Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

WydawaBo si, |e dobry Bóg chce za kar utopi obozowisko, a przecie| nie byBo, u licha, czym[ w rodzaju prawdziwej Sodomy i Gomory. Owszem, dziaBy si tu rzeczy dziwne, ale w koDcu bez przesady. I jak w takich ciemno[ciach zacz budow Arki? Jak zbiera po parze zwierztek, gdy wszystkie mokre i pochowane w norach czy dziuplach? Gaga, naturalnie, widziaBa w my[lach biaB burt statku rodem ze Starego Testamentu. Ona sama staBa na mostku kapitaDskim w |óBtej szwedzkiej sztormówce z kapturem i ryczaBa co tchu w pBucach: Ludzie sprawiedliwi, ludzie bez grzechu, do mnie, biegiem! Zostaj rozbójnicy, gwaBciciele, mordercy i samobójcy! Wreszcie si dowiem, który to z was! No, który, do jasnej cholery, pisaB ten pamitnik? Niech si przyzna, zanim zniknie na zawsze w odmtach burej wody! Reszta na pokBad, bdzie zbawiona, amen! Zajta obserwacj nadcigajcych po trapie biaBej jak skrzydBo mewy Arki, nie zauwa|yBa, |e pioruny biBy ju| o kilka kilometrów dalej, |e bByskawice zmieniBy kolor z biaBych na zielone z niebieskawym otokiem. {e wreszcie [ciana deszczu przerzedziBa si przechodzc w zwykB cho szybk ulew, ta za[ w ciurkajce strumyki. Dziewczynka tak byBa zajta wBasnymi sprawami, |e z trudem dotarBo do niej, |e bosa Marmolada od dBu|szej ju| chwili potrzsa jej ramieniem.  No, co z tob? ZesztywniaBa[ ze strachu? Ju| przechodzi. Trzeba ratowa dobytek, zanim caBkiem rozmiknie! Jak to wspaniale, |e na [wiecie s normalni ludzie. My[lcy i dziaBajcy jak dobry szwajcarski zegarek. Taka byBa Marmolada. ChciaBa pracowa, pomaga, ratowa, no, robi cokolwiek, zamiast siedzie w kucki z palcami w uszach. Gaga pomrugaBa jak czBowiek, który z sennego koszmaru wychodzi na zalany sBoDcem park. Jeszcze byBo ciemno, jeszcze szalaB wiatr, ale gdzie[ tam, od wschodu, pojawiBa si szara po[wiata. WstawaB dzieD, a dzieD nigdy nie straszy. 106 Wrcz przeciwnie  rozBadowuje nocne napicia, przegania zBe i gBupie my[li. Ale te|, czasem, przynosi zdziwienie. Takim zdziwieniem byB brak jednej osoby. Jednej z nich  Moniki. Jej Bó|ko puste, plecak, jak wszystkie, spBynB do kta, zmoczona pi|ama poniewieraBa si na suchym kocu, co samo w sobie byBo zagadk nie do rozwikBania, za[ elektroniczny zegarek, z którym nigdy si nie rozstawaBa, le|aB sobie spokojnie pod poduszk.  Nic, tylko j zabraBa czarownica  wymruczaBa Marmolada krzywic si niemiBosiernie. Sama wygldaBa nie lepiej: blada z niewyspania, z rozkudBan gBow, bo potop ukradB gdzie[ po drodze grzebieD.  JezdziBy tak nisko na miotBach..."  Przez dach namiotu?  jknBa Karolina.  OszalaBa[, byBaby jaka[ dziura...  One maj dBugie Bapy. SignBa i zabraBa. Monika [pi tu| przy wyj[ciu. Gaga podniosBa rce