Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Almanzo nie poszedB pomóc w wyprzganiu koni wyjazdowych; zostaB w domu. Matka, odwizujc tasiemki czepka, [pieszyBa si, rozgldajc si wokóB. - Daj sBowo, Eliza Jane i Alice, |e prowadziBy[cie dom tak dobrze, jak gdybym ja sama to robiBa. - Mamusiu... - odezwaBa si sBabym gBosem Alice. -Mamusiu... - Tak, dziecko, o co chodzi? - Mamusiu - odwa|nie przemówiBa Alice - powiedziaBa[ nam, |eby[my nie zjedli caBego cukru. My... My zjedli[my prawie wszystko. Matka si za[miaBa. - Zachowali[cie si tak dobrze, |e nie bd na was krzycze za ten cukier. Wci| nie wiedziaBa nic o czarnej plamie na [cianie salonu, drzwi do niego byBy zamknite. Nie dowiedziaBa si o tym ani tego, ani nastpnego dnia. Almanzo z trudem przetykaB jedzenie przy posiBkach i matka si zaniepokoiBa. ZaprowadziBa go do spi|arni i wmusiBa w nie- 126 g0 wielk By|k wstrtnego, czarnego lekarstwa, które zrobiBa z korzeni i zióB. Z jednej strony Almanzo nie chciaB, |eby si dowiedziaBa o czarnej plamie, z drugiej jednak strony byBoby lepiej, gdyby wiedziaBa. Najgorsze miaBby za sob i przestaBby si ba. Nastpnego wieczoru usByszeli turkot powozu, wje|d|ajcego na dziedziniec. Przyjechali pan i pani Webb. Rodzice wyszli im na spotkanie i po chwili wszyscy weszli do jadalni. Almanzo usByszaB gBos matki: - Chodzmy od razu do salonu! Nie mógB si ruszy, nie mógB gBosu wydoby; to byBo gorsze, ni| si spodziewaB. Matka tak byBa dumna ze swego salonu i z tego, |e byB zawsze tak starannie utrzymany. Nie wiedziaBa, |e zostaB zniszczony, i to przez niego, a teraz prowadzi tam go[ci. I wszyscy zaraz zobacz t wielk, czarn plam na [cianie. Matka otworzyBa drzwi do salonu i weszBa, a za ni jjaDstwo Webb i ojciec. Almanzo widziaB ich z tyBu, ale usByszaB, |e rolety si podnosz. ZwiatBo zalaBo salon. ZdawaBo mu si, |e upBynBo du|o czasu, nim si kto[ odezwaB. Matka zwróciBa si do go[ci: - Panie Webb, prosz si[ na tym fotelu, bdzie panu wygodnie. Pani Webb, prosz na kanap. Almanzo my[laB, |e si przesByszaB. DoszedB go gBos pani Webb: - Co to za pikny salon, chyba zbyt elegancki, by w nim siedzie. Teraz Almanzo zajrzaB i zerknB na to miejsce na [cianie, w które trafiBa szczotka z czernidBem. Nie wierzyB wBasnym oczom: tapeta byBa idealnie biaBa i zBota, nie byBo [ladu po plamie. Matka rzuciBa na niego okiem i przywoBaBa go: - Chodz tu, Almanzo! WszedB, siadB na wy[cieBanym krze[le i oparB koDce 127 stóp o podBog, by si nie ze[lizgn. Rodzice opowiadali szczegóBowo o wizycie u wuja Andrewa. Nigdzie na [cianie nie byBo wida czarnej plamy. - Czy wyje|d|ajc tak daleko, nie baBa si pani, |e zostawia dzieci same? - spytaBa pani Webb. - Nie - odpowiedziaBa z dum matka. - WiedziaBam, |e bd si troszczy o wszystko tak, jakby[my z Jamesem oboje byli w domu