Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— Co im powiedziałaś? Wspomniałaś, że chcemy się pobrać? — Jesteś bardzo miły, ale nie to mi teraz w głowie. Zabrali Muhtara, pobili go, potem wypuścili. 114 — Kazał ci coś powtórzyć: jest gotów zrobić wszystko, żebyś znów wyszła za niego. Strasznie żałuje, że namawiał cię do noszenia chusty. — Muhtar każdego dnia powtarza mi to osobiście — odparła Ipek. — Co zrobiłeś po wyjściu z komisariatu? — Spacerowałem... — zaczął Ka, ale się zawahał. — No powiedz. — Spotkałem się z Granatowym. Zabronili mi komukolwiek o tym opowiadać. — Rzeczywiście nie powinieneś. A jemu nie powinieneś mówić o nas, o moim ojcu. — Poznałaś go? — Swego czasu Muhtar był nim zafascynowany, wtedy Granatowy odwiedził nasz dom kilka razy. Potem jednak Muhtar zdecydował się stanąć po stronie umiarkowanych islamistów-demokratów, więc odsunął się od niego. — Przyjechał tu w sprawie samobójczyń. — Uważaj na niego i nie wspominaj o nim ani słowem — ostrzegła Ipek. — Prawdopodobnie nawet tam, gdzie się ukrywa, policja ma swój podsłuch. — Dlaczego więc go nie aresztują? — Zrobią to w odpowiednim dla nich momencie. — Ucieknijmy z tego miasta — wyszeptał Ka. Poczuł narastający strach, zupełnie jak wtedy, gdy był mały. Wydało mu się, że nagle jego niezwykłemu szczęściu zagrażać zaczyna wielka rozpacz. Starał się więc jak zawsze szybko stłamsić tę chwilę radości, jakby mógł w ten sposób zmniejszyć cierpienie, które miało zaraz nadejść. Dlatego — ogarnięty bardziej strachem niż miłosnym uniesieniem — przyciągnął do siebie Ipek. Pomyślał, że ta szansa na bliskość przepadnie w jednej sekundzie, a niezasłużone szczęście przemieni się w zasłużone odrzucenie i poniżenie. On 115 sam zaś będzie mógł odetchnąć z ulgą, że wszystko jest tak, jak być powinno. Stało się jednak inaczej. Ipek wtuliła się w niego. Obojgu najwyraźniej spodobała się ta nieoczekiwana bliskość. Całując się, opadli na łóżko. Podniecenie zatarło resztki obaw. Ka wiedział już, że nie stawi czoła pragnieniu i nadziei. Teraz chciał widzieć ją nagą, chciał kochać się z nią jak najdłużej. Lecz Ipek gwałtownie się odsunęła. — Jesteś wspaniały. Uwierz, chciałabym się z tobą kochać, ale od trzech lat nie byłam z mężczyzną i jeszcze nie jestem gotowa — powiedziała. Ja nie miałem kobiety od czterech lat, pomyślał Ka. Odniósł wrażenie, że Ipek odczytała to wyznanie w jego twarzy. — Nawet jeśli byłabym gotowa — dodała — nie potrafiłabym kochać się z tobą, wiedząc, że ojciec jest tak blisko. — Chcesz powiedzieć, że twój ojciec musi opuścić hotel, żebyś mogła pójść ze mną do łóżka? — Tak. Tylko że on rzadko wychodzi. Nie lubi oblodzonych ulic Karsu. — No dobrze, nie róbmy tego teraz, ale pocałujmy się jeszcze — poprosił Ka. — W porządku. Ipek pochyliła się w stronę siedzącego na łóżku Ka i zachowując dystans, całowała go długo i namiętnie. — Przeczytam ci swój wiersz — zaproponował Ka, gdy zrozumiał, że to już koniec czułości. — Nie jesteś ciekawa? — Najpierw przeczytaj ten list. Dostarczył go jakiś młody człowiek. Ka otworzył kopertę i zaczął czytać na głos: Ka, Mój Drogi Synu. Proszę wybaczyć, jeśli nazwanie Pana „moim drogim synem" wydało się Panu niestosowne. 