Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

A przecież i tak nazbyt wiele sobie pozwolił! Nawet za chwilę nieposłuszeństwa może zostać pozbawiony wielkiego zaszczytu zemsty nad nienawistnym barbarzyńcą! O Erliku… A czyż nie przywykł do tej pory do drwin? Z całej siły uderzył się w brodę, czując z rozkoszą ostry ból, i znowu opadł na podłogę, przeniknięty teraz jednym pragnieniem — spać. VI Ostry ból w lewej dłoni ocucił Conana. Podniósł głowę, wstrząsając przesiąkniętymi krwią pasmami czarnych włosów, rozkleił rzęsy i ze zdziwieniem popatrzył na swoją dłoń. W jej środku widniała czarna dziura. Purpurowe strużki ściekały po spierzchniętej skórze, kapały na klepisko, w które natychmiast wsiąkały, zostawiając na powierzchni tylko ciemną, wilgotną plamę. Conan zaklął szpetnie, oderwał zębami od koszuli skrawek cienkiej tkaniny, złożył go i przycisnął palcem do rany. Wiedział, co teraz się stanie, lecz jako prawdziwy barbarzyńca nie chciał i nie potrafił bezmyślnie i smętnie czekać — na miłość, bitwę, tortury i śmierć. Na nic. Wyrzucił więc z głowy wszelkie niepotrzebne myśli, postanawiając rozejrzeć się i ustalić, gdzie się znajduje. Potem zdecyduje, co robić. Zżarte przez wilgoć ponure, szare ściany, niskie sklepienie, usiane gęsto czarnymi plackami nieznanego pochodzenia, maleńkie jak wejście do nory drewniane drzwiczki, ledwo wiszące na jednym zawiasie i podparte z zewnątrz czymś ciężkim, rozeschnięte beczki w kącie — obecna siedziba króla była bez wątpienia najzwyklejszą piwnicą. Niejeden raz w życiu zdarzało mu się leżeć lub kryć się w równie ciemnych podziemiach. Ale jak znalazł się tutaj? Może jakiś litościwy Khauranin przywlókł go tu po walce? Na wspomnienie walki jęknął mimowolnie. Ten stary krętacz miał rację: niczego w przeszłości zmienić nie można. Lecz jak nauczyć się żyć tak, by później nie pragnąć niczego zmieniać? Król wzruszył ramionami i odpowiedział sobie splunięciem na podłogę, po czym poderwał się na nogi i ruszył do drzwi. Dawno już powinien odnaleźć meira Cemido i wrócić w swój czas. Na Croma! Co miałby tu jeszcze robić? Znowu cierpieć męki rozpiętego na krzyżu? Po co? Wszystko to stało się dziesięć lat temu! Wszystko ma swój czas… Nie zdążył jeszcze zrobić kilku kroków, gdy prawą dłoń przeniknął straszliwy ból. Jeszcze jedna wiadomość z przeszłości… Wzdrygnął się i stanął. Na moment pociemniało mu w oczach. Zacisnąwszy zęby, wspomniał wszystkie kończyny Nergala, którymi według niego bóg rzucał przekleństwa na shemickich najemników, oderwał jeszcze jeden skrawek koszuli i obwiązał nową ranę. Doskonale pamiętał palące słońce tamtego dnia dziesięć lat temu — oko pomyślności Mitry, które bywało nie tylko łagodne, czyste i ciepłe, ale także obojętne, a nawet okrutne. Pamiętał martwą pustkę dookoła, własną bezsilność i wrażenie chłodu ciągnącego od ciemnego muru Khauranu za jego plecami. Pamiętał też uśmieszki na twarzach przybijających go do krzyża Shemitów i ohydny uśmiech Konstancjusza, który górując na koniu w otoczeniu swych zakutych w pancerze wojowników, z nie ukrywanym zadowoleniem przyglądał się męce ukrzyżowanego barbarzyńcy. A na niebie w oczekiwaniu łatwej zdobyczy krążyły już ścierwniki. Krążyły coraz niżej, z niecierpliwością otwierając krzywe dzioby i kracząc przenikliwie, i Conanowi zdawało się, że czuje ich zapach — gryzący smród rozkładającego się mięsa… Tak, wtedy uratował go Garet, przywódca szajki Zaugirczyków. Uratował go dla siebie — Cymmerianin wart był w boju sześciu mocnych wojowników, a jego wytrzymałość, przypominająca raczej zwierza niźli człowieka, sprawiała, że był naprawdę bezcenny. I znów z dłoni bryznęła krew. Król strząsnął ją i usiadł na ziemi, bo wiedział, że teraz gwoździe powinny wniknąć w jego nogi. Wyczuł przez skórę, jak zarośnięta czarnymi, kędzierzawymi włosami shemicka ręka unosi się z zaciśniętym w pięści młotem i… Poczuł w czaszce i plecach przenikliwy ból, lewy but napełnił się gorącą krwią. Zaciskając zęby na kołnierzu kurtki, by nie odgryźć sobie wargi, oderwał go z przekleństwem. Teraz należało zdjąć drugi but, ponieważ ręka oprawcy sięgnęła już po czwarty, ostatni gwóźdź… Szarpnąwszy się, przyjął i ten cios