Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
. , . - Grajmy w karty dalej - powiedziała Poganka, oczy miała jeszcze okrągłe, ciągnąc go z powrotem do saloniku. - Czego się bałeś... myślałeś, że co się stanie? - zapytała. - Może jest spisek, żeby mnie porwać czy zabić. - Wzruszył ramionami, trochę zakłopotany. - Rzeczywiście myślisz, że mogliby cię porwać? - Pierwsza próba porwania była, kiedy miałem niespełna rok. Moją niańkę ukamienowano za udział w spisku. Następny zamach, kiedy miałem siedem lat. Mój goryl wepchnął mnie pod łóżko, ale wyciągnęli mnie, a jego dźgnęli sztyletem pięć razy i zostawili, pewni, że nie żyje. Ale on nie zaraz umarł, podniósł alarm, zanim ci spiskowcy wynieśli mnie z pałacu. - Abdullah uśmiechnął się leniwie, widząc na twarzy Poganki niedowierzanie. - Trzeci zamach, kiedy miałem czternaście lat. Wracaliśmy z polowania. Jechałem pierwszym Land Roverem. Wpadliśmy w zasadzkę w parowie, postrzelili mnie w rękę i w pierś, zanim nadjechał drugi Land Rover z obstawą strzelającą na wszystkie strony. Kula któregoś z nich trafiła mnie w nogę, ale udało mi się zastrzelić jednego z napastników. I odtąd - powiedział to z jakąś dojrzałą bezwzględnością - nie ufam ; nikomu. Bez trudu. Serce mi chyba z dnia na dzień stwardniało. Ryzykiem śmierci- to było proste. I wówczas byłem nieostrożny po raz ostatni. Zawsze już noszę pistolet, śpię z pistoletem pod poduszką, prowadzę samochód z karabinkiem maszynowym na siedzeniu obok mnie. Przerwało Abdullahowi ciche pukanie do drzwi. Na progu stał Nick w liberii kelnera. Maska kelnerskiego uszanowania spadła z jego twarzy, gdy zobaczył Pogankę na pół leżącą na niedźwiedziej skórze, ale zaraz się opamiętał. Abdullah zamówił lemoniadę i herbatę, po czym jeszcze niezupełnie uspokojony zaczął nerwowo chodzić po pokoju. KORONKA 85 - Przestań się kręcić - rozkazała Poganka. - Jestem niespokojnym duchem. To naturalne, że człowiek, który nigdy nie czuje się bezpieczny, nie może usiedzieć w miejscu. Nick wrócił z załadowaną tacą i znów spojrzał na Abdullaha jak sługa mający swego pana w nosie, gdy sztywno się pochylając stawiał tacę na niskim stoliku przy pluszowej kanapie. Poganka mrugnęła do Nicka, ale udawał, że jej nie widzi. On nie cierpi Abdullaha, pomyślała. Ciekawe dlaczego? Abdullah ani jednym drgnieniem mięśnia w twarzy nie okazał, że rozpoznał Nicka, ale przełomie przypomniał sobie najbardziej upokarzającą chwilę swego życia. Długa na osiem stóp, obita zielonym wełnianym rypsem tablica była centralą szkolnej działalności; na niej przypinano wypisywane atramentowym ołówkiem zawiadomienia o specjalnych lekcjach, wycieczkach, zebraniach klubów i o nabożeństwach w kaplicy, a także spisy sportowców. Abdullah pamiętał swoje chłopięce rozradowanie, gdy pewnego dnia rano, wracając po śniadaniu do swego pokoju zobaczył, że jego imię figuruje w spisie drużyny piłki nożnej, reprezentacji Eton. Nabazgrane było: Abdullah. On jeden w całej szkole nie miał nazwiska. On jeden nie miał przyjaciół. Abdullah nie rozumiał, dlaczego w tych starych kamiennych murach wszyscy chłopcy - łącznie z nim samym - są sobie równi. Jemu ta istniejąca od stuleci tradycyjna, elitarna szkoła brytyjska wydawała się światem niezrozumiałym i wrogim. Nie znał sztywnych konwenansów i szczególnego języka na użytek własny swoich kolegów, ciągle więc robił i mówił to, czego zgodnie z etykietą Eton robić i mówić nie należało. Ale teraz, pomyślał patrząc na tablicę, wszystko mi darują. Jestem w reprezentacji! Podniecony, w podskokach pobiegł kamiennym korytarzem po książki na pierwszą tego dnia lekcję. Każdy uczeń miał swój nieduży pokój z ponacinanym scyzorykami wielu pokoleń drewnianym stołem, dwoma krzesłami, wąskim składanym metalowym łóżkiem, biurkiem i komodą, w której trzymał swój sprzęt sportowy