Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Całuję rączki pani radczyni. Całuję rączki panience - mówił szybko, zdyszanym głosem. - Ja ledwo na pociąg trafił! Dopiero com odwiózł księdza Opata, który był u naszej pani marszałkowej z Panem Bogiem! - Co?! - wykrzyknęły obie struchlałe. - Czyżby tak źle się czuła? - Ja wezmę walizki. Nie trzeba tragarza. Idź sobie, Moszku! Ta, proszę pani radczyni, dochtory gadają, że tej nocy nie przetrzyma, a będzie jak wola Boska! Nasza pani marszałkowa krzepka w sobie. Mnie się ta wierzyć nie chce, żeby jej się oczy zamknęły na wieki! My jej wszyscy teraz służymy, bo tam we dworze rozgardiasz, goście najeżdżają, a panna Teofila mało się nie urwie, tyle ma roboty! Wsiedli do antycznego szarabanu, który zakołysawszy się na zbyt wysokich resorach, potoczył się majestatycznie wśród dwóch szeregów starych wierzb, obrzeżających drogę do Przymilepek. Obie kobiety, przejęte do głębi niespodziewanym pogorszeniem w stanie zdrowia stryjenki Konstancji, jechały w milczeniu, uczciwszy serdecznym wspomnieniem opustoszałą wskutek śmierci generałowej Waligórskiej willę w Brzeżanach, w której tak gościnnie bywały przyjmowane, a której białe sztachety migały z dala na tle jesiennych barw miasteczka. Brama w Przymilepkach była szeroko otwarta. Walek wjechał w nią tak misternie, że lekko tylko zaczepił o nią kołem szarabanu. Zaszeleściły zwiędłe i opadłe liście pod kopytami flegmatycznych cugantów. Z drzwi ganku wyskoczyła panna Teofila i przypadłszy do rąk pani Very, jęła całować je wielokrotnie, przerywając sobie tę czynność wykrzyknikami i słowami żalu: - Ach! Proszę pani radczyni! Pani marszałkowa przyjęła już Oleje Święte! Nieszczęście! Taka dobra pani! Taka cierpliwa, jak ten anioł z nieba! I panienka przyjechała?! Wyrosła, chwała Bogu! I taka ładna! Jutro mają przyjechać państwo Rzeczyccy z jakimś profesorem! Ale czy nasza pani do jutra dożyje?! Ach! Proszę pani radczyni, ja już nie wiem, na jakim świecie jestem! Konie ciągle w ruchu, a u mnie pola nie poorane! Ładny będzie urodzaj, mój Boże! Pani Vera uczyniła wielki wysiłek dyplomacji i zręczności, aby nie obrażając gadatliwej, ale wiernej pomocnicy, wysiąść z szarabanu i wejść do domu. Prócz krótkiego powitania nie mogła umieścić ani jednego słowa w tym potoku wyrazów o tak różnorodnej treści. Zdziwiły się obie z Anią, że duży przedpokój tuż za gankiem wjazdowym zmieniony został w jadalnię, ale panna Teofila, wyładowująca się bez przerwy, objaśniła im to natychmiast: - Pani marszałkowa tak się oszczędza, mój Boże! I dla kogo?! Tamta połowa domu zamknięta i nie opalana. A wszysko przez te okropnie niskie ceny zboża i przez te angielskie dobrodziejstwo! Ja zawsze mówię, że... - Panno Teofilo! Anastazja prosi masła do kolacji - przerwała te wynurzenia Sofijka, która stanąwszy przed chwilą na progu improwizowanej jadalni, zdecydowała się nieśmiało na to krótkie zdanie. - Dobry wieczór panience - dodała, uśmiechając się mile do Ani, która odpowiedziała równie uprzejmym pozdrowieniem. - Lecę! Lecę! - zakrzyknęła panna Teofila. - Ach! Mój Boże! Biedna moja głowa! - Jakie to szczęście, że panie przyjechały! - zabrzmiał głos pani Marty, wchodzącej z drzwi gościnnego pokoju. - My już tu wszystkie upadamy na siłach! Biedna, kochana nasza marszałkowa! I kto by się tego spodziewał?! Wczoraj rano tak się cieszyła, otrzymawszy depeszę o przyjeździe pań! Ona tak panią radczynię zawsze kochała! - strojna dama podała rękę przybyłym z uprzedzającą grzecznością. Pani Vera przywitała się chłodno, gdyż z pamięci jej nie uleciały jeszcze genialne wysiłki pięknej pani, zmierzające po kryjomu do usunięcia jej z Przymilepek, gdy innego dachu nad głową nie miała. Oczywiście, dziś, wobec stanowiska pana Alfreda, warunki zmieniły się biegunowo i warto było obdarzać światową blagą lekceważoną dawniej wygnankę. - Chciałabym zobaczyć stryjenkę - powiedziała żywo. - Czy wolno? - Naturalnie, że pani wolno! - przytaknęła z zapałem pani Marta. - Przecież pani jest najbliższą krewną. Pani marszałkowa przeniosła się do tego pokoju na lewo - wskazała ręką, której długie paznokcie lśniły od różowego lakieru. W tej chwili Hermisia wysunęła się cicho z sypialni chorej i podeszła do pani Alfredowej: - Osłabienie serca - szeptała, witając się prędko. - Od paru dni śpiączka, ale chwilami poznaje wszystkich. - Niech pani sobie wyobrazi, że pani Wierciochowa chciała tu nami rządzić - uniosła się pani Marta. - Jakim prawem?! Krytykuje nas i doktora z Brzeżan, który ciągle dojeżdża i ratuje chorą z całą sumiennością! Starłyśmy się dziś rano i dzięki Bogu, poszła do siebie. Panna Hermisia uchyliła drzwi bezszelestnie i pani Vera wsunęła się na palcach do pokoju krewnej. Marszałkowa leżała na szezlongu, gdyż nie pozwoliła przenieść łóżka ze swojej sypialni. Wychudzone jej ręce poruszały się niespokojnie na kołdrze. Głowa była w tył odrzucona, a przez niedomknięte powieki widniały białka oczu, co sprawiało makabryczne wrażenie. Usta na pół otwarte miały bolesny wyraz. Fala bezmiernego współczucia i żalu przepłynęła przez serca pani Very i stojącej tuż za nią Ani. Dopiero teraz pojęły obie siłę przywiązania, jakie łączyło je z tą umierającą stryjenką. Tak. Niepodobna było się łudzić. Pani Konstancja odchodziła z tego świata wśród cierpień fizycznych i walki mocnego organizmu ze zbliżającą się ku niej śmiercią. Wtem - powieki chorej uniosły się wolnym ruchem, a oczy błądzące mętnie po stojących przy niej osobach, rozjaśniły się nagle błyskiem świadomości. - Vero! - wyszeptała, obracając z wielkim trudem sczerniałym od gorączki językiem w ustach. - Jakże... się... cieszę... - Chwała Bogu! Nasza pani zdrowieje! - sypała słowami panna Teofila, która jak duch jakiś zjawiła się przy łożu chorej. - Tu jest proszek, a tu woda do popicia