Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wiele się modlę". Kilka godzin później serce jednego z większych proroków naszego wieku przestało bić. I ksiądz Riobe doświadczał najgłębszej samotności - samotności bycia zupełnie nie znanym. Duże wrażenie robi na mnie historia tego biskupa, który zrzuca z siebie wszystkie strojne szaty i nagi wychodzi na spotkanie śmierci, tak jak tylu ubogich ludzi w naszym biednym stuleciu. Czterdzieści parę lat temu - byłem wówczas dzieckiem - przeżyłem śmierć biskupa. I miałem poczucie końca świata. Zdawało się, że umierając, człowiek ten podcina kolumny, na których opiera się moje miasteczko. Cała Astorga przywdziała żałobę. "Biskup umarł, biskup umarł" - mówili ludzie na ulicach zniżając głos, jak gdyby całe miasto było domem, w którym spoczywa nieboszczyk. Ulice pachniały bzem i sądzę, że nie było w Astordze nikogo, kto by nie nawiedził kaplicy seminarium. Don Antonio Senso Lazaro spoczywał tam, bardziej zaróżowiony niż za życia, w lśniących biskupich ozdobach, ze skrzyżowanymi rękami - na jednej z nich błyszczał ametyst, na głowie miał zdobną w klejnoty mitrę. Ze wszystkich wiosek diecezji przybyły setki kapłanów i tego ranka pobiłem rekord jako ministrant, służąc do dwudziestu paru Mszy, które odprawiane były przy kilku ołtarzach jednocześnie, podczas gdy w zakrystii przebrani już księża czekali, aż skończy poprzedni celebrans. Wszystkie dzwony w mieście dzwoniły jak na pożar, jak gdyby umarła cała armia biskupów albo głowa państwa. Tamto wspomnienie nakłada mi się na wiadomość o samotności tego niedawnego zgonu. I zastanawiam się, która z tych dwóch śmierci jest bardziej "biskupia". Mogę się mylić, ale pamiętam wszakże, że Chrystus pochowany został przez cztery osoby, bez kadzideł, bez dzwonów, bez "oddawania ostatniego hołdu" przez miejscowych notabli. Mogę się nad tym jeszcze zastanowić, ale mówię sobie, że w społeczeństwie, w którym byłoby nie do pomyślenia, żeby biskup kąpał się w morzu tak jak inni plażowicze, ta samotna śmierć jest ostatecznie bardziej logiczna i konsekwentna niż śmierć namaszczona fałszywym blaskiem wspomnień powracających do mnie z dzieciństwa. W końcu po czterdziestu latach wszyscy zmarli - biskupi i żebracy - są tak samo anonimowi i nieznani. Bo niewątpliwie każda śmierć jest samotna. A świece, klejnoty, dzwony są częścią mechanizmu, przy pomocy którego udajemy miłość względem wielu osób, które za życia spychaliśmy na margines. Na szczęście tam "w górze" obowiązuje inny sposób myślenia i miłość jest mniej efemeryczna. Nie wiem czemu, ale zaczynam jakby zazdrościć tej nieoszukiwanej śmierci biskupowi Riobe, jego ciału unoszonemu przez fale, jego zimnej dłoni bez pierścieni, tej dłoni, która na krótko przed śmiercią mówiła o jedynym Przyjacielu, który nigdy nie zawodzi, jedynym, który naprawdę wybawia człowieka z samotności; w tych trzech słowach, które są jak testament i streszczenie tego, co jedynie istotne: wiele się modlę. 10. Wykład na temat małżeństwa Jakże pasjonująca jest historia Pietera Van der Meera! On i jego żona Cristina przeżyli jedną z tych przygód, które budzą moją zazdrość: wspólnie walczyli, wspólnie wierzyli, wspólnie cierpieli i byli szczęśliwi, że wszystko to mogli robić razem. W dniu, w którym Cristina zmarła (on by powiedział "poszła do domu"), osiemdziesięcioletni już Pięter wstąpił do zakonu cystersów, żeby tam nadal cieszyć się wspomnieniem Cristiny i miłością Boga. I opowiada w swoim dzienniczku rzeczy, które każdy ksiądz powinien przeczytać. Opowiadając na przykład w którymś miejscu o studiach, jakie musiał odbyć na starość, aby dostąpić święceń kapłańskich, pisze: "Wracam z wykładu na temat sakramentów: tym razem było o małżeństwie. Co za nuda! Omal nie zasnąłem, same rozporządzenia, przeszkody prawne, cele itd. Przerażające! Chociaż tyle dobrze, że przychodzi mi na ratunek myśl o godach w Kanie i o Cristinie i znów nastaje rajska jasność". Uważam, że każdy ksiądz powinien to przeczytać, bo szkoda mówić, co za kazania głosimy na temat małżeństwa! Przede wszystkim warto zobaczyć, co o małżeństwie wypisuje się w podręcznikach moralności. Przypuszczam, że lektura któregokolwiek z nich odstręczyłaby większość małżonków od przyjęcia tego sakramentu. (Myślę czasem, że pisane są tak po to, żeby "chronić" nasz celibat, przedstawiając małżeństwo od tak mało sympatycznej strony). Najważniejsze w tym jednak - i Van der Meer ma tu rację - jest to, że Chrystus zrobił to inaczej: swoją lekcję na temat małżeństwa wyłożył w Kanie podczas weselnej zabawy, wzbogacając ją o jeszcze jeden wybuch radości. Jeśli nie ukażemy małżonkom, że małżeństwo chrześcijańskie jest "rajską jasnością", to cóż im wytłumaczymy? Z drugiej strony, czy i my, księża zarazimy się tym pogardliwym i cynicznym sposobem patrzenia na małżeństwo, jaki pokutuje w "męskich dowcipach"? Wiem, że bardzo trudno jest przeżywać życie małżeńskie w nieustannej radości (bo żyć "w radości" zawsze jest trudno), ale jakaż to przyjemność spotkać małżonków, którzy dogłębnie zrozumieli, co oznacza miłość mężczyzny i kobiety! Oprócz raju i wiary nie ma nic, co mogłoby się temu równać. Myślę, że biskupi nie powinni udzielać święceń nikomu, kto nie byłby ani raz zakochany. I nie mówię, że zakochany w kobiecie, lecz zakochany w czymś lub w kimś, w swoim powołaniu, w swojej wspólnocie, w życiu. A najlepiej gdyby był zakochany w Bogu. Ale zakochany tak, jak wtedy, kiedy ma się dwadzieścia lat i nie można nawet oddychać nie pomyślawszy o osobie, którą się kocha. Bo jeśli ktoś nie był nigdy zakochany, to nie może dobrze mówić ani o miłości pisanej z małej, ani o Miłości pisanej z dużej litery. Niedobrze, gdy jakiś ksiądz mówi o małżeństwie jak o pułapce albo źródle zagrożeń, a o kobiecie jako okazji do grzechu. Jakże Bóg mógł się tak bardzo pomylić stwarzając mężczyznę i kobietę? Czyżby tę pomoc, o jakiej mówi Księga Rodzaju, wymyślił po to, żeby Adam tak źle na tym wyszedł? Czyżby raj przestał być rajem z chwilą, gdy pojawiła się w nim Ewa? Z tego, co mi wiadomo, sprawa miała się całkiem inaczej: raj nie był dla Adama do końca rajem, dopóki nie znalazł w nim tej, która miała stać się ciałem z jego ciała