Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
My także pozostaliśmy sami, lecz nasze ciała były jedynie naocznymi świadkami. Napięcie, jakie płynęło z tej okolicy, było tak silne, jak radioaktywne promieniowanie. Stał obok mnie i patrzył na okolicę, na Perugię. Było oczywiste, że myślimy o tym samym. W owym czasie już stale myśleliśmy o tym samym. Mówił, że czas promieniowania atomu radioaktywnego węgla wynosi sześć tysięcy lat. Ale człowiek potrafi promieniować silniej i dłużej. To 296 radioaktywne promieniowanie, jakie płynęło z ciała świętego Franciszka, a także z murów jego domu, z kamiennego ogrodzenia, ze wszystkiego, czego u-przednio dotknął i mocą swojej duszy przemienił w radioaktywną energię, będzie trwać jeszcze bardzo długo... My także ją teraz odczuwamy, mówił. Święty Franciszek będzie jeszcze długo promieniował. Wokół tego świętego jest teraz wielkie nieporozumienie, ponieważ komuniści mają nadzieję, że uda im się zrobić z niego kogoś w rodzaju sympatyka. Ale święty Franciszek nie da się namówić. Zmierzchało. A my wciąż jeszcze staliśmy na balkonie. Nie byliśmy sami. W Asyżu człowiek nigdy nie jest sam. Patrzył. Mówił, że bardzo trudno jest odpowiedzieć na pytanie, jakie każdy zadaje sobie w tym miejscu, pytanie, w jaki sposób święty Franciszek uczynił z tego miasta to, co zwie się Asyżem, bądź też, czy tutaj zawsze było to coś, co święty Franciszek potrafił wydobyć?... Zeszliśmy do restauracji. Goście siedzieli przy dwóch stolikach: przy jednym para nowożeńców, przy drugim niemiecki nauczyciel akademicki, który poznał go i przesiadł się do naszego stolika. W czasie kolacji ten niemiecki profesor fachowo mówił o Asyżu. Barwy fresków Giotta wciąż jeszcze lśnią, są nienaruszone, powiedział. Ale freski Cima-bue zżera czas, wilgoć i pleśń. Poprosił sera, wspomniał — tonem przygany — że był w krypcie u grobu Świętego i że księża, niczym w kinie, puszczają na skalny grobowiec, porośnięty zieloną pleśnią, snop zielonego światła, całkiem jak na scenie. Tak mówił. I Nowożeńcy pili wino i, zakłopotani, milczeli. Byli to nowożeńcy nietypowi, tacy, co w podróż poślubną wybrali się właśnie do Asyżu, bo słyszeli, że hotele są tutaj tanie... Pożegnał się z Niemcem nagle i nerwowo. Wyszliśmy w wieczorny mrok. Wziął mnie pod rękę, szliśmy powoli między domami. Byłam taka szczęśliwa jak nigdy przedtem. Z każdego kamienia, z każdego okna promieniowało to dziwne napięcie. Szliśmy w ciemnościach po kocich łbach wyziębłymi, stromymi ulicami. Mówił cicho, pogodnie, wyraźnie wyzwolony. W takiej ciemnej uliczce w Asyżu powiedział, że święty Franciszek był człowiekiem nadzwyczaj erotycznym... Czy padre mnie słucha? Mam mówić dalej?... Był człowiekiem erotycznym, jak święta Katarzyna, ta ze Sieny. Jak wielcy święci. Erotyka, jaka przenikała na wskroś ciała i dusze świętego Franciszka i świętej Klary, jest łaską, jest siłą. Erotyka, która, nie opuszczając ciała, przebija się ku światu i przenosi góry. Mówił o tym, że trzeba bardzo wiele cierpieć, długo błądzić, zanim się pojmie, jak u-sunąć erotykę ze swojego ciała i przetworzyć ją na siłę, która przebije się ku światu. Staliśmy przed kościołem świętej Klary. Świecił księżyc. Powiedział, że to była najdziksza miłość na Zachodzie... Święty Franciszek i święta Klara. Jedno nic nie pozostawiło drugiemu. Pozbyli się społecznej roli, pozycji, majątku, ubrania, w