Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Co to ma znaczyć? - zapytał. - Po co mnie tu wezwano? Powinienem być tam, gdzie jestem najbardziej potrzebny... - Za chwilę wszystko wyjaśnię - obiecał Jacen, wskazując mu wolne miejsce przy stole. - Usiądź, proszę. Wielki admirał wiedział, że młody Solo czeka już teraz tylko na przybycie ostatniego Yuuzhani- na. Niemal wyczuwat napięcie, jakie narastało w konferencyjnej sali „Praworządności". Wprawdzie nikt się nie odzywał, ale miny i gesty zebranych osób przemawiały dobitniej niż wszelkie słowa. Pel- laeon domyślał się, że ośmioro czy dziewięcioro sympatyków odgadło, po co ich wezwano, a czwo- ro lub pięcioro innych dopiero zaczyna to sobie uświadamiać. Świadczyły o tym wypieki na twarzy, ukradkowe spojrzenia i niecierpliwe kręcenie się na krzesłach. Żadnych emocji nie okazywały tylko dwie osoby... zamaskowani szpiedzy Yuuzhan Yongów. Wielki admirał nie pokusiłby się jednak od- gadnąć, co dzieje się w ich głowach. W końcu płyta drzwi odsunęła się z cichym sykiem i do sali wszedł trzeci Yuuzhanin. Miał postać bardzo wysokiego i mocno umięśnionego mężczyzny, rozrośniętego w barach niczym Wookie. Oznajmił, że nazywa się Torwin Xyn, ale natychmiast zorientował się w sytuacji. Kiedy spojrzenie szpiega spoczęło na Jacenie, jego twarz wykrzywił gniewny grymas. - Jeedai! - syknął. - Wyczułem cię nawet z tej odległości! Kilkoro siedzących przy stole sympatyków wstało z miejsc i przyglądało się, jak skóra rzekomego Torwina Xyna spływa z twarzy i ukazuje upstrzoną bliznami i tatuażami, gniewnie wykrzywioną twarz yuuzhańskiego wojownika. Materiał munduru pokrywający ramiona i tors Yuuzhanina zafa- lował, a w dłoniach szpiega pojawił się nagle amphistaff. Jacen cofnął się w stronę podium. - Nie musisz tego robić - powiedział. - Żadnemu z nas nie powinna się stać krzywda. Zanim skończył, yuuzhański wojownik rzucił się na niego z niezrozumiałym, dzikim wrzaskiem. Bitewny okrzyk zabrzmiał tak głośno, że zagłuszył charakterystyczny pomruk i syk wysuwanej jasnozielonej klingi świetlnego miecza. Młody Solo zatoczył nią świetlisty 263 łuk i odbił wymierzony wjego szyję cios amphistaffa. Przeniósł ciężar ciała na prawą nogę. od- skoczył w bok i zszedł z linii ataku szarżującego Yuuzhanina. Wojownik od razu opuścił amphistarf i ciął nim poziomo na wysokości łydek przeciwnika, ale chwilę wcześniej Jacen podskoczył i lewą nogą kopnął szpiega, żeby pozbawić go równowagi. Amphistaffi energetyczne ostrze miecza spotkały się jeszcze raz w tej samej chwili, kiedy pozostali dwaj yuuzhańscy szpiedzy zrzucili maskujące oo- glithy, żeby przyłączyć się do walki. Siedzący przy stole sympatycy uświadomili sobie, że odkryto ich zdradę, i wpadli w panikę. Z początku ktoś mógł mieć wątpliwości, jakim wynikiem zakończy się pojedynek Jacenaz trójką Yuuzhan Yongów, rnusiałjednak je porzucić na widok wbiegającego do sali oddziału szturmowców. Imperialni żołnierze natychmiast wymierzyli w obce istoty lufy blasterowych karabinów. Wkrótce potem do konferencyjnej sali wkroczyły androidy służby bezpieczeństwa. Kilka serii