Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

I chcę, żeby tych wielu było jak najwięcej! A jeśli nie jest to zamiar na moje możliwości? I kto to oceni? Oni wszyscy, ci najliczniejsi, niechaj mnie oceniają. Po upływie czasu zaznaczonego jedynie brakiem zainteresowania dla mych dokonań, postanowiłem znów wejść w kontakt z otoczeniem i zostałem sam oceniaczem pracy innych. Starałem się to robić życzliwie, również względem cudzych zamiarów. I dopiąłem swego. Robiłem tak, jak marzyłem kiedyś, by ze mną robiono. Tylko że ostatnio natykam się coraz częściej na takich, którym i do głowy nie przyjdzie, by ktoś ich kiedyś mógł w ogóle źle zrozumieć. Dzięki mnie i mojej życzliwej postawie, którą chętnie uznano za tak naturalną, oni sami ostatecznie stali się jedynie słusznymi oceniaczami swych dzieł. (Autorzy bywają bezkonkurencyjni w docenianiu własnej przychylności względem siebie!)Zostałem bez pracy, a nawet się zastanawiam nad słusznością mego powołania. Kiedy je także stracę - - Idę raz ulicą, z głową wysoko podniesioną, jakbym w spojrzeniu niósł wspaniałą przyszłość. A to było już po utracie itd. Mijani, smutni, a także i radośni, zaczynają mi wpierw skrycie, później coraz bardziej otwarcie, a wielu nawet zbyt nachalnie, zaglądać w oczy. Jak on to robi? Potrafi tyle osiągnąć! Kobiety zaczynają zazdrościć dziewczynkom, a dziewczynki małoletnie kobietom. Wszystkie razem - powietrza wokół mnie! Z takim tobym - no, no! Z takim tobym - ho-ho! - przebijają inne. Że hej! - trzecie i piąte. Jak długo tak można iść obok i się nie zbliżyć! A po kwadransie idziesz z napiętą twarzą, choć w tym samym stroju, i nikt cię nie poznaje - złe powietrze aż gryzie oczy. Taki jakiś, a śmie zaglądać ludziom w twarz! Wystroił się mizerak - nie widział kto! Co delikatniejsi - nie mruczą nic pod nosem. I oni są nadzieją świata! Od jutra otwieram dla nich szkołę perypatetyczną. Teoretyczno -praktyczną, a jakże! Z podrywaniem dziewcząt i autorytetu włącznie. Autorytet poderwany zalicza praktykę u wywindowanego, wszyscy u dziewczyn, a te - zgadnijcie no, u kogo? OCZY W GARŚĆ! Będziemy zaglądać ludziom w oczy! Będziemy odpowiadać na skryte pytania, przygotujemy ludzi do tego, żeby się sami przygotowali! Zapamiętajcie hasło: OCZY W GARŚĆ! Wolne datki i wolne związki - wolne są też od rejestracji! Postąpiliśmy ze dwa kroki do przodu, nie więcej. Ale zaproszenie, by iść, odczułem jako bardzo dawne i do mnie akurat skierowane. Oto jest przestrzeń - między wysokimi skałami - i dlaczego by w nią nie wstąpić? Pokazałem jej z góry w dół, na zapadający się pod stopami horyzont. Pokazałem - zatrzymanej mimo w geście niezrozumienia - i podniosłem spojrzenie znów aż do punktu, w. którym jakby się wszystko zaczęło. Ale czekała dalej, rozumiała tylko słowa, nie to, co dookoła. Dla niej ta przerwa w skale przed nami nie wyrażała nic. W dole sterczeli na kamieniach jacyś ludzie, może gotowi do odznaki za wszelkie trudy. W zasięgu naszego wzroku dalej, wśród karłowatych sosen i nie dokwitłych wrzosów aż huczało wszechobecnością. Nie naszą - jeszcze nie? W oczach Dziewczyny i to się nie sprawdzało. Stała strapiona, już się irytuje, już niecierpliwi, jak wszystkie istoty nieuległe. Sobie tak, ale nikomu ponadto. Jeszcze nie dojrzało w niej do zapytania nawet to, czego się szybka chciała pozbyć. Odchodzi ode mnie, cofa się, i teraz po raz drugi zrozumiałem. Tak naprawdę to nie jestem obecny nigdzie. W Dziewczynie ani w tym miejscu, dla każdego przybysza przypadkowym; już przypadkowym i dla mnie. Wiedziałem, że to może być kresem długiego trwania jasności, że odejściem stąd zniszczę i zmazę całą moją łączność ze światem, którą jeszcze miałem. Niewyraźną, lecz daleko sięgającą. A teraz nie znalazłem i z tego miejsca z nikim wspólnego języka. Moje zadanie upadło. Wszystko coraz namacalniej dzieje się poza mym udziałem. Do niczego i nikogo nie zbliżyłem się przez te dwadzieścia lat, od czasu gdy tu ostatnio byłem. Już tylko chodzę i zacieram własne ślady. Może rankiem, wybity ze snu, nie zechcę już myśleć o niczym. Może nawet jutro zgodzę się, by nie wracać nigdy tam, gdzie los mi okazał się łaskawszy. Niech nie wraca tam nikt, kto stał się nagle obcy i powszedni. Nie możesz, wiecznie dorastający, wierzyć, że za którymś tam razem świat raptem wstąpi w swoje brzegi. Cóż za sens mówić i b tych sylwetkach zamglonych, co odeszły dawno. A błąkają się ciągle po tych samych ulicach. Inny strój, niegdysiejsza gestykulacja, to już niczego nie załatwia. Kto gotów byłby wysłuchać ich życzeń? Albo odczytać choćby to, co jest dawno zapisane. Z przypadkowo spotkanym, z przypadkowo spotkaną mówi nikt o nieprzypadkowo żywych od dawna. Śmierć jest obecna stale w obecnych. Oczy w garść! Nic się na dłużej nie zaczyna - zacznijmy od nowa gry uliczne. Wszystko dzielimy na kawałki, jak się poddaje. Ja już kawałek pierwszy widzę O OBRAŻONYM. Chciałby opowiadanie zaczynać od miejsca, gdzie się wszystko w życiu kończy. I żeby stamtąd mógł zacząć to, co tak jałowo wypadło mu przedtem. Nic od siebie tytułem posagu nie wnosi: męki pustej falstartów, fobii, nawet suchej nauki. Chce, by jego samego przejęło czyjeś doświadczenie ważne, które stanie się odtąd i najważniejszą cząstką w nim samym. Pozbawi go błędu, a innych okazji do kpin