Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Mój kochany Zygmuncie — rzekł powolnie, jakby słów chciał dobierać — dużo by o tym gadać można 111 JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI i nie wygadać jeszcze wszystkiego. Nieboszczka grosz sobie zebrała, od gęby odrywając, głodem mrąc, bo miała jedną myśl tylko, żeby familię od upadku zabezpieczyć. „Marnotrawcy są! do rąk im nie dam, niech lepiej przepada! Pieniądz ich popsuje, nigdy się nie poprawią, nigdy się pracować nie nauczą..." Ot, co! Rozumiesz. — Mogła majorat czy ordynację zrobić! — wtrącił Zygmuś. — Ja bo tego nie rozumiem, co to jest — odezwał się stary. — Wiem, że stara chciała coś takiego, jakiś taki zapis uczynić, żeby stracić go i zmarnować nie było sposobu. Ano, poczęła się radzić z adwokatami! Gdzie! co! powiedzieli, że to musi iść het! wysoko, że na to trzeba i okrutnie wiele czasu, i bardzo wiele pieniędzy. Jak tylko zagrozili wydatkiem, nieboszczka zakrzyknęła: „Chcą mnie szelmy obedrzeć! nie dam! Dosyć tego". — Więc cóż zrobiła? — spytał Zygmunt. — A! a! — mruknął jakoś zagadkowo stary — coś tam ona zrobić musiała! To do mnie nie należy. Kobieta była rozumna, choć w dziurawych chodziła pończochach i podartej koszuli. Coś ona musiała zrobić! — powtórzył. — Ojciec o tym wiedzieć nie mogłeś! — wtrącił syn. Zarzecki popatrzał na niego długo i cicho zakończył: — Pewnie! Co to do mnie należało! A gdybym wiedział i miał przykazane nie gadać? jużcić, choćby mnie smażono i pieczono w smole — nie godziłoby się zdradzić zaufania nieboszczki. Znowu popatrzał na Zygmunta, który na to pytanie nie odpowiedział w początku. — Nieboszczka, gdyby żyła — rzekł po namyśle — nie mogłaby wymagać, abyś ojciec, poświęciwszy jej 112 HOŁOTA całe życie, miał jeszcze cierpieć dla niej teraz sam i matka. — A! matka! matka! — składając ręce począł Zarzecki. — Co tam ja! Jam się nażył. Bylebym raz ten mój młyn dokończył. Hę! wiesz, już, już jest na wychodnym mój młyn. Zygmunt oczy spuścił. — Wy wszyscy mi nie wierzycie, ja to wiem — mówił stary — a przekonacie się — dożyję tego, że młyn stanie. — Nie chciałbym ojcu kochanemu tej nadziei odbierać — rzekł w końcu Zygmunt — ale do budowania machin wiele rzeczy się uczyć trzeba. — Mnie, powiadam ci, jakem się czasem wymodlił o natchnienie do Matki Boskiej i do Józefa świętego, patrona robotników, we śnie aniołowie najpiękniejsze myśli przynosili. Tak mi Boże dopomóż. Zygmuś pojął, że dysputować z człowiekiem takiej wiary było. próżnym i że należało go zostawić przy tych przekonaniach i nadziejach, które mu złociły życie. Zamilkł. — Jak mój młyn stanie — dodał Zarzecki — tak ja nikogo nie potrzebuję. Złotem mnie obsypią. Zobaczysz. Za wszystkie czasy odpoczniecie w dobrobycie. Lucia sobie będzie grała po całych dniach i śpiewała, a tobie wioskę kupię i ożenię cię z taką paradną panną, że — zobaczysz! Roześmiał się syn, stary też rozpromieniał marzeniami. — Ale ty jesteś pewnie głodny? — rzekł nagle schodząc na ziemskie padoły. — Wódki byś się nie napił? — Nie piję nigdy — odparł syn. Stary się jakoś zarumienił. — W wódce bo znowu złego tak dalece nie ma nic__ 8 — Hołota 113 JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI odezwał się trochę plącząc — byle jej nie nadużywać. Siły dodaje. Przeszedł się po izbie. — U mnie próoz chleba i czosnku nie ma nic — rzekł po przestanku — a Lucia żeby ci choć chleba dała i mleka? A i kawy by ci mogła zgotować, bo dla matki jest pono kawa. Ja jej nie potrzebuję. Ja już takem się odzwyczaił, że i za mięsem nie tęsknię, aby chleba kawałek. Dalibóg! Ano i z tym mi dobrze! Chleb, woda i nie ma głodu — mówi chłop i ma rację. Reszta wymysły ludzkie. Człowiek nie na to stworzony, aby sobie palce oblizywał, lecz żeby Boga chwalił usty i uczynkami. — Ot, co. Równy prawie kłopot był z przenocowaniem syna, jak z nakarmieniem, bo i siana na najprostsze posłanie dostać nie było można. Zygmunt śmiejąc się upewniał, że na starej kanapie pod płaszczem doskonale się wyśpi. Lecz do snu było daleko. O cokolwiek potrącili w rozmowie, z każdego wyrazu długi wysnuwał się wątek... Nie widzieli się dawno, syn mało wiedział o rodzicach, oni o dziecku. Pytaniom i odpowiedziom nie było końca i późno w noc dopiero znużenie napędziło do spoczynku. Przed wspaniałą toaletą, okrytą mnóstwem cacek misternych, siedziała piękna pani Idalia, której Basia trefiła z ostrożnościami niezmiernymi prześliczne długie włosy