celnych strza- łów powaliło dwóch pierwszych przebierańców. Nie nosili pancerzy z kraba vonduun i zginęli, każ- dy z gniewnym grymasem na pokrytej bliznami twarzy. Trzeci wojownik uniósł amphistaff wysoko w powietrze i przygotowywał się do zadania ciosu w głowę Jacena. Młody Jedi okazał się jednak szybszy. Uniósł klingę świetlnego miecza nad głowę i zablokował cios Yuuzhanina, jeszcze zanim amphistaff zaczął opadać; pozornie bez wysiłku opuścił miecz i zagłębił energetyczne ostrze w torsie yuuzhańskiego szpiega. Zadał cios z tak wielką siłą, że zanim klinga znieruchomiała, zdołała prze- ciąć na pół baryłkowatego przeciwnika. Jacen odsunął się od dymiących zwłok „Torwina Xyna", otarł przedramieniem pot z twarzy i odwrócił się w stronę ogarniętych paniką zdrajców zgromadzo- nych w najdalszym kącie sali. Prawdopodobnie błagali o litość albo próbowali się usprawiedliwiać, ale przekrzykiwali się nawzajem i Jacen nie zdołał zrozumieć ani słowa. - Nie ma sensu udawać niewiniątek - odezwał się głośno. Zaczekał, aż gwar głosów ucichnie, wy- łączył klingę świetlnego miecza i przypiął rękojeść z powrotem do pasa. Wyraz jego twarzy wprawił Pellaeona w zdumienie. Jacen sprawiał wrażenie zakłopotanego koniecznością wzięcia udziału w walce. Mimo to wyglądał na pewnego siebie. - Przeszukaliśmy wasze kwatery i zarejestrowaliśmy wasze poczynania. Wasza wina nie podlega dyskusji. Pozostaje tylko pytanie, czy oprócz was jest ktoś jeszcze, o kim powinniśmy wiedzieć. Zimnooki koordynator służb wywiadu podszedł i przystanął krok przed nim. 264 - Rebeliancka szumowino - zaczął i splunął na podłogę obok stóp Jacena. - Opóźniłeś tyIko to, co nieuniknione. - Mam nadzieję, że nie tylko opóźniłem, ale i udaremniłem - odparł spokojnie młody Solo, nie zwracając uwagi na zniewagę. Powiódł spojrzeniem po sali konferencyjnej. - Ktoś jeszcze chciałby coś powiedzieć? Nikt nie odpowiedział, ale Pellaeon zauważył, że dwaj zdrajcy wyglądają, jakby w innych oko- licznościach, zapewne podczas rozmowy w cztery oczy, mogli powiedzieć coś więcej. Jacen nakazał gestem, żeby szturmowcy odprowadzili więźniów na przesłuchanie. Kiedy ostatni zdrajca opuścił salę, młody Jedi opadł ciężko na najbliższe krzesło, podciągnął rę- kaw płaszcza i uniósł rękę do ust, żeby skorzystać z przymocowanego do przegubu komunikatora. - Zadanie wykonane pomyślnie - zameldował jakby z wysiłkiem. Jego głos był przekazywany nie tylko za pośrednictwem osobistego kanału łączności telekomunikacyjnej, ale także przez mikro- fony zainstalowane w różnych miejscach rzekomej sali konferencyjnej. - Dobra robota, Jacenie - odezwała się Mara Skywalker z pokładu „Cienia Jadę". - Jesteś zdrów i cały? Pellaeon przyglądał się, jak młody Solo podciąga rękaw płaszcza wyżej i ogląda rękę. - To tylko draśnięcie - powiedział. - Nic mi nie będzie. – Obrócił głowę i spojrzał na zwłoki Yuuzhan Yongów. - To nie było konieczne - ciągnął po chwili. - Dałem im szansę pokojowego zakończenia tej konfrontacji. - Naprawdę uważałeś, że z niej skorzystają? - zapytała Mara. - Nigdy nie wiadomo. - Jacen uśmiechnął się z przymusem