Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Gdy tak patrzałem na nią, nagle przyszło mi na myśl: „Co z ciebie za idiota... może Emilia chciała zostać z tobą sam na sam... chciała z tobą pomówić, ostatecznie wszystko wyjaśnić, zrobić jakieś zwierzenia... może chciała ci wyznać, że cię kocha... a tyś ją zmusił, żeby pojechała z Battistą". Na tę myśl doznałem gorzkiego wyrzutu i podniosłem rękę, jak gdyby chcąc przywołać Emilię. Lecz było już za późno: wsiadła do samochodu Battisty, Battista siadał właśnie koło niej, a w moją stronę szedł Rheingold. Wsiadłem więc i ja do mojego wozu, przy mnie usadowił się Rheingold. W tej samej chwili samochód Battisty minął nas, zaczął szybko maleć w oddali i wreszcie zniknął. Rheingold musiał się prawdopodobnie zorientować, że wszystko aż gotuje się we mnie, bo zamiast rozpocząć dyskusję o Odysei, nacisnął czapkę na oczy, skulił się i szybko zasnął. Prowadziłem więc w milczeniu mój mały samochód, starając się wycisnąć z niego maksymalną szybkość; a tymczasem mój zły humor wzmagał się w sposób niepohamowany i gwałtowny. Droga oddaliła się od morza i biegła teraz przez żyzną wieś ozłoconą słońcem. Jakżebym rozkoszował się w innej chwili widokiem gęstych przydrożnych drzew, których bujne gałęzie tworzyły zielony tunel nad moją głową; oliwkami ciągnącymi się na czerwonych wzgórzach, jak daleko oko sięgało; gajami pomarańczowymi, gdzie wśród gęstego, ciemnego, połyskliwego listowia błyszczało złoto owoców; starymi, poczerniałymi szopami, przy których stały płowe sterty słomy. Nie usiłowałem odkryć przyczyny mojego gniewu, który musiał wypływać z przyczyn znacznie poważniejszych niż tylko żal gnębiący mnie z powodu niespełnienia prośby Emilii; a zresztą gdybym nawet chciał, nie umiałbym się skupić, bo ze zdenerwowania wprost mąciło mi się w głowie. Tak więc podobnie jak bywa z atakami nerwowych konwulsji, które muszą trwać przez pewien czas, potem uspokajają się powoli i wreszcie ustają, pozostawiając chorego w stanie kompletnego ogłuszenia, mój zły humor narastał w tej jeździe przez pola, gaje, doliny i wzgórza, osiągnął swój szczyt, potem zaczął się zmniejszać i w końcu minął w okolicach Neapolu. Zjeżdżaliśmy teraz szybko ku morzu, mijaliśmy pinie i magnolie, przed nami rozciągała się Zatoka Neapolitańska. Byłem oszołomiony i obolały, tak właśnie jak epileptyk, wyczerpany do ostatka fizycznie i moralnie atakiem gwałtownych i niepohamowanych konwulsji. ROZDZIAŁ XIII Willa Battisty, jak dowiedzieliśmy się przyjeżdżając na Capri, była położona daleko od centralnego placu; stała w opustoszałym punkcie wybrzeża, od strony Sorrento. Po odprowadzeniu Rheingolda do hotelu, Battista, Emilia i ja poszliśmy wąską drogą w kierunku willi. Była to ubezpieczona barierą droga, biegnąca wokół całej wyspy na połowie jej wysokości. Zbliżał się już zachód i napotykaliśmy bardzo niewiele osób przechadzających się powoli, w milczeniu w cieniu kwitnących oleandrów, pod murami otaczających wille gęstych ogrodów. Przez listowie drzew przeświecało co chwila dalekie morze, o przenikliwie ostrym błękicie, poprzecinanym zimnymi, połyskliwymi smugami promieni zachodzącego słońca. Szedłem za Battistą i Emilią, zatrzymując się co chwila, by podziwiać piękno krajobrazu, i z pewnym zdziwieniem stwierdziłem, że po raz pierwszy od dłuższego czasu czuję się, jeśli nie szczęśliwy, to w każdym razie dziwnie spokojny. Przeszliśmy przez całą długość owej drogi, po czym skręciliśmy w inną, nieco węższą. Nagle za zakrętem ukazały się sterczące z morza skały, słynne Faraglioni, i ucieszyłem się słysząc pełen podziwu i zachwytu okrzyk, jaki wyrwał się Emilii na ich widok. Była po raz pierwszy na Capri i do tej pory milczała jak zaklęta. Z tej wysokości dwie duże, czerwone skały wyglądały przedziwnie na powierzchni morza, jak dwa meteoryty, które spadły z nieba na lustrzaną taflę