Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Tak! Krwawy Byk jest strasznym wodzem, a serce jego nie zna trwogi! Potrafi umrzeć bez drgnienia. Zaimponował mi nadzwyczajnie, podszedłszy więc ostrożnie ku niemu, bo groźny był nawet w więzach, powiadam mu pięknie i nadobnie: - Krwawy Byku! My chcemy wszystko załatwić pokojowo i nie chcemy, abyś poszedł już na łowy do Wielkiego Ducha Manitou. W twoim wigwamie oczekują cię twoje niewiasty, które głód pożera. Któż dla nich upoluje bawołu, jeśli ty zginiesz? Twój szczep pójdzie w rozsypkę albo zacznie pić z rozpaczy ognistą wodę. Namyśl się, Krwawy Byku! On spojrzał na mnie dziwnie i powiada: - Niech mój czerwony brat zbliży się do mnie tak, abym mu mógł coś szepnąć do ucha. - Jestem, Krwawy Byku! Pomyślałem, że robi tylko hece, bo tak potrzeba, i po cichu powie mi, że się poddaje. Zbliżyłem się więc z wielką ufnością i przyłożyłem ucho do jego ust. On nic nie powiedział, za to ja wrzasnąłem jak kot obdzierany ze skóry, gdyż Krwawy Byk ukąsił mnie w ucho. Zgroza padła na wszystkich. Łagodni zwycięscy zdławili swoją wspaniałomyślność jak mizerne ptaszę: w sercach naszych zapiekła się krew, oczy nalały się wściekłością, dusze stały się z kamienia. Nie będzie zgody między nim a nami. Gdybyśmy nie wiedzieli tego z pewnością, że ojciec jego jest krawcem "męskim, damskim i dziecinnym", mogliśmy mniemać słusznie, że ojciec jego jest Indianinem prawdziwym, straszliwym, takim, co miał totem z ludzkich zębów, a potem uciekł z cyrku. Druga narada, już bez fajki, była burzliwsza, zewsząd było słychać okrzyki wściekłości, podjudzonej tym, że syn policjanta znowu uderzył w bęben. To był głos śmierci. - Ha! ha! ha' - zakrakał opodal straszliwym śmiechem Krwawy Byk. Byliśmy przekonani, że nieco zwariował w strachu. Wyrok był do przewidzenia: - Śmierć. Śmierć! I to nie byle jaka, lecz wśród męczarni. Wtedy się odezwał po raz pierwszy nasz poczciwy piegowaty wódz, Jeleń Rączy: - Słuchajcie, dajcie spokój! Kto widział robić takie rzeczy? On jest głupi... - Co? co takiego? - krzyknęli wojownicy. - To mówi Jeleń Rączy? - On ciebie najbardziej obraził, a ty go chcesz ocalić? Ładny wódz! - Czujnego Bobra ukąsił w ucho, to też nic? "Czujny Bóbr" to byłem ja! - Co mówisz, Czujny Bobrze? - Śmierć! - zawołałem chwytając się za ucho. Jeleń Raczy bliski był płaczu, widać było bowiem, że w Wielkiej Radzie stracił wpływy i powagę. Wściekli są wojownicy. Kiedy Krwawemu Bykowi oznajmiono, że zginie w męczarniach, uśmiechał się jadowicie, a potem splunął na odległość z taką mistrzowską wprawą, że jednemu z wybitnych i bardzo wsławionych wodzów opluł mundurek, co wywołało nowy krzyk zgrozy. - Spalić go! spalić go! - podniósł się wrzask. Pomysł musiał być doskonały, gdyż go przyjęto z niesłychanym entuzjazmem. Kto żyw zajął się gorączkowym gromadzeniem suchych liści, zwiędłych traw i wyschłych na zapałkę, połamanych gałęzi. Około dwudziestu wojowników krzątało się tak żywo, że w kwadrans dokoła "śmiertelnego pala" Krwawego Byka wznosił się stos sięgający mu pod pachy. Wyglądało to tak śmiesznie, że z lubością patrzono na te przygotowania, zabawa bowiem zrobiła się pierwszej klasy. Tylko Jeleń Rączy stał z boku, jak zaczarowany, i nie przyniósł nawet patyczka. Gdyby nie jego słynne w całym świecie piegi i zezowate oczy, dawno już przestałby być wodzem. Mazgaj! Krwawy Byk patrzył na te przygotowania z głupkowatym uśmiechem. Wewnątrz szalała w nim bezsilna wściekłość, ale nie dał tego poznać po sobie. Widoczne było, że się nie boi i uśmiechem daje nam znać o swojej niezmiernej pogardzie; gdyby tak jednak dobrze spojrzeć, można by dostrzec w szybko biegających promieniach jego oczu zaniepokojenie, czy nas przypadkiem jakiś szał nie opętał? Wiedziała - małpa! - że jesteśmy tchórze najgrubszego kalibru, nigdy jednak jeden młody idiota nie jest w stanie przewidzieć, co drugiemu strzeli do łba? Myśmy też nie przewidzieli. Zmęczeni gorączkowym układaniem stosu, patrzyliśmy teraz wesoło i z niemałą rozkoszą na swoje dzieło; boki można zrywać, widząc wysokiego dryblasa, obłożonego leśnym śmieciem tak, że tylko z tej kopicy widać ramiona i zbrodniczą głowę. Dryblas, przekonany, że to już koniec zabawy, uspokoił się i zaczął szydzić: - Czemuż nie podpalicie stosu, zdechłe żółwie? Tchórze cuchnący! Ludzie o podwójnym języku! Boicie się bohatera, który wam zdejmie skalpy, a dusze wasze będą się błąkać, bo ciało rzucę wściekłym psom na pożarcie! Szkoda strzały mojej i mojej cięciwy, więc dlatego pluję na was, złodzieje koni! Choć się wyrażał bardzo stylowo, to "złodzieje koni!" - zapiekło nas. Najgorsze było to, że nikt mu nie umiał godnie odpowiedzieć, gdyż byliśmy bałwany wobec niego w znajomości - indiańskich przenośni. A on się darł: - Zbliżcie się do mnie, a wyrwę wam serca! Zające, silne tylko w pysku! (?) Na kolana przede mną, a ja wam swoje mokasyny położę na karku! Gdzie jest wasz parszywy wódz, Jeleń Rączy? Czy uciekł na dźwięk mego głosu i dlatego nazywacie go "rączym"? - Staszek! - krzyknął ktoś z rozpaczą. - Tu nie ma Staszka, tu jest Krwawy Ryk! - zawołał okropny jeniec. - Uff! uff! Krwawy Byk ma was wszystkich w pięcie! Jak długo gadał indiańską modą, można było tego słuchać, ale odstąpił od uroczystego stylu mówiąc, że "ma nas w pięcie". Obraza była tak współcześnie dotkliwa, że wszystkich poderwała; wszyscy rzucili się w jego stronę z błyszczącymi oczyma, wygrażając mu; koło stosu uczynił się tłok; wojownicy poszaleli. Nagle... Zaraz! nie mogę, bo się jeszcze do tej chwili boję... Nagle stało się coś okropnego