Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Naraz wszyscy zwrócili głowy ku wo- dzowi. Tym odważnym junakiem był jego młodszy syn. "Petalesharo! Petalesharo!"107 rozbrzmiały wołania. 107 w rzeczywistości w roku 1817 syn wodza Skidi Paunisów, Petalesharo, zakochał się w brance z plemienia Komanczów, która miała być złożona na ofiarę Gwieździe Porannej. Gdy Komanczka została już przywiązana do ofiarnego rusztowania, Petalesharo nieoczekiwanie podjechał do niej na ko- niu, uwolnił z więzów i korzystając ż zaskoczenia zebranych na uroczy- 238 Wódz siedział nieruchomy, jak posąg wykuty z brązu. Wszyscy patrzyli na niego, wywołując imię jego syna. Wódz spoglądał w niebo. Wreszcie majestatycznym ruchem podniósł do góry dło- nie, w których dzierżył fajkę pokoju. Tehawanka nie mógł już słyszeć imienia szlachetnego wybaw- cy Porannej Rosy wywoływanego przez zdumionych Paunisów. Właśnie nakładał strzałę na cięciwę łuku, by ugodzić porywacza, przygotowanego do zadania śmiertelnego ciosu Porannej Rosie, gdy Petalesharo zatrzymał swego rumaka przed ofiarnym ołta- rzem. Tehawanka nie mniej zaskoczony od Paunisów niezwykle śmiałym czynem, oniemiał na chwilę. Petalesharo tymczasem już uwoził oswobodzoną z więzów brankę. Tehawanka nie odrywał wzroku od porywacza, chcąc uprzedzić jego strzał, toteż natych- miast spostrzegł rozpoczęcie przez niego pościgu. Bez namysłu po- biegł za nim i obydwaj zniknęli w wieczornym mroku. Osłupieni Paunisi nawet nie zwrócili uwagi na porywacza, ani na Teha- wankę. Tehawanka pragnął za wszelką cenę ocalić ukochaną siostrę. Pędził za porywaczem na oślep, nie oglądając się za siebie. Zda- wało mu się, że Sha'pa podąża za nim. Myśl, że nikczemny Skidi zamierzał teraz udaremnić ucieczkę Porannej Rosie i jej szlachet- nemu wybawcy, dodawała mu sił. Toteż wkrótce 'zaczął doganiać porywacza. -Tuż wbiegali na peryferie osady. Porywacz wciąż biegł uko- sem w kierunku głównej drogi. Tamtędy przecież umykał młody Skidi uwożący Poranną Rosę. Już było słychać głuchy tętent cwa- stych obrzędach, wywiózł z osady. Potem podarował jej konia, aby mogła bezpiecznie uciec do swego plemienia. Gdy Petalesharo powrócił do osady Skidi, wszyscy podziwiali jego śmiałość i odwagę. Dzięki swemu wysokie- mu stanowisku oraz poparciu ojca, który nie pochwalał składania krwa- wych ofiar, szczęśliwie uniknął kary za naruszenie świętego obrzędu. W 1822 roku Petalesharo z grupą Paunisów oraz z wodzami innych ple- mion przybył do Waszyngtonu na zaproszenie rządu USA. Przy tej okazji dziewczęta z Seminarium Miss White ofiarowały mu srebrny medal dla upamiętnienia jego szlachetnego i odważnego ocalenia Komanczki. Na jed- nej stronie medalu wyryte było rusztowanie oraz zdumieni przywódcy ce- remonii, a na drugiej Petalesharo uprowadzający brankę. W 1841 roku Pe- talesharo umarł i medal ów pochowano razem z nim. Jednak w 1844 roku medal wyjęto z mogiły i obecnie prawdopodobnie znajduje się on w The American Numismatic Society w Nowym Jorku. 239 łującego konia. Po chwili jeździec wyłonił się zza domów. W po- świacie księżycowej dobrze rysowały się sylwetki dosiadających wierzchowca. Porywacz zorientował się, że nie zdąży zastąpić im drogi. Przy- stanął i uniósł łuk. Zanim jednak zdołał zwolnić cięciwę, Teha- wanka z rozmachem wpadł na niego. Obydwaj runęli na twardo ubitą ziemię. Skidi był zdezorientowany. Słyszał wyraźnie tupot nóg za sobą, lecz przypuszczał, że to któryś z Paunisów razem z nim ściga uciekinierów. Nie spodziewał się ataku. Tehawanka wykorzystał chwilę zaskoczenia. Pierwszy poderwał się z ziemi i pięścią ude- rzył w kark powstającego wroga. Ten zamroczony opadł na kola- na, a wtedy Tehawanka dłonią schwycił go za lok skalpowy. Sil- nym szarpnięciem odchylił głowę Paunisa do tyłu i z rozmachem wbił nóż aż po rękojeść w jego nagą pierś. Zdobył swój pierwszy skalp! Cichy wojenny okrzyk triumfu rozbrzmiał w mroku nocy. Gwałtowna walka trwała tak krótko, że nadbiegający z pomo- cą Sha'pa już zastał przyjaciela ze skalpem w dłoni. - Zabiłeś go! - jednym tchem zawołał. - Czy ścigają nas? - krótko zapytał Tehawanka ciężko oddy- chając. - Nawet nie spostrzegli naszego odejścia - uspokoił go Sha'pa. - Skidi zaskoczył ich śmiałością. - To dobrze, ukryjmy tego parszywego psa w ziemiance. Nim go znajdą, zyskamy na czasie. Wspólnymi siłami przenieśli trupa do najbliższego domu. Wnę- trze jeszcze opustoszałej ziemianki tonęło w mroku. Tylko przez otwór dymny przesączała się mdła poświata księżycowa i rozja- śniała skrawek klepiska pomiędzy czterema centralnymi słupami podtrzymującymi strop. Tehawanka i Sha'pa po omacku odszukali przegrodę przeznaczoną na różne sprzęty i tam ukryli zabitego Skidi. - Uciekajmy już! - szepnął Tehawanka. - Wyjdź i pilnuj! - szeptem odparł Sha'pa. - Poszukam cze- goś do jedzenia! Tehawanka uchylił zasłony. Wokół było pusto. Tylko z dali do- chodził przytłumiony gwar podnieconych głosów. Czerwonawe od- 240 blaski migotały nad głównym placem. Paunisi zapewne rozpalili ogniska i przygotowywali pościg. Sha'pa wkrótce wychylił się z ziemianki, niosąc skórzany zaso- bnik. - Chodźmy, chodźmy już! - ponaglił Tehawanka. Bez przeszkód wydostali się z wrogiej osady. Zaledwie świt za- różowił się na niebie, natrafili na ślady pozostawione przez ucie- kinierów. Wiodły one wprost na północ