Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Dopiero później, już po urodzeniu Renaty, zaczęli je głębiej dostrzegać. Jeszcze zanim nastąpił wielki przełom, ludzie niesłusznie skazani wychodzili z więzień i byli rehabilitowani. Oddawano sprawiedliwość żołnierzom i oficerom Ak, uznając ich wojenne stopnie i odznaczenia. Stosunki z Jugosławią szybko się normalizowały. Niebawem do tego kraju zaczęli wyjeżdżać pierwsi turyści. Kiedyś Marcin zagadnął żonę: - Nie miałabyś ochoty? - Nie - odparła krótko. - I nie chcesz tam napisać? Dowiedzieć się? - Nie, Marcin. To już dla mnie zamknięty rozdział życia. - Jeżeli zamknięty, to dlaczego obawiasz się zetknięcia z samym krajem, niekoniecznie z ludźmi? Gdzie tkwi przyczyna tych... tych oporów? Zastanowiła się przez chwilę. - Oczywiście w tym, co zaszło nie tam, tylko u nas, wtedy, w czterdziestym ósmym roku. Pomyśl sam: walka z Niemcami podczas okupacji była dla ciebie, tak jak dla innych Polaków, sprawą najważniejszą. - Oczywiście. - Tak samo było tam. A jednak ilu ludzi tu, w kraju, po wojnie zacięło się, zamknęło w sobie, kiedy nasi rodzimi głupcy przeinaczali albo po prostu znieważali sens walki. - Teraz jednak wiele się zmieniło. Trzeba przynać... - Owszem. Ale sam mówiłeś, że są ludzie, którzy mają wszystkiego dość i żadne tak zwane wyrównywanie krzywd nie jest przez nich akceptowane. Pracują, ale nie chcą działań w Zbowidzie ani w jakikolwiek sposób nawiązywać do przeszłości. Mają dosyć - bo ta przeszłość zanadto została zbrukana. Pozostała zbyt wielka gorycz... Widocznie jednak pamiętano ją w Jugosławi, jeśli dwa lub trzy razy otrzymała zaproszenie z ambasady. Każde z nich było zresztą mocno spóźnione. Kierowano je bowiem pod stary adres przy ulicy Grottgera, skąd białe koperty ze sztywnymi kartonikami wędrowały na Śniadeckich, potem zaś na Żoliborz. Nie skorzystała z nich, zajęta wówczas przede wszystkim dzieckiem. Otrzymała zaproszenie na dwudziestolecie Zetwuemu, z którym połączona była rocznica powstania "Głosu Młodych", pisma wywodzącego się jeszcze z czasów konspiracji. Ktoś, kto wysłał zaproszenie, musiał znać jej obecne nazwisko, zadresowane bowiem było na Marię Dravcić_lisowiecką, zamieszkałą przy ulicy Śniadeckich 10. Przeczytała kilkakrotnie jego tekst, zastanawiając się: iść, nie iść? Nagle ożył miniony czas: narady, wyjazdy w teren, redagowanie tygodnika, wiersze i reportaże umieszczane na jego łamach. Gorący czas referendum, brygady żniwne. "Służba Polsce", kursy przygotowawcze na wyższe uczelnie... Gdyby można było spotkać takich ludzi, jak Paulina, jak Wiktor Dalewicz, jak Stanisław Doroba czy Tadeusz Siewko! Lecz Pauliny już nie ma. A inni? Nie wiadomo, gdzie są, kto z nich żyje? Jeśli na spotkaniu pojawią się tacy jak Paluch i Kotowski, jak Łakota... jak Zygmunt? Zrezygnowała. W liście do komitetu organizacyjnego uroczystości rocznicowych wymówiła się zdrowiem i pracą. To wszystko zresztą działo się tak dawno! Jak gdyby w innej rzeczywistości, która przeminęła na zawsze. Renata już dawno śpi. Słychać jej miarowy oddech. Maria wciąż jeszcze ma oczy szeroko otwarte. Wspomnienia wezbrane burzliwą falą opadają z wolna. Ile przeżyłam na nowo w ciągu kilku dni, od owego drugiego ranka spędzonego na plaży, kiedy zaczęła powracać przeszłość. Długo się broniłam, bo tej przeszłości po prostu się bałam. Prawdą jest stare powiedzenie: Czas kaleczy, czas leczy. Tu, w Jugosławii, w kraju, który, miał stać się dla mnie drugą ojczyzną, lecz nigdy nią się nie stał, dokonałam powtórnie rozrachunku z przeszłością