Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
szałem jak nie pamiętam już, który z nich mówił: „Dokąd możemy iść? I co poczniemy bez przewodników? Najlepiej będzie jeśli obejdziemy ogród Tuilerii, w którym stacjonuje dużo rezerwowych batalionów, powiemy im o dekretach Zgromadzenia — Dobra myśl, odrzekł drugi, sądzę nawet, że w ten sposób lepiej niż inni koledzy wypełnimy instrukcje Zgromadzenia. Co można powiedzieć tym, co już walczą? To raczej tych, co są w odwodzie trzeba przygotować do akcji". Zawsze ciekawiło mnie obserwowanie bezwiednych odruchów strachu u ludzi myślących. Głupcy okazują strach po prostacku i bez osłonek, ci natomiast przykrywają go zasłoną tak delikatną, tak misternie utkaną z prawdopodobnych kłamstewek, że w podziwianiu tego dzieła inteligencji można znaleźć niejaką przyjemność. Wyruszałem w złym humorze i jak łatwo się domyślić, spacer po Tuileriach mnie nie nęcił. Skoro piwo, jak powiadają, zostało nawarzone, trzeba było je wypić. Zwróciłem się więc do Goudchaux pokazując mu drogę, jaką wybierali się koledzy. „Widzę, odparł z wściekłą miną, ale ich zostawię i pójdę ogłaszać dekrety Zgromadzenia bez nich". Ruszyliśmy w stronę przeciwległych podcieni. Cormenin i Cremieux dołączyli wkrótce, z lekka zawstydzeni swoimi manewrami. Doszliśmy wnet do ulicy Saint-Honore, której wygląd uderzył mnie może najbardziej z wszystkiego, co widziałem podczas dni czerwcowych. Ulica, tak zazwyczaj ludna i hałaśliwa, była teraz bardziej opustoszała niż zimą o czwartej rano. Gdzie okiem sięgnąć, nie było żywej duszy, sklepiki, bramy i okna były szczelnie pozamykane. Nikt się nie ukazywał, nic się nie ruszało, nie słychać było ani skrzypu kół, ani końskich podków, ani ludzkich kroków, tylko głos armat, który zdawał się rozlegać w opuszczonym mieście. Domy jednak nie były puste, bo w miarę jak się posuwaliśmy, dostrzegaliśmy w oknach kobiety i dzieci, które z nosami przy szybach odprowadzały nas przerażonym wzrokiem. Koło Palais-Royal napotkaliśmy wreszcie duże grupy Gwardii Narodowej i nasza misja się zaczęła. Gdy Cremieux zobaczył, że chodzi tylko o to, by mówić, zaraz nabrał ognia. Opowiedział tym ludziom, co działo się w Zgromadzeniu i zaśpiewał im jakiś dziarski kawałek, który zyskał duży poklask. Przydano nam eskortę i poszliśmy dalej. Długo krążyliśmy po uliczkach tej dzielnicy, aż na ulicy Rambuteau natknęliśmy się na wielką barykadę, której jeszcze nie zdobyto i która nas zatrzymała. Stamtąd powróciliśmy cofając się 15. Na wszystkich tych uliczkach pozostały krwawe ślady niedawnych walk, a na niektórych bito się jeszcze od czasu do czasu. Była to bowiem wojna partyzancka, bez stałego teatru, powracająca nieustannie do opuszczonych przed chwilą miejsc. Najmniej się tego spodziewając, można było zostać ostrzelanym z jakiegoś okienka na poddaszu, a dostawszy się do budynku, zastawało się strzelbę, ale nie strzelca, który uciekł tylnym wyjściem, gdy wyłamywano bramę. Dlatego gwardziści narodowi otrzymali rozkaz pilnowania, żeby mieszkańcy nie zamykali okiennic oraz strzelania do tych, co pokazywali się w oknach. Wypełniali go z taką gorliwością, że mało nie pozabijali różnych ciekawskich, których wielu wychylało się na widok naszych szarf. Podczas tej wędrówki, która trwała jakieś dwie, trzy godziny, musieliśmy wygłosić ze trzydzieści przemówień. Mówię o Cremieux i o sobie, bo Goudchaux potrafił rozprawiać wyłącznie o finansach, zaś Cormenin był, jak wiadomo, zawsze niemy jak ryba. Prawdę powiedziawszy, prawie całe brzemię tego dnia spadło na Cremieux. Obudził we mnie nie tyle może podziw, co zdziwienie. Janvier16 nazwał Cremieux wymowną pchłą. Że też nie widział go tego dnia, zgonionego, rozchełstanego, z twarzą 15 W rękopisie brakuje tu nazw ulic. l6 Eugene Janvier (1800 — 1852) — adwokat, deputowany w latach 1834 - 1848, przedstawiciel konserwatywnej większości i zwolennik Guizota. Za II Republiki wybrany do Legislatywy