - No tak, oczywiście..