Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Widziano panie rozdające na progach swych domostw szklanki wina i filiżanki bulionu – aż do ostatniej kropli w beczce i w kociołku. Kiedy około trzeciej rozpoczął się przemarsz pierwszych pułków siódmego korpusu, wyglądało to wręcz rozpaczliwie. Jakże to? Wszystko na nowo? Znów ich pełno! Ulicą wloką się tłumy ludzi wyczerpanych, pokrytych kurzem, mdlejących z głodu – a tu nie było dla nich ani kęsa strawy. Ten i ów z żołnierzy przystawał, stukał do drzwi, wyciągał ręce w stronę okien, błagając o kawałek chleba. I widać było kobiety, które głośno płakały dając im na migi znać, że nie mogą, że nic już nie mają... Na rogu jednej z ulic Maurycy nagle zachwiał się. Jan pośpieszył ku niemu. – Nie, zostaw, to już koniec... Wolę już zdechnąć tutaj. Opadł na krawężnik. Kapral udał szorstkość niezadowolonego zwierzchnika. – Do pioruna! Kto mi wpakował takiego żołnierza? Cóż to, chcesz, żeby cię zagarnęli Prusacy? Jazda! Wstawać!.– Widząc, że młodzieniec nie odpowiada, leżąc na pół omdlały, blady, z zamkniętymi oczami, zaklął jeszcze, lecz tonem niewymownego współczucia: – Do diabła! Do diabła! I popędziwszy do pobliskiej studni napełnił wodą menażkę i zmoczył Maurycemu twarz. Następnie, już się tym razem nie kryjąc, wydobył z plecaka ostatniego, tak troskliwie przechowywanego suchara i pokruszył go na drobne kawałki, które wsuwał żołnierzowi między zęby. Ten otworzył oczy i począł zachłannie jeść. – Ale ty? – spytał nagle przypominając sobie... – Więc go nie zjadłeś? – Och, ja jestem twardy, mogę poczekać!... Tęgi łyk „studziennego szampana” od razu stawia mnie na nogi. Poszedł znowu napełnić menażkę i napił się wody cmokając językiem. Jego twarz również była blada i ziemista, a tak był zgłodniały, że aż mu drżały dłonie. – No, w drogę, synku! Trzeba dogonić kolegów. Maurycy wsparł się na jego ramieniu pozwalając się prowadzić jak dziecko. Nigdy żadne ramię kobiece nie było mu tak miłe, takim ciepłem przenikające serce. W tym powszechnym rozkładzie, w tej krańcowej niedoli, w obliczu śmierci doznawał rozkosznego pokrzepienia przez świadomość, że oto jest istota, co go kocha i troszczy się o niego; i być może myśl, że tak oddane mu serce, to serce prostaczka, chłopa zrośniętego z ziemią, do którego zrazu miał wstręt, myśl ta zaprawiała teraz jego wdzięczność niezmierną słodyczą. Czyliż to nie było braterstwo z czasu zarania ludzkości, przyjaźń wyprzedzającą wszelką kulturę i podział na klasy, przyjaźń dwóch ludzi zjednoczonych i sprzęgniętych we wspólnej potrzebie pomagania sobie w obliczu groźby wrogiej przyrody? Czuł własne serce bijące w piersi Jana i sam odczuwał dumę płynącą z przeświadczenia, iż tamten jest mocniejszy, że go wspiera, że się dla niego poświęca; podczas gdy Jan nie analizując swych uczuć doznawał radości, że może roztoczyć opiekę nad tym przyjacielem, tak pełnym wdzięku, inteligencji, zalet, jakie w nim samym pozostały w stanie jakże pierwotnym. Od czasu gwałtownej śmierci żony, która zginęła jako żałosna bohaterka strasznego dramatu, uważał sam siebie za człowieka bez serca, przysiągł nigdy się już nie zadawać z tymi istotami, przez które tyle się cierpi, nawet jeżeli nie są złe... I przyjaźń starczyła mu za wszystko, zbędne były uściski, przenikali się do głębi, byli jeden w drugim, choć tak różni jeden od drugiego, na tej straszliwej drodze do Remilly, jeden podtrzymujący drugiego, stanowiąc już tylko jedną istotę, żałosną i cierpiącą. W chwili gdy straż tylna opuszczała Raucourt, wtargnęli tam od drugiego wylotu Niemcy; i obydwie ich baterie natychmiast rozmieszczone z lewej strony, na wyniosłościach, otworzyły ogień. Sto szósty pułk ciągnący właśnie pośpiesznie drogą schodzącą w dół wzdłuż rzeki Emmane, znajdował się na linii obstrzału. Jeden pocisk przepołowił rosnącą nad brzegiem topolę; inny utkwił w łące, nie wybuchnąwszy, tuż obok kapitana Beaudoin. Ale jar zwężał się w kierunku Haraucourt, a tam grzęzłeś w ciasnym korytarzu obrzeżonym u góry zadrzewionymi grzbietami; jeśli się tam zaczaiła garstka Prusaków – pogrom nieuchronny... Ostrzeliwane z tyłu, wietrząc z prawej i z lewej strony groźbę możliwego natarcia, oddziały ciągnęły pośród wzrastającego zaniepokojenia; śpieszno im było wydostać się z tego niebezpiecznego przejścia. Toteż resztka energii wstąpiła w najbardziej znużonych. Żołnierze, niedawno ledwie wlokący się pod Raucourt od chałupy do chałupy, teraz wyciągali krok, sprężyści, ożywieni pod piekącą ostrogą niebezpieczeństwa