Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

On także nie nosił brody, a jego krótkie włosy były zjeżone, jakby przeżył szok. Mimo to uśmiechał się, a spojrzenie miał dziwnie wesołe i łagodne. Brzydota nadawała jego twarzy niezwykle radosny wyraz. - Smołowiąz - przedstawił zdeformowanego giganta Honninscrave. Smołowiąz? Czy nawet nie zasługuje na dwa imiona? - pomyślał Covenant, od dawna nauczony współczucia dla kalek i nędzarzy. - Zaiste, Smołowiąz - wtrącił niski gigant, jakby potrafił czytać w sercu Covenanta. Jego chichot brzmiał jak szum czystego źródła. - Proponowano mi wiele innych imion, lecz żadne nie przypadło mi do gustu nawet w połowie tak, jak to. - Oczy lśniły mu skrywaną radością. - Zastanów się nad tym, a zrozumiesz. - My to rozumiemy. - Głos Najstarszej Poszukiwaczki miał brzmienie rozżarzonego żelaza. - Teraz musimy pomyśleć o ucieczce lub obronie. Covenant miał wiele pytań. Chciał się dowiedzieć, skąd przybyli ci giganci i jaki jest cel ich wędrówki. Głos Najstarszej przypomniał mu jednak o niebezpieczeństwie. W oddali dostrzegał zielone błyski, linię tworzącą pętlę. - Ucieczka nie rokuje wielkich nadziei - rzekł beznamiętnym tonem Brinn. - W pościgu uczestniczy bardzo wiele stworów. - Zaiste, skest jest mnóstwo - zgodził się Honninscrave. - Chcą nas zapędzić jak bydło. - Musimy więc przygotować się do obrony - stwierdziła Najstarsza. - Chwileczkę. - Covenant pochwycił umykającą myśl. - Te skest... Znacie je. Co o nich wiecie? Honninscrave popatrzył na Najstarszą, po czym wzruszył ramionami. - Wiedza to niepewna sprawa. Nic nam nie wiadomo o tej krainie ani o jej życiu. Usłyszeliśmy mowę tych istot. Nazywają siebie skest. Ich celem jest gromadzenie ofiar dla innej istoty, którą czczą. Dla niej nie mają nazwy. - My znamy ją jako czatownika z Sarangrave - wtrącił Brinn z wyraźną odrazą. - To jest samo Sarangrave - wyjaśniła Linden ochrypłym ze zmęczenia głosem. Długie dni narażenia na sięgający w głąb jaźni nacisk wywołały u niej gorączkę i pozbawiły ją możliwości obrony. - W jakiś sposób cała ta równina jest żywa. - Ale skąd wiecie choćby tyle? - nie ustępował Covenant. - Skąd znacie ich język? - To również nie jest wiedza - odparł Honninscrave. - Mamy dar języków, o który targowaliśmy się zawzięcie z Elohim. Ale to, co usłyszeliśmy, w niczym nam w tej chwili nie pomoże. Elohim. Covenant rozpoznał tę nazwę. Usłyszał ją od Pianościgłego. Niemniej podobne wspomnienia tylko zaostrzały świadomość niebezpieczeństwa. Miał nadzieję, że wiedza Honninscrave'a umożliwi im ucieczkę, lecz owa nadzieja zawiodła. Skupił z wysiłkiem myśli. - Obrona również na nic się nie zda. - Usiłował dodać siły swemu spojrzeniu. - Musicie uciekać. - Pianościgły zginął przeze mnie. - Jeśli przebijecie się przez ich linie, zignorują was. Chodzi im o mnie. - Poruszył rękami w błagalnym geście, którego nie potrafił powstrzymać. - Zabierzcie ze sobą moich przyjaciół. - Covenant! - oburzyła się Linden, jakby oznajmił, że zamierza popełnić samobójstwo. Smołowiąz zachichotał. - Wygląda na to, że Thomas Covenant nie zna gigantów tak dobrze, jak mu się zdaje. Brinn nie ruszył się z miejsca. Jego głos był zupełnie bezbarwny. - Ur-lord wie, że jego życie jest pod opieką Haruchai. Nie opuścimy go. Giganci z dawnych czasów również nie porzuciliby towarzysza w niebezpieczeństwie. Wy jednak nie zobowiązaliście się do niczego. Zasmuciłoby nas, gdyby spotkała was krzywda. Musicie uciekać. - Tak jest! - nalegał Covenant. - Dlaczego ur-lord sądzi, że skest ścigają właśnie jego? - zapytał Honninscrave, marszcząc brwi. Brinn powtórzył pokrótce wszystko, co wiedzieli o czatowniku z Sarangrave. - Podjęłam decyzję - oznajmiła natychmiast Najstarsza. Odpięła zręcznym ruchem hełm i wsunęła go na głowę. - Wzywam poszukiwaczy na świadków. Znajdziemy miejsce, w którym będziemy się bronić. Brinn wskazał głową widoczne na północnym wschodzie światła. Najstarsza popatrzyła w tamtą stronę. - Będzie w sam raz. Obróciła się natychmiast na pięcie i ruszyła we wskazanym kierunku. Haruchai bez zwłoki pociągnęli za sobą Covenanta, Linden i stonedownorów. Drużyna ruszyła za Najstarszą. Honninscrave i Morski Marzyciel szli z boków, a Smołowiąz zamykał kolumnę. Covenant nie był w stanie się opierać. Paraliżował go strach. Czatownik wiedział o nim, chciał go pochwycić. Musiał walczyć lub zginąć. Ale jego towarzysze... giganci... Pianościgły wszedł dla niego w ognie Gorących Popiołów. Nie mógł pozwolić... Był pewien, że jeśli znowu skrzywdzi przyjaciół, szybko postrada zmysły. Skest ścigały ich nieustępliwie. Całymi chmarami wyłaniały się z głębi równiny, tworząc nieprzerwaną ścianę, uniemożliwiającą ucieczkę. Z obu stron linie stworów wzmacniały się nieprzerwanie. Honninscrave trafnie to opisał: wędrowców pędzono ku światłu. Niech to piekło! Łuna jarzyła się przed nimi, rozpraszając noc perłowym blaskiem koloru pierścienia Covenanta. Przypuszczał, że woda świeci w ten sposób właśnie z powodu bliskości jego obrączki