Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Malkowicz wykrzywił usta. - To prawda. Koszty gospodarcze i polityczne byłyby straszliwe. Rynki finansowe nie wybaczyłyby państwu, które próbowało zataić coś, co mogło okazać się drugim AIDS. Albo czymś jeszcze gorszym. - Nie zrozumieliśmy się - powiedziała cicho Fiona. - Miałam na<łnyśli koszty ludzkie. Na ustach Malkowicza zagościł lodowaty uśmiech. - Trafiony, zatopiony. Przyjmuję tę reprymendę ze szczerą pokorą. -Spojrzał na nią z szacunkiem. - A więc czego pani tak naprawdę ode mnie oczekuje? Rozumiem, że poprzednie pytania były jedynie zgrabnym pte-tekstem i miały skierować rozmowę na temat rzekomych prób utajnienia wybuchu tej nieznanej choroby. Tak? 110 - Niezupełnie. - Fiona zarumieniła się z zażenowania. - Ale tak, mam nadzieję, że dzięki wpływom w odpowiednich ministerstwach rzuci pan trochę światła na przyczynę tych tajemniczych zachorowań. - Mam pomóc pani zdobyć materiał na nowy, sensacyjny artykuł? - spytał oschle Malkowicz. - Tak z dobrego serca? Fiona uśmiechnęła się, odruchowo przybierając ten sam ton głosu. - Słynie pan z filantropii - odparła. - Ale nawet gdyby pan nie słynął, na pewno doceniłby pan znaczenie dobrej reklamy. - I uświadomił sobie koszty złej. - Malkowicz roześmiał się ironicznie i z rezygnacją pokręcił głową. - Dobrze, Fiono. Zrobię, co będę mógł, żeby otworzyć przed panią ministerialne drzwi. Choćby tylko w moim własnym interesie. - Dziękuję. - Fiona zamknęła notatnik i z wdziękiem wstała. - To bardzo miło z pańskiej strony. Pana sekretarka wie, jak się ze mną skontaktować. - Proszę nie dziękować. - Malkowicz szarmancko wstał. Miał posępną minę. - Jeśli to, co mi pani dziś powiedziała, okaże się prawdą, obydwoje przyczynimy się do naprawy straszliwego, niewybaczalnego błędu. Smith szedł wąską dróżką w głąb cichego, wysadzanego drzewami skwerku zwanego Patriarszymi Prudami. Buty chrzęściły na śniegu, który wciąż pokrywał ścieżki i alejki. Wokoło panowała prawie absolutna cisza. Szum samochodów na odległej, skrytej za drzewami ruchliwej obwodnicy Sadowaja był mocno przytłumiony i przypominał cichutkie mruczenie. W oddali śmiały się i krzyczały dzieci, budując śniegowe fortece i rzucając się śnieżkami wśród pokrytych białym puchem huśtawek i zjeżdżalni. Spomiędzy pni drzew i powyginanych, nagich gałęzi spoglądały na niego dziwaczne rzeźby, zniekształcone stwory z dziewiętnastowiecznych rosyjskich bajek i legend. Doszedł do brzegu dużego, płytkiego, skutego lodem stawu i przystanął z rękami w kieszeniach; tego dnia było wyjątkowo zimno. Latem ten ustronny skwerek był ulubionym miejscem piknikowym moskwian i zwykle roiło się tu od opalających się, śpiewających i śmiejących się ludzi. W szare, zimowe dni skwer pokazywał swoje dużo posępniejsze oblicze. - Kiedyś ukazał się tu diabeł. - Głos jakiejś kobiety, tuż za nim. Odwrócił głowę. Stała ledwie kilka kroków dalej, między dwiema bezlistnymi lipami. %ła w eleganckim, futrzanym kapeluszu i od zimna miała zaróżowione Policzki. Podeszła bliżej. Wektor moskiewski 113 -3#, f-%1 - Diabeł? - powtórzył. - Dosłownie czy w przenośni? W jej niebieskozielonych oczach rozbłysły wesołe iskierki. - Tylko w opowieści. Taką przynajmniej mam nadzieję. - Ruchem głowy wskazała staw. - Michaił Bułhakow umieścił tu pierwszą scenę Mistrza i Małgorzaty. W tej scenie szatan przybywa do Moskwy, żeby rozprawić się ze stalinowskimi ateistami. Smith zadrżał z zimna, które przeniknęło przez podszewkę czarnej, wełnianej kurtki. Czy aby tylko z zimna? - Wspaniałe miejsce na spotkanie - rzucił z uśmiechem. - Zimne, posępne i przeklęte. Rosyjska trojka. Brakuje tylko sań i stada wyjących wilków. Fiona zachichotała. - Pesymizm i wisielczy humor, pułkowniku? Pasuje pan tu bardziej, niż myślałam. - Przystanęła obok niego na zaśnieżonej dróżce. Głową sięgała mu ramienia. - Moi ludzie prześwietlili tych z pańskiej listy - powiedziała zniżonym głosem. - Wytypowaliśmy kandydata. Zaskoczony Jon cichutko zagwizdał. - Kogo? - Najbezpieczniejszym i najpewniejszym jest doktor Elena Wiedien-ska. Smith powoli kiwnął głową. Elena Wiedienska. Podobnie jak z Pietrenką, spotkał się z nią kilka razy na różnych konferencjach naukowych. Mgliście pamiętał poważną, niezbyt ładną kobietę w wieku pięćdziesięciu kilku lat, badaczkę, która dzięki swoim umiejętnościom, wiedzy i oddaniu nauce weszła na sam szczyt tej zdominowanej przez mężczyzn piramidy