Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ale naprawdę wstrząsnął nią widok pomieszczenia bez drzwi, gdzie stały obok siebie muszle klozetowe. Przecież w pewnych sytuacjach nawet zwierzęta potrzebują odosobnienia. Potem znowu był pusty pokój, i jeszcze jeden, z piętrowymi łóżkami. W kolejnym odnalazła Aleka. Leżał w łóżku, chyba spał, bo kiedy weszła, nie otworzył oczu. Pochyliła się nad nim, policzki i czoło miał rozpalone. Chciała mu poprawić poduszkę i wtedy dostrzegła, że trzyma pod nią buty, te kro-sowki, które razem kupowali. Postanowiła zawołać kogoś, zażądać, aby wezwano lekarza. Ale jak to przekazać, przecież nikt jej nie zrozumie. To nic, weźmie taką babę za rękę i przyprowadzi tutaj. Na migi wytłumaczy jej, o co chodzi. Wyszła na korytarz, już wiedziała, że są tu same, sypialnie i nikogo o tej porze nie ma, w drugim skrzydle było to samo, tylko piętrowe łóżka. Znalazła schody prowadzące w dół. Mieściła się tam kuchnia, olbrzymia, kaflowa, zastawiona wielkimi garami, w których coś się gotowało, wydzielając zapach jakby zepsutego mięsa. Tutaj też nikogo nie było. Elisabeth wróciła na górę z postanowieniem, że zabierze stąd chłopca. Bez względu na wszystko. ------------------------------------ 121 ------------------------------------ Starała się go obudzić, ale jej się nie udało. Musiał mieć bardzo wysoką temperaturę. Zawinęła go w kołdrę i wzięła na ręce. Przemierzyła jeden korytarz, drugi i nie zatrzymywana przez nikogo, wyszła na zewnątrz. Podała taksówkarzowi adres. W pokoju na górce położyła chłopca w swoim łóżku i zeszła na dół. Pani Sanicka była w kuchni. Rozchodziły się tu inne zapachy niż w tamtej zatęchłej piwnicy, przyjazne, domowe. Elisabeth nie wiedziała, jak jej powiedzieć, że przywiozła chore dziecko. A właściwie, że je porwała. - Zaraz będzie obiad - zawiadomiła ją gospodyni. Z całej jej postaci emanowała pogoda ducha i spokój. Siwa pani, nieco korpulentna, w fartuchu z szelkami skrzyżowanymi na plecach i wyszytym na piersi czerwonym jabłuszkiem, wzruszała ją za każdym razem, kiedy Elisabeth na nią patrzyła. Jakże inna była od jej matki, od rana do wieczora zajętej pielęgnowaniem własnego ciała; ilekroć Elisabeth do niej przychodziła, zastawała ją albo z maseczką na twarzy, albo malującą paznokcie u nóg, albo wychodzącą właśnie na masaż. Starsza pani zrobiła zaniepokojoną minę. - Źle się pani czuje? - Nie, nie ja. Na górze jest chore dziecko... bardzo chore. Pani Sanicka patrzyła na nią, mrugając powiekami. - Dziecko... chore - powtórzyła. - Czy można wezwać lekarza? - Tak, mieszka tu obok, ale to nie jest lekarz... dzieci... -------------------------------- 122 -------------------------------- - Proszę go wezwać. Błagam. Starsza pani zdjęła fartuch, starannie złożyła go i powiesiła na oparciu krzesła. Przygładziła włosy, a potem ruszyła do przedpokoju. Włożyła płaszcz. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, Elisabeth pobiegła na górę. Alek nie otwierał oczu, miał spieczone usta i silnie zaczerwienione policzki. Dotknąwszy jego czoła, przestraszyła się, czoło chłopca parzyło... Nie miała żadnych doświadczeń z dziećmi, a tym bardziej z dziećmi chorymi. Przypomniała sobie film, w którym chorej dziewczynce obniżano gorączkę, wkładając ją do wanny z zimną wodą. Nie odważyła się jednak tego zrobić, obłożyła tylko chłopca mokrymi ręcznikami. Chyba pomogło, bo przestał być taki rozpalony. Rozległy się kroki na schodach i