końcu ciała. Ale i tego było im mało. Wyzbyli się wszystkiego. Staliśmy na placu przed kościołem Świętej Klary. Nocne ptaki niespokojnie krążyły dokoła świątyni, a ich pióra błyszczały w blasku księżyca. Mó- wił, że święta Klara też była bardzo silna. Silniejsza niż druga kobieta, dama z Perugii, Jacąueline, święty Franciszek udawał się do niej na odpoczynek, kiedy już nie mógł poradzić sobie z miłością i udrękami, które prowadziły do świętości. Dama z Perugii karmiła świętego Franciszka migdałami gotowanymi w mleku. Ale święta Klara nie miała nikogo, do kogo mogłaby uciec. Czasami spotykała się ze świętym Franciszkiem przy świadkach, oficjalnie. Żyła tutaj, pośród kamieni... Była nadzwyczaj silną kobietą, powiedział z uznaniem. Ta kobieta zrozumiała, że tę miłość da się urzeczywistnić tylko wtedy, gdy ona, Chia-ra di Favarone d'Offreduccio, przemieni się i zostanie świętą Klarą. Wszystko inne było beznadziejne. Po raz pierwszy zdała sobie z tego sprawę, kiedy spotkała się z młodym Bernardone w Asyżu... lecz później zrozumiała, że spotkała się ze świętym Franciszkiem. I miała dość siły, by przeżyć to spotkanie. I miała dość siły, by przeżyć świętego Franciszka... I dość siły, by przyjąć biedę. To zresztą było najłatwiejsze, ponieważ miała cudownego mistrza. Powiedział, że święty Franciszek nigdy nie był tak biedny, jak jakiś dzisiejszy proletariusz. Jego bieda była nieskończenie wytworna. On, który umiał być, i to często, niecierpliwym, niesprawiedliwym, roszczącym pretensje, nieprzyjemnym mistrzem i niecierpliwym towarzyszem podróży, niezmiennie bezlitosnym, równie niezmiennie był uprzejmy dla świętej Klary. Ofiarował jej biedę tak, jak wielki i szczodry kawaler ofiarowuje jakiś cenny prezent. Słuchałam go przed kościołem w Asyżu. Zapytał 298 299 mnie, o czym myślę... A ja już nie miałam jakiejś swojej odrębnej, własnej myśli, myślałam razem z nim. Mówię szczerze, padre, to wszystko było jak podróż poślubna... ale taka ostatnia podróż poślubna, kiedy już nie można oczekiwać, że stanie się coś ważniejszego. Mówił i pośród kamieni, tam gdzie żyli ci, o których wspominał, rzeczywistością były jego słowa. Mówił o stygmatach, że tak naprawdę to nikt nie widział stygmatów świętego Franciszka, jedynie święta Klara, i to raz jeden, w ostatniej chwili. Kiedy została sam na sam ze zmarłym świętym Franciszkiem... Mówił o tym, że Święty miał jaglicę, której nabawił się jeszcze w Ziemi Świętej, w misji dyplomatycznej, w owej tajemniczej misji, kiedy mały, chory mnich stanął przed ciemnoskórym, obcym, wrogim księciem, i zrozumieli się nawzajem, bo obaj w głębi swej istoty byli wielkimi panami. A wielcy panowie zawsze się zrozumieją. Nawet, jeżeli są wrogami. Tylko ktoś nieokrzesany i parweniusz w każdym widzi nieprzejednanego przeciwnika, który nie jest nieokrzesanym prostakiem i parweniu-szem... a cóż dopiero intelektualny kaleka, człowiek bez wiary. Ci nie rozumieją świętych, uśmiechają się z wyższością, kiedy o nich mówią. Nie rozumieją, że wielcy święci zawsze są wielkimi panami. Ani nie rozumieją tego, że święty nigdy nie ma domu, ponieważ jest wędrowcem, obcym na ziemi... O tym mówił przed kościołem Świętej Klary tamtej nocy w świetle księżyca. Na dwa dni przed naszym powrotem do Neapolu, nim nadeszła ta ostatnia noc. Kiedy zażądał, abym go zabiła. 300 10 Teraz kobieta podniosła oczy