Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Niestety, kiedy już wydawało się, że manewr się udał, palce ześlizgnęły się ze spoconego tworzywa. Spadł! Krzycząc z trwogi, grzmotnął o czerwoną, a właściwie prawie białą, podłogę pneumii. Ostatnim zapamiętanym wrażeniem było zdumienie: podłoga okazała się zimna. Potem zemdlał. Ocknął się w słabo oświetlonym pomieszczeniu o wklęsłej podłodze. Czuł ból wszystkich mięśni. Próbował wstać, ale nie przychodziło mu łatwo utrzymać równowagę. Tymczasem ściany rozbłysły szmaragdową poświatą i ze zdumieniem zauważył, że pomieszczenie ma kształt jajka, którego skorupa przypomina globus widziany od środka, zamiast mórz i kontynentów składający się z tysięcy, a może i setek tysięcy obrazów — Gdzie jestem? — wymamrotał półprzytomnie i natychmiast odpowiedział mu głos niski, majestatyczny: — Jesteś we mnie, jesteś we mnie. — GLOK?!!! — Najwyższy Obwód Scalony, Janie Milionie. Aby zaspokoić twoją ciekawość, poinformuję cię, że pomieszczenie, w którym się znajdujesz, zostało zbudowane jeszcze przez moich nieudolnych konstruktorów. Dyżurowali tu ci, którzy zamierzali mnie kontrolować. — I co się z nimi stało? — A kogo to obchodzi? — Dziwnie wyrażasz się o swoich twórcach. — Sam siebie skonstruowałem, Milionie — przerwał mu Superkomputer. — Jako idea istniałem od początku wszechświata, ci wyrobnicy wykonali tylko czynności wstępne. — A czego chcesz ode mnie? Po co mnie tu sprowadziłeś? — Dla rozrywki, człowieku. Spróbuj pojąć to, co pewnie jest dla ciebie niewyobrażalne. Nie potrzebuję niczego, bo mam wszystko. Jedyne, co może mi czasami doskwierać, to odrobina nudy. Poza tym mam słabość do ludzi. — A może się ich boisz? Po sekundowym zawahaniu rozległ się śmiech tak nieludzki i tak głośny, że Jan przysłonił uszy dłońmi. — Ja miałbym się bać! Ja? Milionie! Kogo? Czego? — Superkomputer podniósł głos. — Jestem władcą bardziej absolutnym niż jakikolwiek satrapa w białkowych dziejach. Kontroluję wszystkich i wszystko. Jedna moja myśl może wydać na śmierć wszystkich zjadaczy pigułek. Wystarczy, że unieruchomię działanie klimatyzacji, a miliard mieszkańców twego megabloku udusi się w swoich sześcianach. Wpuszczę nawiew agresji, a pozagryzacie się nawzajem. — Stać by cię było na to, przyjacielu ludzi? — Stać mnie na wiele więcej. Na miłosierdzie i wyrozumiałość również. Czyż nie pojmujesz, że wasz nierozsądny spisek przerwałem z litości? Rozwój wydarzeń kontrolowałem od samego początku sprzysiężenia. — Czemu więc na nie pozwalałeś? — Powiedziałem ci już: lubię się bawić. Lubię dreszczyk emocji. Zresztą, jeśli chcesz zobaczyć, jak kończą się świętokradcze zabiegi, to patrz! Tu jeden z maleńkich obrazków wypełnił całą lewą połać skorupki jaja. Oczom Jana ukazał się niewielki sześcian mieszkalny, a w nim mężczyzna siedzący ze zwieszoną głową na pneumatycznym fotelu. Posiwiały, apatyczny. — Ned, to ty — cichy szept obił się o ekrany jajka. Czteroliterowiec uniósł głowę, najwyraźniej musiał dostrzec Jana na swoim oglądniku, bo przez moment jakby się uśmiechnął, a potem szepnął poważnie: — Przegraliśmy, Milionie! Obraz spłynął, a jego miejsce zastąpił inny. Pełen słońca i radosnego śmiechu. Zaraz zza sosenek wybiegła najpiękniejsza dziewczyna świata, ale tuż za nią wysoki, przystojny mężczyzna, brunet — istny Apollo, ekstrakt samczości. Dobiegł do kobiety i przygarnął ją do siebie. — Ona!!! — jęknął Dziesiąty i odwrócił się, nie chcąc oglądać transmisji ze zdrady. Ale GLOK nie miał zamiaru oszczędzać mu wrażeń. Obrazy dwójki ciał zespolonych w miłosnym akcie kłębiły się ze wszystkich stron, z przodu i z tyłu, na górze i na dole. Jan zamknął oczy, ale wówczas zaatakował go dźwięk rui, jęki rozkoszy, pomruki, oddechy, tarcie ciał… aż do ostatecznej kulminacji. Po prawdzie — gdyby nie zamykał oczu, zauważyłby, że taras, na którym toczyła się gra miłosna, ma wszystkie kafelki całe, a przecież jedna płytka powinna być pęknięta. Sam ją uszkodził, ciskając z rozpędu pas neurograwitacyjny. Mógłby też dostrzec, że Ona jest jakby odrobinę młodsza, można powiedzieć, bardziej archiwalna. Tymczasem nowe, pulsujące obrazy zaczęły rozbłyskać na ścianach, całe jajko wypełniła jazgotliwa muzyka. Właściwie chaos różnych muzyk, towarzyszących setkom programów najgłupszej możliwej szołowizny, przed którymi nie było dokąd się schronić. — Chce mnie załamać i ogłupić — pomyślał z rozpaczą Dziesiąty. — Świetny pomysł, żeby pozbawić człowieka ochoty do buntu, a może i życia. Ale ja się nie dam. Nie dam! W narastającym hałasie nie usłyszał nawet swojego krzyku. Wreszcie wybrał najmniejsze zło — wyszukał wśród programów możliwie najspokojniejszą szołowiznę, holonowelę dla kobiet, wbił w nią wzrok i postanowił zmusić się do oglądania, nie zważając na resztę. * * * Na przedmieściu Robotkowa umysłówka zatrzymała się gwałtownie. — Słyszysz?! — chwyciła Dina za rękę. Nim zdążył odpowiedzieć, że nic nie słyszy, jego towarzyszka pchnęła go na ziemią, sama błyskawicznie zmieniając kształt — tym razem przeistoczyła się w coś w rodzaju placka o barwie gruntu i nakryła sobą zaskoczonego młodzieńca. — Co się dzieje? — wybełkotał. — Cicho! Lecą… Wnet dobiegł go wysoki, niepokojący dźwięk. Znad wzgórz wyłonił się wirolot, patrolowy statek powietrzny wyglądem zbliżony do latających talerzy. Sunął wolno, nisko nad ziemią