Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Co za świnia! - myślała. To głupota z jego strony - nie zdaje sobie sprawy, że ona ma wielu przyjaciół, gdy tymczasem on ma tylko ją. Już ona mu pokaże! Właśnie zajęła się pisaniem długich listów do swoich zaniedbanych korespondentów gdy usłyszała, że wraca Paul i siostra. Kiedy powiedziała im, że Wana nie ma co najmniej od godziny, zaskoczyła ją ich reakcja. - Tato! - wrzasnęła Lurvy waląc w zasłonę kokonu ojca. - Obudź się! Wan zniknął! Starszy pan wyszedł mrużąc oczy. - O co wam chodzi? - spytała wściekła Janine. - Czy ty nic nie rozumiesz? - zauważył chłodno Paul. - A może zabrał statek? Ta możliwość Janine nie przyszła nigdy do głowy. - Nie zrobiłby tego. - Czyżby? - warknął ojciec. - Skąd ta pewność? A jeśli tak, to co z nami? - skończył zapinając swój kombinezon i wstał spoglądając na nich. - Mówiłem wam - powiedział patrząc na Lurvy i Paula tak, że Janine zrozumiała, że zwraca się tylko do nich - mówiłem wam, że musimy znaleźć ostateczne rozwiązanie. Musimy, jeśli mamy polecieć jego statkiem. Nie możemy przecież ryzykować, że mu nagle wpadnie do łba odlecieć bez ostrzeżenia. - Ale jak to zrobić? - spytała Lurvy. - Jesteś niedorzeczny, tato. Nie możemy pilnować statku dzień i noc. - A twoja siostra nie upilnuje chłopaka, to prawda - przytaknął. - Więc musimy albo unieruchomić statek, albo chłopca. - Ty potworze! - rzuciła się na niego Janine, dławiąc się z wściekłości. - Planowałeś to przez cały czas! Powstrzymała ją siostra. - Uspokój się, Janine! - poleciła. - Rozmawialiśmy o tym, to prawda. Musieliśmy. Ale nic jeszcze nie zostało postanowione. Na pewno nie zrobimy nic takiego, co mogłoby zadać ból Wanowi. - A więc podejmijmy jakąś decyzję! - żachnęła się Janine. - Głosuję, żeby polecieć z Wanem. - O ile jeszcze nie odleciał sam - wtrącił się Paul. - Nie odleciał. - Jeśli odleciał, to jest za późno, żebyśmy mogli cokolwiek zdziałać - powiedziała rozsądnie Lurvy. - Poza tym, popieram Janine. Lećmy z nim. A jakie jest twoje zdanie, Paul? - Mnie się też tak wydaje - lekko się zawahał. - Peter? - Jeśli wszyscy jesteście zgodni, to mój głos nie ma znaczenia - powiedział starszy mężczyzna z godnością. - Pozostaje tylko kwestia tego, kto ma lecieć, a kto zostać. Proponuję... - Tato - przerwała mu Lurvy. - Wiem, co chcesz powiedzieć, ale nic z tego nie wyjdzie. Musimy tu zostawić chociaż jedną osobę, żeby utrzymywała kontakt z Ziemią. Janine jest za młoda. To nie mogę być ja, bo jestem najlepszym pilotem, a może to być okazja, żeby się czegoś nauczyć o statkach Heechów. Ja nie chcę polecieć bez Paula, więc zostajesz tylko ty. Rozłożyli Verę na części, które rozmieścili w Fabryce Pożywienia - część poszła do pomieszczenia snów, a część wzdłuż zewnętrznego korytarza. Urządzenia transmisyjne pozostały na macierzystym statku. Peter pomagał we wszystkim bez słowa, w milczeniu. Chodziło im o to, by dalsze wiadomości grupa badawcza przekazywała przez system radiowy Zmarłych. Peter sam siebie usuwał w cień, nawet mu to wychodziło. Na statku było pełno jedzenia, jak twierdził Wan. Ale Paula nie satysfakcjonowało automatyczne uzupełnianie nieznanych produktów Fabryki i kazał im przenieść tyle racji żywności, ile tylko uda się załadować. Wan z kolei nalegał, żeby zaopatrzyli się w wodę, więc opróżnili urządzenia drugiego obiegu w statku i napełnili jego plastikowe torby, które też załadowali. W statku Wana nie było łóżek. Nie są potrzebne, wyjaśnił chłopiec, ponieważ kokony akceleracyjne wystarczają, aby ich ochronić w czasie manewrów i utrzymać w bezruchu w czasie snu. Sprzeciwili się temu zarówno Lurvy, jak i Paul, którzy rozłożyli swoje worki do spania i przenieśli na statek. Rzeczy osobiste - Janine chciała zestaw prywatnych perfum i książek, Lurvy swą osobistą zamykaną torbę, Paul karty do pasjansa. Była to długa i żmudna praca, ale w końcu załadowali wszystko. Peter usiadł ze skwaszoną miną, oparł się wyprostowany o ścianę korytarza i przyglądając się krzątaninie pozostałych zastanawiał się, czy czegoś nie zapomnieli. Janine zdawało się, że już traktują go jak kogoś nieobecnego czy martwego. - Papo, nie przejmuj się - zwróciła się do niego. - Wrócimy najszybciej jak tylko się da. Pokiwał głową. - Co będzie za... niech no się zastanowię, czterdzieści dziewięć dni w każdą stronę, plus tyle czasu, ile postanowicie tam spędzić. - Ale podniósł się i dał się pocałować Lurvy i Janine. - Bon voyage - życzył im niemal radośnie. - Na pewno niczego nie zapomnieliście? - Raczej nie - Lurvy rozejrzała się uważnie. - Chyba że powinniśmy powiadomić twoich przyjaciół o naszym przyjeździe? - zwróciła się do Wana. - Zmarłych? - skrzywił się w uśmiechu. - Nie zorientują się. Oni są martwi. Nie mają poczucia czasu. - Więc dlaczego ich tak bardzo lubisz? - dopytywała się Janine. Wan wychwycił w jej głosie nutkę zazdrości i zachmurzył się. - Są moimi przyjaciółmi - odparł. - Nie można ich brać na serio przez cały czas, poza tym często kłamią. Ale nigdy nie muszę się ich bać. - Och, Wan - westchnęła Lurvy głaszcząc go. - Wiem, że nie byliśmy dostatecznie mili dla ciebie, ale żyliśmy w wielkim napięciu. Tak naprawdę jesteśmy lepsi niż mogło ci się wydawać