116 Wczoraj w nocy śniłem o Panu. Widziałem śnieg, którego każdy płatek spadał na ziemię niczym świetlisty promień. Zastanawiałem się, co to może oznaczać, a dziś po południu dostrzegłem za oknem tę samą biel — biel z mego snu. Przeszedł Pan dziś przed drzwiami naszej skromnej siedziby przy ulicy Baytarhane numer 18. Szanowny pan Muhtar, którego Wielki Bóg raczył wystawić na wielką próbę, przekazał mi, jakie znaczenie ma dla Pana ów śnieg. Podążamy tą samą drogą. Czekam na Pana. Podpisano: Saadettin Cevher. — Szejch Saadettin — wyszeptała Ipek. — Natychmiast idź do niego. A wieczorem przyjdziesz do nas, do mego ojca na kolację. — Dlaczego niby miałbym spotykać się ze wszystkimi wariatami w mieście? — Powiedziałam, że masz się strzec Granatowego, ale nie mówiłam, że to wariat. A szejch jest sprytny, na pewno jednak nie głupi. — Chcę po prostu o tym wszystkim zapomnieć. Mogę teraz przeczytać ci mój wiersz? — Czytaj. Ka usiadł na brzegu stołu. Podnieconym, silnym głosem zaczął czytać, lecz prawie natychmiast przerwał. — Siadaj tutaj- — Dowiedział. — Chcę widzieć twoją twarz. — Zerkając kątem oka na Ipek, zaczął czytać od nowa. — Podoba ci się? — zapytał po chwili. — Tak, ładny! — odparła. Przeczytawszy kolejny fragment, zapytał znowu. — Ładny — odpowiedziała Ipek. Kiedy skończył, zapytał raz jeszcze: — A co najbardziej ci się spodobało? — Nie wiem — odparła. — Ale bardzo mi się podobało. 117 — Muhtar nie czytał ci swoich wierszy? — Nie czytał. Podekscytowany Ka raz jeszcze odczytał wiersz i znów urywając w tych samych miejscach, pytał, czy jej się podoba. W niektórych momentach mówił nawet: „Przepiękne, prawda?", a Ipek odpowiadała: „Istotnie, to bardzo ładne". Był tak rozradowany, że czuł (jak przed laty, gdy pisał wiersz dla jakiegoś dziecka), jakby otulało go przedziwne, cudowne światło. Część tej jasności ogarnęła także Ipek, co uradowało go jeszcze bardziej. Znów przyciągnął ją do siebie, chciał, by ten „pozbawiony grawitacji czas" trwał jak najdłużej. Tym razem jednak kobieta delikatnie się odsunęła. — Posłuchaj, natychmiast idź do szejcha. To bardzo ważny człowiek, ważniejszy, niż myślisz. Wiele osób z miasta, także niewierzących, chodzi do niego. Mówi się, że bywa tam komendant dywizji, żona wojewody, wielu bogaczy i wojskowych. Szejch stoi po stronie państwa. Kiedy stwierdził, że dziewczęta powinny w szkole zdejmować chusty, nikt z Partii Dobrobytu nawet nie pisnął. W miejscu takim jak Kars nie odrzuca się zaproszenia tej miary osobistości. — Czy to ty wysłałaś do niego nieszczęsnego Muhtara? — Boisz się, że odkryje twój strach przed Bogiem i na siłę zrobi z ciebie człowieka wierzącego? — Jestem teraz bardzo szczęśliwy, niepotrzebna mi wiara — odparł Ka. — I nie po wiarę przyjechałem do Turcji. Tylko jedna rzecz mogła mnie tutaj sprowadzić: miłość do ciebie. Wyjdziesz za mnie? Ipek usiadła na brzegu łóżka. — Idź do niego — powiedziała i jakoś dziwnie spojrzała na Ka. — Ale uważaj. Jeśli dostrzeże najdrobniejszą szczelinę w twojej duszy, wpełznie do środka jak dżin. W tym nie ma sobie równych. — Co ze mną zrobi? 118 I — Będzie z tobą rozmawiał, potem rzuci ci się do nóg