Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Kostek powitał Zośkę mruknięciem: 61 – Gdzie się włóczysz? Bez słowa podała mu pięciodolarówkę. Od razu się rozpogodził. Szybko schował banknot i pochwalił ją. – Dobrze się starasz. Ileś dała? – Sto złotych. Gwizdnął z podziwu. Lecz równocześnie ukąsił go robaczek zazdrości, bo wiedział, że Zośka wszystko zawdzięcza swojej urodzie. „Glista” widząc, że Zośka zajęta jest Kostkiem, zrezygnował z zalotów i odszedł od nich. Północ minęła już dawno i na sali nie było nikogo trzeźwego. Mało kto liczył się również z tym, że znajduje się w miejscu publicznym. Na parkiecie całkiem jawnie odbywało się preludium tego, co miało nastąpić w gruzach, krzakach czy ciasnych, brudnych pokoikach. Przy stolikach dziewczyny pozwalały trzymać się za kolana i biodra. Kelnerzy bez skrupułów dopisywali do rachunków daty urodzenia swoje i swoich dzieci. Pijany harmonista niezdarnie przebierał palcami i od czasu do czasu usiłował śpiewać. – Zmęczona jestem – westchnęła Zośka. – Chodźmy już. – Poczekaj jeszcze – odparł – dziś dobry dzień, nie zawsze są Amerykanie. Trzeba wykorzystać okazję. Podeszła do nich jakaś stara kobieta. – Witaj, Ciotko – powiedział Kostek. – Siadaj, co słychać? – Zobaczyłam nową twarz, chciałam się przyjrzeć – odpowiedziała kobieta siadając i badawczo lustrując Zośkę. – Ładna buzia – dodała. – Napijesz się? – pytał Kostek. – Mnie się nie pyta o takie rzeczy. Masz, to dawaj bez pytania. Zośka nie znała Ciotki, ale słyszała o niej dużo. Jeszcze gdy mieszkała razem z Celiną i Kruszynką, nasłuchała się opowiadań o tej kobiecie. Teraz więc przyglądała się jej z wielką ciekawością. Wieść niosła, że Ciotka była weteranką portowych prostytutek. Legendy krążyły o jej rzekomych dawnych sukcesach. Dziś, kiedy się na nią patrzyło, trudno było sobie wyobrazić te sukcesy; była bardzo zniszczona i stara. Nikt nie wiedział, ile miała lat. Równie dobrze mogła mieć pięćdziesiąt, jak i sto. Była pomarszczona i miała dużo siwych włosów, lecz oczy jej błyszczały jasnym, i młodzieńczym 62 blaskiem. Piła dużo – żadna z portowych dziewczyn nie mogła jej w tym dorównać – ale choć nieraz zataczała się, nigdy nie traciła świadomości i wiedziała, co robi. Najstarsi mieszkańcy Nowego Portu i marynarze, którzy od lat tu zawijali, pamiętali ją i traktowali jak coś wiecznego, nierozerwalnie związanego z portem. Była tu przed wojną, była i teraz. Jej prawdziwej przeszłości nie znał nikt, nie wiadomo było, skąd tu przyszła ani jakie przedtem miała życie. Po prostu istniała i nikomu nie przeszkadzała, a czasem nawet potrafiła się przydać. Jedni opowiadali banalną historię, że bardzo dawno temu, jeszcze przed pierwszą wojną światową, przyjechała ze wsi do Gdańska i służyła u kogoś. Kochliwy gospodarz uwiódł naiwną dziewczynę, a potem wyrzucił ją na ulicę. Dziewczyna urodziła syna i sama go wychowywała. Żeby go utrzymać, została prostytutką. Chłopak, kiedy dorósł, został marynarzem, wyruszył gdzieś w świat i nigdy więcej się nie pokazał, być może zabrała go wojna. A ona nie mogła się już rozstać z portem, tylko dalej żyła życiem, do którego przywykła. Podobno też nieustannie czekała na swego syna, wierząc, że kiedyś wreszcie do niej wróci. Krążyła też inna wersja. Według niej kiedyś Ciotka, jako piękna dziewczyna, wpadła w oko kapitanowi jakiegoś statku, który się z nią ożenił. Przez jakiś czas żyli w zgodzie i harmonii, a potem kapitan gdzieś przepadł i ona została sama, wiernie czekając na jego powrót. Niektórzy zaś twierdzili, że była to po prostu stara prostytutka, która nie potrafiła już stąd odejść. Zżyła się z portem, knajpami, marynarzami i całą tą charakterystyczną atmosferą, w której upłynęły jej młode lata. Na starość więc pozostała tu i kręciła się po portowych knajpach, bo to był jej świat. Stara, niepozorna kobieta miała jednak nad prostytutkami jakąś władzę nieznaną. Może się jej bały, może szanowały siwe włosy, a może po prostu potrzebowały czasem jej rady. Ciotka cieszyła się wśród świata portowego autorytetem i czymś w rodzaju sympatii. Nierzadko stary marynarz, który pamiętał ją z dawnych lat, zapraszał na kieliszek i potem wciskał w garść czerwony papierek