do pokoju weszła pani Sanicka w towarzystwie niewysokiego mężczyzny z siwą przystrzyżoną bródką. Wyjął stetoskop i zaczął osłuchiwać dziecko, zadawał potem pytania, które matka Andrew tłumaczyła na francuski, a na które Elisabeth nie umiała odpowiedzieć. Nie wiedziała, kiedy zaczęła się choroba, nie wiedziała też, jakie choroby przeszedł w swoim krótkim życiu Alek. W końcu doktor postawił diagnozę, wypisał recepty. Zgodził się przyjąć wynagrodzenie w dolarach. Elisabeth niestety nie dowiedziała się, co to za choroba, bo pani Sanicka nie znała jej nazwy po francusku. Wskazywała ręką na klatkę piersiową, ale nie wiadomo, czy chodziło o zapalenie płuc czy oskrzeli. Wyjaśnił jej to dopiero Andrew, którego wezwała przez komórkę. To były na szczęście oskrzela. Alek dostał antybiotyk. ----------------------------------- 123 ------------------------------------ - Porwałaś dziecko - powiedział Andrew po powrocie z apteki. - Możemy mieć poważne kłopoty. - Nie mogłam go tam zostawić. - Ale on musi tam wrócić! - Dopiero jak wyzdrowieje - odrzekła kategorycznym tonem. - Gdybyś widział to, co ja widziałam, zrozumiałbyś, że nie było innego wyjścia. - Kierownictwo domu dziecka mogło już zawiadomić milicję... trzeba tam pojechać. Długo go nie było i Elisabeth bardzo się niepokoiła. Przyszło jej nawet do głowy, żeby się zabarykadować w pokoju, zastawić drzwi szafą, w razie gdyby policja się tu zjawiła i chciała odebrać dziecko. Nie zniosłaby myśli, że chłopiec wrócił w takim stanie do tamtych warunków. Andrew pojawił się po kilku godzinach. Okazało się, iż w domu dziecka nikt nie zauważył nieobecności Aleka. Kierowniczki nie było, a wychowawczyni dopiero przed chwilą przyszła na dyżur. Opiekunka z poprzedniej zmiany nie miała żadnych uwag, nie przekazała, że jedno z dzieci jest chore. - To skandal - wybuchnęła Elisabeth - to się nadaje dla prokuratora. Sanicki westchnął. - Prokurator ma inne sprawy na głowie niż zajmowanie się nieprawidłowościami w placówce, która funkcjonuje na zasadzie cudu. Fundusze, jakie im przyznają, wystarczają na miesięczne utrzymanie dwadzieściorga dzieci, a jest ich ponad siedemdziesięcioro. A gdzie ubrania, książki do szkoły, remonty... ----------------------------------- 124------------------------------------ -Więc jak sobie radzą? - Żebrzą. Piekarnia daje im chleb za darmo, sklep mięsny jakieś ochłapy... Pewnie dlatego tak śmierdziało w kuchni - pomyślała ze zgrozą. - Alek będzie mógł zostać, załatwiłeś to? - spytała szybko. - Załatwiłem, podałem się za jego wujka - roześmiał się Sanicki. - Przecież jego wujek jest sparaliżowany! - A kogo to obchodzi, jestem wujkiem i już. I to hojnym, zabawiłem się w sponsora. Im jest na rękę pozbycie się chłopca, chore dziecko to kłopot. Elisabeth nie mogła wyjść ze zdumienia, że tak łatwo to poszło. Przygotowywała się na ciężkie zmagania, na walkę o dziecko. - Zwrócę ci pieniądze - powiedziała. - Ile to kosztowało? Andrew pokręcił głową. - To już moja tajemnica. - Andrew... - zaczęła - mieszkam u twojej mamy, ona mnie karmi i nie chce za to grosza, ty wydajesz pieniądze w mojej sprawie... coraz gorzej się z tym czuję. - Wydaję pieniądze w swojej sprawie, Elisabeth - powiedział dobitnie. - Ten koszmarny przybytek znajduje się w moim mieście i w moim kraju, a nie w twoim. Tej nocy Elisabeth prawie nie spała, Alek rzucał się na łóżku, majaczył. Chciało mu się pić, ale kiedy podawała mu herbatę na łyżeczce, odtrącał ją