Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Zapadła długa cisza. W końcu Aldegunda skłoniła głowę, przyznając rację sądowi Alaina. Jej wuj usiadł, a ona po chwili podążyła w jego ślady. Lavastine też usiadł i przyjął ofiarowany mu puchar. Alain skłonił się. Furia wąchała jego dłoń, wyczuwając tam coś interesującego: może zapach służącej. O Pani; pojawiła się jak wezwana myślą, stanęła obok Lavastine’a, napełniając jego puchar. Raz krótko spojrzała na Alaina i odwróciła wzrok. Więcej na niego nie patrzyła. Uczta trwała dalej, a poeta, którego głos i dykcja były całkiem przyzwoite, dał się namówić na zaśpiewanie czegoś popularnego. Dopiero rankiem, kiedy wyjechali z zamku i stracili go z oczu za linią wzgórz i lasem, Lavastine skomentował wydarzenia. - Cieszy mnie twój spryt. - Ale... Lavastine podniósł dłoń, co oznaczało, że nie skończył i nie życzył sobie, by Alain odpowiadał. Alain posłusznie zamilkł. - Ale nie możesz pomniejszać swych zasług, Alainie. Okazanie męstwa w bitwie przystoi mężczyźnie z twoją pozycją. Nie możesz przechwalać się bez umiaru, ponad to, na co zasługujesz, ale równie zła jest fałszywa skromność. Umiar to cnota zakonników, a nie syna i dziedzica hrabiego, który poprowadzi tych mężczyzn, ich młodszych braci, kuzynów i synów do walki. Musisz wierzyć w siebie, a oni muszą wierzyć, że twoje powodzenie udzieli się im, uchroni przed śmiercią i zapewni dostatek. A to, że Pani Bitew, święta, obdarzyła cię swą łaską, będzie dla nich bardzo ważne. Ale nie możesz pogrążać się w pokorze. Nie jesteś mnichem, Alainie. - Ale miałem nim być - mruknął. - Już nie! Nie będziemy więcej o tym rozmawiać. Dobry człowiek pamięta i dotrzymuje obietnic. Za jakiś czas, kiedy się zestarzejesz i będziesz miał dziedzica, który zajmie twoje miejsce, możesz udać się do klasztoru i przeżyć resztę swych dni w pokoju. Ale tę przysięgę złożyli za ciebie inni, zanim wiedziano, kim jesteś i jaką rolę masz odegrać. Nigdy nie stanąłeś przed wrotami klasztoru i nie zaprzysiągłeś się Kościołowi. To, że w ogóle myślisz o tym zobowiązaniu, dobrze o tobie świadczy. Ale nie będziemy o tym więcej mówić. Zrozumiałeś? Zrozumiał. - Tak, ojcze - odparł. Ogary na smyczach dreptały posłusznie u ich boku. Lavastine wciągnął w płuca jesienne powietrze. - Nie ma potrzeby spieszyć się do Zatoki Osna. - Obrócił się, by spojrzeć na swój orszak. - Nie meldowano, aby Eikowie tam zimowali. Sądzę, że możemy kilka dni przeznaczyć na polowanie. Rozdział szósty Dzieci Gentu 1. Szpadle wbijały się w ziemię. Na policzek Anny padły grudki błota rozrzucanego przez grabarzy, którzy zasypywali najświeższy grób. Tego przejmująco zimnego poranka chowali we wspólnym grobie dwanaścioro uchodźców, między nimi matkę i jej nowo narodzone dziecko. Anna szła nad strumień, ale trudno było nie zatrzymać się i nie patrzeć. Kilku gapiów w łachmanach drżało na wietrze. Padał deszcz tak zimny, że zdawał się kryształkami lodu i otuliła się szczelniej dziurawą chustą. Tu w obozie trupy chowano nago, ponieważ żywi potrzebowali ubrań. Dwu albo może trzyletnie dziecko płakało, stojąc na krawędzi grobu. Miało skołtunione włosy, które kiedyś mogły być jasne, brudną twarz, brudną tunikę i bose stopy. A poza tym zdawało się, że zaraz wpadnie do dołu z trupami. Anna postawiła wiadra i ruszyła naprzód, kiedy dziecko poślizgnęło się i zaczęło zjeżdżać na tyłku z pagórka ziemi. - Spokojnie - powiedziała, łapiąc je za ramię i ciągnąc w górę. - Nie wpadnij tam, dziecko. - Rozejrzała się i zapytała jednego z grabarzy: - Gdzie jest rodzina tego malca? Wskazał na grób, w którym kobieta i noworodek leżeli razem, związani łachmanami, które uchodźcy mogli poświęcić, by mieć pewność, że matka i dziecko nie zostaną rozdzieleni. Nabrał ziemi na łopatę i wrzucił ją do grobu. Pył przykrył woskowe twarze matki i dziecka. - Nie ma nikogo, kto by się nim zajął? - Płakało, kiedyśmy przyszli po ciało - powiedział. - I ciągle płacze. Oj, mała - dodał - może i ucieczka dzieci Gentu była błogosławieństwem, ale większość z nich jest teraz sierotami, tak jak to biedactwo. Kto się o nie zatroszczy, skoro nawet nie potrafimy troszczyć się o nas samych? Dziecko, w bezpiecznej odległości od krawędzi grobu, przywarło do jej uda i sapało, rozmazując smarki po tunice, jęcząc i kaszląc. - Rzeczywiście, kto? - spytała cicho Anna. Palcem dotknęła Kręgu Jedności, wiszącego na piersi. - Chodź, maleństwo. Jak ci na imię? Dziecko nie znało swego imienia i nie potrafiło mówić. Odczepiła jego ramiona od swej nogi i po chwili namówiła je, by ciągnęło jedno z pustych wiader. Z dzieckiem drepczącym u boku dotarła do strumienia, gdzie czekała w kolejce na napełnienie wiader. - A to kto? - spytała jedna ze starszych dziewcząt, wskazując malca, który warował przy stopach Anny jak wygłodzony pies. - Nie wiedziałam, że masz braciszka. - Znalazłam go przy świeżym grobie. - A, faktycznie - powiedział jeden z chłopców. - To pewnie starsze dziecko wdowy Artildy. - Wdowy? - zdziwiła się Anna. - Była taka młoda. - Kiedy starsze dzieci zachichotały, uświadomiła sobie głupotę tego komentarza