Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Rozpocząłem też nocne patrole, błąkając się wśród skał samotnie i bez broni, zawsze wypatrując śladów bezprawnych wykopalisk, a nie poszukując wrażeń. W takich chwilach, kiedy nade mną lśniły gwiazdy, a wokół rozciągało się cmentarzysko, wcale nietrudno uwierzyć w demony! Szczerze mówiąc, zainteresowanie rabusiów Doliną wcale mnie nie zniechęcało. Mieszkałem w Tebach już dostatecznie długo i wystarczająco poznałem zwyczaje tubylców, aby nabrać szacunku do ich wiedzy. Nie mogłem się przyznać do tego przed moimi kolegami w służbie rządowej, którzy uznaliby to za głupie i poniżające – ale byłem coraz głębiej przekonany, że w przesądach może się niekiedy kryć ziarno prawdy. Z pewnością legenda, wspomniana przez Ahmada Girigara – o odnalezieniu przez wieśniaków grobowca wypełnionego skarbami – wydawała się dość prawdopodobna; a jeśli jeden taki grób już kiedyś znaleziono, to dlaczego w przyszłości nie miałby zostać odkryty i drugi? Przynajmniej w tej sprawie logika złodziei grobów wydawała mi się przekonująca – na tyle nawet, że odczuwałem ochotę, aby pójść w ślady rabusiów. Jednak nie tylko perspektywa znalezienia skarbów zajmowała moje myśli. Mimo iż Ahmad wyjaśnił mi znaczenie amuletów, które znajdowałem w królewskich grobowcach, nadal mnie one intrygowały, gdyż nie umiałem wytłumaczyć ani ich pochodzenia, ani ewentualnego związku ze słońcem Echnatona. Z jednej strony obecność amuletów chętnie przypisałbym oszustwu lub przypadkowi, z drugiej strony zaś w oczywisty sposób nasuwało się inne wyjaśnienie. Jeśli rzeczywiście odkryto kiedyś grobowiec pełen skarbów, to czy wśród złota nie mógł zostać znaleziony wizerunek Atona? Takie rozwiązanie jest oczywiście tylko przypuszczeniem, a jednak przekonało mnie do niego pewne wydarzenie, które czytelnikowi może wydać się trywialne, lecz na mnie wywarło ogromne wrażenie. Pewnej nocy, kiedy patrolowałem skały nad Doliną, usłyszałem przytłumiony odgłos kopania. Jak już wiedziałem, mógł on oznaczać tylko jedno. Hałas dochodził z ciasnej kotliny tuż przede mną zatem najciszej, jak potrafiłem, zszedłem ze zbocza i ruszyłem w głąb wąwozu. Przed sobą zauważyłem wejście do nieznanego dotychczas grobowca, rozświetlone słabym, migotliwym światłem pochodni. Odgłosy kopania dochodziły z wnętrza, a gdy stanąłem przy drzwiach, usłyszałem szepty dwóch osób. Jeden z głosów był męski, władczy i niecierpliwy; drugi – drżący i niemal histeryczny – prawdopodobnie należał do chłopca. Ostrożnie zajrzałem przez drzwi. W korytarzu stały dwie ubrane na czarno postacie, jedna bardzo drobna; tuż przed nimi majaczyło w mroku na wpół zasypane piaskiem i kamieniami wejście do dalszej komory. Mężczyzna, jak mi się wydawało, kazał swojemu towarzyszowi przecisnąć się przez dziurę, lecz chłopiec płakał i dygotał ze strachu. Spośród jego szlochów wyłowiłem jakieś słowa o demonach – zdaje się, że bał się zakłócić sen zmarłego. Nagle odwrócił się i wskazał ręką wizerunek namalowany na ścianie; wtedy zobaczyłem dziwny błysk w oczach dziecka i zadrżałem, gdyż nigdy jeszcze nie widziałem kogoś tak przerażonego. Niestety, nieopatrznie poruszyłem kilka kamieni i ostrzegłem rabusiów o mojej