Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nieszczęście to niosła z pewną dumą i niemal zobojętnieniem, jakie obycie się z nim nadaje. • 30 HOŁOTA Wchodząc, w progu jeszcze wahała się nieco, czy się nie cofnąć — lecz ojciec zobaczywszy ją głowę podniósł i twarz jego nasrożona, gniewna niemal, przybrała wyraz słodyczy i rozrzewnienia, który ją wnet zmienił zupełnie. Była to Lucia, córka Zarzeckiego, o której słyszeliśmy, że staraniem podkomorzynej wychowywała się w klasztorze i słynęła jako wirtuozka. Twarz jej wcale ojcowskich rysów nie przypominała. Wpośród tej nędzy, co ją już obwinęła całą, wydawała się jak postać z innego świata, z innej atmosfery, wciągnięta siłą fa-talności w krąg, do którego nie była ani przeznaczoną, ani doń nawykłą. Ubóstwo, praca inaczej się znaczą na człowieku, do innych go ruchów i form naginają. W Luci widać było resztki swobody jakiejś i dni lepszych — przysłonione siłą z rezygnacją mężną. Piękna twarzyczka bladą była, oczy jakby od łez i bezsenności zamglone, ból wypięt-nował ślady swej stopy na ustach i czole. Ojciec, spojrzawszy na nią, jakby przez poszanowanie wstał i powiódłszy po czole ręką drżącą, westchnął. Z jakąś pokorą, niemal jak winowajca, spytał ]ej: — A cóż tam, Luciu moja, a matka? — Zasnęła — odpowiedziała córka głosem poważnym i smutnym. — Chciałam... Zbliżyła się krok jeszcze, biorąc w ręce końce chustki i bezmyślnie je zwijając. — Chciałam z ojcem pomówić. Z niejaką trwogą obejrzał się Zarzecki, stołek jej przysunął, a sam siadł na dawnym swym miejscu, na krawędzi łóżka. Lucia nie chciała usiąść, sparła się z lekka na poręczy i stała, spoglądając z boleścią po ojcowskiej izbie; oczy jej odwracały się ze strachem od tego nę- 31 -i JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI HOŁOTA dzy widoku. Lecz nie miała ich na czym zatrzymać, gdzie odwrócić, aby się nie spotkać z odrażającym brudem i nieładem. Domyślając się może przykrego przedmiotu rozmowy, której córka żądała, nie śpieszył z jej rozpoczęciem Jakub — córce też zagaić ją niełatwo przychodziło. Obejrzała się raz jeszcze po izdebce i oczy zwróciła wprost na ojca. — Kochany ojcze — odezwała się, ale łzy i stłumiony płacz mowę jej zatamowały. Co prędzej chustkę przyłożyła do twarzy i zbierając się na męstwo, zwyciężywszy słabość niewieścią, poczęła śpiesząc żywiej: — Kochany ojcze, głowę tracę, nie wiem już, co poczynać. Jeść prawie nie mamy co, kupić nie ma za co, sprzedać... już nie wiem, czy znajdę co jeszcze. Rozpostarła piękne ręce, które nie były widocznie do ciężkiej pracy stworzone, a ona się już na nich krwawo wypiętnowała. Stary zasłonił twarz dłońmi, milczał czas jakiś. — Nie rozpaczaj — rzekł — nie rozpaczaj, miłosierdzie Pańskie sługi swojego nie opuści, ulituje się Chrystus Pan, jeśli nie nade mną niegodnym grzesznikiem, to nad wami. Modliłem się, modlę — cóż ja więcej mogę? Lucia stała pogrążona w swej boleści, nieruchoma. — A! nie wątpię i ja o miłosierdziu Bożym — odezwała się wzdychając — ależ Bóg przykazał myśleć o sobie, ratować się. Matka leży chora, ja na chwilę odstąpić jej nie mogę i zapracować też nie potrafię będąc tutaj. Zygmuś ledwie sobie daje radę. Skądże dalej i co weźmiemy dla matki? Głos jej słabł, stary w krucyfiks oczy miał wlepione. — Wątpimy o miłosierdziu Bożym — rzekł — i dla- 32 tego ono nie przychodzi. Los nasz ciężki, ale Bóg sprawiedliwy, a myśmy niewinni, że cierpimy, więc się ulituje. Pracowałem poczciwie, sumienie mam nie obarczone... gdyby moja dobrodziejka kilka godzin dłużej była na świecie pożyła!... Lucia ciągle łzy ocierała. — Coś przecie radzić i robić potrzeba! — zawołała. — Cóż radzić! co tu poradzić? — westchnął stary — znosić musimy w pokorze, co Bóg zesłał, za grzechy nasze. Opatrzność nas nie opuści. — Ojcze kochany — z cicha dodała córka — wszyscy mówią, że nieboszczka oddała ci jakąś opiekę nad tymi skarbami; czyż za to nic by ci się nie należało, czyż nie mógłbyś... Stary porwał się z łóżka nagle i przerwał gwałtownie. — Powtarzasz plotki nie do rzeczy, ja o żadnych skarbach nie wiem, nie mam ich, a gdybym o nich wiedział, gdybym je miał, złamanego szeląga, mrąc z głodu, z nich bym nie wziął dla siebie. Co cudze, święte. Życie ludzkie mała rzecz, a sumienie wielka. Bez niego człowiek — bydlę... Kto ci tym głowę nabija! To są brednie