Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Oskarży ją i Rour- ke'a, że to przez nich znalazł się w takiej sytuacji. Nie czuła się na siłach podejmować następnej walki. Z zaskoczeniem stwierdziła, że Clay był całkowicie zrezy- gnowany. Przytulił ją do siebie. Pobladł. Nie przypominał Claya z ostatnich kilku miesięcy. — Jak się czujesz? — spytała Becky. Rozglądała się po surowej, nagiej celi. Stała w niej biała komoda i żelazna prycza, a okna zakrywały żelazne kraty. Trzęsła się, słysząc dobiegające z korytarza okrutne i brutal- ne głosy innych więźniów. — Dobrze — odparł Clay. Usiadł na pryczy, wskazując Becky miejsce obok siebie. Miał na sobie niebieskie więzien- ne ubranie. Był bardzo zmęczony i wyprany ze wszyst- kiego. — Czuję niemal ulgę, że z tym skończyłem. Pójdę do więzienia i Harrisowie zostawią mnie w spokoju. Chociaż z nimi będę miał spokój. — Co ty mówisz? — Upili mnie, nafaszerowali narkotykami i wypchali kieszenie kokainą. Wiesz o tym. Potem wystawili mnie, żebym kupił towar od jednego z ludzi ich ojca, i zmusili, abym działał jako pośrednik. Naprawdę nigdy osobiście nie sprzedawałem narkotyków. Grozili mi, że przysięgną, iż to robiłem, gdybym nie pomógł znaleźć im kontaktów w szko- le w Curry Station. — O, mój Boże — szepnęła Becky. Ukryła twarz w dło- niach. — Ten Dennis. — Nie nadałem im Dennisa, Becky. Przysięgam — zape- wnił ją szybko. — To nie ja. — Opuścił wzrok. — Być może ty wszystko wiesz. Oni chcieli, żebym wmieszał w to Macka. Chciałem to zrobić, ale on się nie ugiął. I dlatego nie chce 212 teraz ze mną rozmawiać. Myśli, że jestem śmieciem i wini mnie za śmierć swego przyjaciela. Kto wie, może ma rację. Ale ja nie podłożyłem bomby pod samochód Kilpatricka, Becky. Jestem głupcem, Becky, ale nie jestem mordercą. Musisz go przekonać, aby zechciał to zrozumieć. — Nie mogę go przekonać — powiedziała z zaciśniętymi zębami. — Kilpatrick widywał się ze mną tylko dlatego, żeby ciebie dostać. Clay zaklął głośno. — To sukin... — Dałam się nabrać. To nie tylko jego wina — prze- rwała bratu. — Sami wykopaliśmy sobie grób, prawda? — Wolno wciągnęła powietrze. — Dziadek jest w szpitalu. Lekarze uważają, że to lekki atak serca. Clay jęknął i ukrył twarz w dłoniach. — Tak mi przykro, Becky. Tak mi przykro. Becky poklepała go po plecach. — Wiem. — Rachunki ze szpitala, robota w ogrodzie, nie ma ci kto pomóc, a tu jeszcze ja. — Spojrzał na siostrę ciemnymi, zbolałymi oczami. — Boże, jak mi przykro! Jak ty dasz sobie radę z tymi rachunkami? — Tak jak zawsze dawałam sobie radę — odparła z dumą. — Pracując. Zarumienił się. — Chcesz powiedzieć, że w uczciwy sposób. — Odwrócił wzrok. — Przekonywałem sam siebie, że robię to dlatego, aby ci pomóc, że zarabiam pieniądze, aby dokładać do twoich, ale okłamywałem się. Kiedy w końcu rzuciłem narkotyki i alkohol i zobaczyłem, co zrobiłem, przeraziłem się. Nie pozwolili mi jednak odejść. Nigdy nie pozwolą odejść. Oni wszyscy przysięgną, że to ja przygotowałem cały zamach i że to ja sprzedałem działkę temu Dennisowi, i że to ja podłożyłem bombę w samochodzie Kilpatricka. Nie ma dla mnie ratunku. — Jest. Porozmawiam z panem Malcolmem i poproszę go, aby zajął się twoją sprawą. Załatwię ci zwolnienie za kaucją... 213 - I spróbujesz za to zapłacić, co? Nie, nie zrobisz tego, Becky — powiedział. — Posłuchaj, siostrzyczko. Mam prawnika, to obrońca z urzędu. Jest młody, ale bardzo dobry. On mi wystarczy. Żaden obrońca na świecie nie może uratować mnie od więzienia, Becky. Musisz to zro- zumieć. Jeśli chodzi o kaucję, to nie chcę żadnej kaucji. — To niesprawiedliwe! — jęknęła. — To nie ma sensu. Złamałem prawo, a teraz muszę za to zapłacić. Idź do domu i odpocznij. Masz dość zmart- wienia z dziadkiem. Jestem tutaj całkiem bezpieczny. — Och, Clay — szepnęła przez łzy. — Nic mi nie będzie. Francine przyjdzie mnie odwiedzić. Ona jest ze mną, mimo że będzie miała dużo kłopotów ze swym wujem. — Uśmiechnął się. — Ona nie jest wcale zła, trzeba ją tylko bliżej poznać. — Ja nigdy z nią nie rozmawiałam — przypomniała mu. Clay chrząknął. — Poznasz ją. Kiedyś ją poznasz. Skinęła głową. — Kiedyś. — Pocałowała brata na pożegnanie i zawoła- ła strażnika, aby wypuścił ją z celi. To był długi marsz ku wolności