obecności. Próbowałem ich pojmać, ale starszy z nich był doświadczonym złodziejem i w bardzo prosty sposób umożliwił ucieczkę sobie i chłopcu – wyjął nóż. Czułem się rozczarowany, ale przynajmniej mogłem zabezpieczyć nowy grobowiec. Wezwałem Ahmada Girigara i poleciłem mu przygotować wszystko do wykopalisk oraz postawić po obu stronach drzwi uzbrojonych strażników. Okazało się, że grobowiec został splądrowany już w starożytności i w komorze grobowej udało mi się znaleźć jedynie fragmenty mebli i naczyń. W każdym razie nie odkryłem niczego, co wyjaśniałoby wyraz przerażenia, jaki zobaczyłem na twarzy młodego rabusia. A jednak jego strach był tak szczery i wyraźny, iż nie mogłem uwierzyć, że wywołały go tylko cienie. Czy znał legendę, opowiedzianą mi przez Ahmada Girigara? Czy właśnie ta historia wzbudziła w nim lęk? Miałem na to tylko pośrednie dowody – ale jak zawsze takie same. Wizerunek na ścianie, który wywarł na chłopcu tak wielkie wrażenie, okazał się podobizną Ozyrysa – boga będącego według starożytnej mitologii Władcą Umarłych. To przed nim we wszystkich innych grobowcach troskliwie kładziono amulet Atona. Nie zdziwiłem się zbytnio, gdy jakieś dwa dni po odkryciu grobowca i tu zdarzyło się to samo: wchodząc do korytarza odkryłem leżący przed postacią Ozyrysa amulet z odciśniętym wizerunkiem Atona. Jednak w żaden sposób nie udało mi się ustalić, kto mógł go tam położyć. Mimo wszystko nabrałem otuchy, miałem bowiem niemal pewność, że moja hipoteza jest słuszna i tubylcy musieli kiedyś – być może bardzo dawno – znaleźć grobowiec ozdobiony przedstawieniem Atona. Odkrycie to bez wątpienia zrobiło na nich ogromne wrażenie, gdyż jak inaczej wytłumaczyć używanie do dzisiejszego dnia amuletów Atona dla ochrony przed demonami rzekomo czającymi się w grobowcach? Zabawne wydało mi się łączenie przez tubylców owych demonów z postacią Ozyrysa. Nie mogłem sobie wyobrazić, co doprowadziło okolicznych mieszkańców do takich skojarzeń, ale byłem pewien, że przynajmniej duch Echnatona nie poczułby się tym urażony! Oczywiście nie wiedziałem dokładnie, czyje miejsce spoczynku naruszyli miejscowi. Czy był to na przykład znany archeologii grobowiec ojca Echnatona, Amenhotepa III, dawno już splądrowany i opuszczony. Ale istniały też inne możliwości: wielu grobów nie udało się dotychczas znaleźć – matki Echnatona, jego dzieci, a nawet żony. Jeśli nawet do jednego z nich wdarli się tubylcy, to pozostałe – taką miałem nadzieję – nadal mogą pozostawać nie naruszone. Teraz potrzebowałem tylko czasu i pieniędzy; wierzyłem, że zdołam dokonać cudownego odkrycia, dzięki któremu moje imię zapisze się na wieki w dziejach archeologii. Czas, jak sądziłem, nie stanowił problemu; tylko brak pieniędzy mógł zagrozić moim planom, gdyż Service des Antiquités nie płacił zbyt dobrze, a własnych funduszy nie posiadałem. Nie mogłem jednak zaprzepaścić swoich ambicji i zacząłem poszukiwać jakiegoś rozwiązania. Dziś księżyc jest w pełni. Kiedy siedzę przy biurku, widzę przez okno, że nawet góry są spowite niesamowitym blaskiem. W noce takie jak ta, można niemal uwierzyć w duchy zmarłych: przemykające drogą wijącą się obok mego domu milczące białe tłumy, kierujące się ku Dolinie Królów