Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Catherine znalazła swoją torebkę i ostatni raz zrobiła w myślach szybki remanent, żeby upewnić się, że niczego nie zapomniała. Doszła ostatecznie do wniosku, że wprawdzie nic więcej z Los Alamos zabrać nie może, ale daleko jej do sytuacji, w której niczego by jej nie brakowało. Znalazła się w trudnym położeniu, ale i tak była podniecona, a nawet szczęśliwa. Catherine Danielson Carter przestała istnieć, za to Katarina Hein-rich zrodziła się na nowo. Tom Bradley siedział sam w stołówce nad kanapką i filiżanką kawy. Tom, jeden z fizyków-teoretyków zatrudnionych w Los Alamos, skrycie i na zabój kochał siew Catherine; wystarczyło jej raz spojrzeć w te jego krótkowzroczne ślepia, żeby nie miała co do tego wątpliwości. Miał dopiero dwadzieścia cztery lata, był niepozorny jak szara myszka, nosił okulary o grubych szkłach i w życiu nie odważyłby się jej poderwać. To jej akurat nie przeszkadzało: dzięki temu to ona mogła poderwać jego. Spodziewała się, że nie pojedzie z innymi na kolację; nie był przesadnie towarzyski. Tom był jednym z nielicznych w Los Alamos szczęściarzy, którym pozwalano bez żadnych ograniczeń korzystać z prywatnego samochodu, wojskowego studebakera, czarnego z kolorowymi błotnikami. Często jeździł do Oak Ridge w Tennessee, gdzie prowadzono inne badania w ramach tego samego projektu (Catherine nie bardzo orientowała siew szczegółach). Pełnił funkcję łącznika między obydwoma ośrodkami. Podeszła do jego stolika z rozbrajającym uśmiechem na ustach, odrzuciła włosy z czoła i przysiadła się do niego. - Tom! A co ty tu robisz całkiem sam? Nie chciałeś zobaczyć nowego Hiltona? Bradley zaczerwienił się po czubki uszu, niezdarnym gestem odłożył kanapkę na talerz i spróbował odwzajemnić uśmiech, przez co na jego twarzy pojawił się dziwny grymas. - Miałem taki jeden pomysł - wymamrotał. - Chciałem go wypróbo wać w laboratorium. Nie potrafił spojrzeć jej w oczy. Odsunął się nawet trochę, jakby promieniowała zabójczym gorącem. Catherine wzruszyła się trochę i nabrała 53 pewności siebie: skoro Tom tak na nią reagował, to może i Fritzowi sięjesz-cze spodoba. Minęło dziesięć lat, ale wciąż działała na mężczyzn. Żyjąc przy takim zasuszonym staruszku jak Richard, łatwo było zapomnieć, że robi się na mężczyznach wrażenie. - Szkoda. Miałam nadzieję, że może mnie podrzucisz. Skrawek wyschniętego listka sałaty przykleił mu się do wargi. Tom wytarł go odruchowo. - Podrzucę cię? - Do Santa Fe, na dworzec. Myślałam o tym, żeby pojechać do męża. Kiedy wychodził, źle się czułam, więc powiedziałam, żeby szedł sam, ale już jest mi lepiej. A strasznie chciałabym zobaczyć ten hotel. Z opowiadań wynikało, że jest cudowny! Tom oblizał usta. - Z przyjemnością cię podwiozę. - Ależ nie, jeśli pracujesz, to nie ma sensu. Miałam po prostu nadzie ję... - Z prawdziwą przyjemnością, Catherine. - Bradley poczerwieniał jesz cze bardziej. - Naprawdę? To nie kłopot? - Jeśli chcesz, zawiozę cię aż do Albuquerque. Mój pomysł nie jest taki znowu ważny. Może poczekać. - No nie, nie żartuj. Wystarczy, że podrzucisz mnie do Santa Fe. Tam złapię jakiś pociąg. - O tej porze trochę pewnie poczekasz. - Trudno, muszę zaryzykować. Naprawdę zależy mi na tym Hiltonie. - Nie mógłbym cię zostawić na lodzie w Santa Fe, Catherine. Zawiozę cię do Albuquerque. - To naprawdę przesada! - Proszę cię, naprawdę chętnie to zrobię. - Większych rumieńców chy ba nie mógł już mieć. - Jak się tak zastanowić, to muszę przyznać, że sam też z przyjemnością zobaczę ten hotel. Wolny wieczór dobrze mi zrobi. - A co z twoim pomysłem? - Poczeka. Pewnie nawet lepiej mi z nim pójdzie, jak dam mu się tro chę odleżeć. - Na pewno? - Jasne. - Tom uśmiechnął się od ucha do ucha. - Jasne, że na pewno. Jesteś gotowa? - Pewnie. - Catherine oparła mu dłoń na nodze i ścisnęła go lekko za kolano