Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Mogły być i na pewno były wokół niego piękniejsze niż tamta, poznana w pogrzebowym orszaku, ale nie budziły w nim żadnego zainteresowania i nawet nie chciał uznać ich urody. - Wiem, kogo szukasz - mówił Marcin patrząc filuternie w twarz towarzysza. - Dziwię się przy okazji, że się z tym kryjesz przede mną, bo może bym ci coś pomógł czy poradził. - Kiedy ty lubisz kpić, dowcipkować, a mnie wcale nie do żartów. Marcin spoważniał. - I ja wiem dobrze, co to uczucie. Zapomniałeś, że z panną Ochocką jestem w narzeczeństwie. - Toś dlatego wesoły i szczęśliwy, pannę masz już zmówioną. Bardziej doświadczony w życiu Marcin nie brał w istocie poważnie młodzieńczych amorów krewniaka. Wierzył święcie, że prędko odleci go ów urok, jaki młodego człowieka, wyrwanego z zapadłej wioski opanował przy pierwszej okazji zetknięcia się z szerszym światem. "Wywietrzeje mu z głowy - myślał - gdy zacznie bywać na dworach wielkopańskich, gdy pozna córki szlacheckie, piękne i wymuskane, o jakich nie śniło mu się w Opatowie. I do licha ciężkiego, na pogrzebie go utrafiło." - Jeśli już chcesz ją znaleźć, to dam ci radę. Przy straganach jej nie wypatrzysz. Jak przyjdzie niedziela, stańże przed kościołem Świętego Jana i wejdzie ci w same ślepia. - Skądże wiesz, że przyjdzie do kościoła. Nawet nie jestem pewny, czy ona z papieżników. - Oślepłeś chyba od jej oczu i nie widziałeś, że miała krzyżyk złocony pod szyją. - Ach, rzeczywiście, miała. No dobrze, ale szła w ariańskim kondukcie. - Pewnie była krewniaczką nieboszczki. Zdarza się, zwłaszcza u mieszczan, niekiedy w jednym rodzie, że jedni za papieżem, drudzy za Socynem. - Myślisz, że będzie akurat u Świętego Jana? - Jak nie będzie jednej niedzieli u Świętego Jana, pójdziesz drugiej do Bernardynów. - Ba! Dwadzieścia kościołów w mieście! - Masz więc na kilka miesięcy zajęcie. - Znowu kpisz. Marcin ujął go serdecznym gestem pod ramię. - Nie kpię, mówię tak z życzliwości. Prawdę mówiąc nie wierzę, by ci na zawsze tak weszła do serca. Tobie się wszystko zrazu podoba, boś się wyrwał z dziury, z zaścianku do miasta. Dotąd widziałeś ekonomów, chłopstwo i panny z sąsiedztwa, nudne, o zapieczonym uśmiechu. Tu w Warszawie duch ci zbogacieje, oko stanie się wybredniejsze. Zresztą, mój drogi, niebawem będziesz miał dobrą próbę. Za trzy niedziele wesele u Ossolińskich - tam się do syta napatrzysz, narobisz znajomości. Piotr przystanął. - Ejże, będzie wesele u kanclerza - zdziwił się i zaraz zmarkotniał. - Ale gdzież mnie na tak wielkie pokoje. - Skoro dworujesz panu Arciszewskiemu, to chyba będziesz na weselu. Zlecił mi kanclerz pilnowanie zaproszeń, więc wiem, że pan armatny będzie zaproszony, a przecie nie sam, tylko z asystą przyjdzie. Piotr poweselał od tej chwili i słuchał z zaciekawieniem o cudach, jakie miały być na tym weselu. Ile to wołów, cieląt i świń będzie bite, ile setek bażantów, indyków i wszelakiego drobiu kazał marszałek kanclerskiego dworu przywieźć z folwarków, jakie to stroje szyje się niemal dla całego dworu, zwłaszcza dla szlachcianek, bo żadna z nich drugi raz się nie pokaże w tych sukniach, w jakich była niedawno w marcu na zaślubinach starszej kanclerzanki. - Samych beczek wina, małmazyj i petercymentu przyjdzie ponad setka z Krzyżtopora. - Daj pokój, toż to cała fortuna. - Nie inaczej, choć trzeba prawdę powiedzieć, że Ossoliński nie tak marnotrawny pan jak inni, nawet odeń ubożsi. Tak czy inaczej prawda, że takiego wesela nie urządziłbyś za całą substancję twoich rodziców. I tak za każdym spotkaniem mówili raz o weselu, raz o pannie, to znów o niezwykłościach i bogactwach miasta, i Piotr z dnia na dzień pogłębiał swoją znajomość stołecznego życia. Młody sekretarz pana armatnego nie miał jednak zbyt wiele czasu na błądzenie po mieście i myślenie o sercowych sprawach. W arsenale wrzało jak w ulu i trzeba było krzątać się koło spraw swojego urzędu nieraz od świtu do wieczora. Nieco dnia, zwykle z rana, zjadała mu musztra, a resztę czasu spędzał na wszelkiej krzątaninie koło arsenału. Wypisywał listy, biedził się z rachunkami, uczestniczył przy każdym przeglądzie prac w warsztatach i porządkowaniu inwentarza