Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Byłem przecież i tak już przytłoczony Twoją obnażoną cielesnością. Przypominam sobie na przykład, jak kilkakrotnie rozbieraliśmy się razem w jednej kabinie. Ja mizerny, wątły, szczupły, Ty krzepki, ogromny, szeroki. Już w kabinie wydawałem się sobie nędzny, i to nie tylko wobec Ciebie, lecz wobec całego świata, ponieważ stanowiłeś dla mnie miarę wszechrzeczy. A gdy wychodziliśmy z kabiny między ludzi, ja u Twojej ręki, mały szkielecik, niepewny, boso na molo, bojący się wody, niezdolny do powtarzania Twoich ruchów pływackich, które mi wciąż pokazywałeś w dobrej wierze, ale faktycznie ku memu najgłębszemu zawstydzeniu - bywałem wtedy wprost zrozpaczony i moje przykre doświadczenia we wszystkich dziedzinach splatały się w tych momentach ze sobą nad wyraz harmonijnie. Najlepiej jeszcze czułem się wtedy, gdy czasami rozbierałeś się pierwszy, a ja zostawałem sam w kabinie i odwlekałem hańbę mego publicznego wystąpienia, póki nie przyszedłeś w końcu zajrzeć do kabiny i nie wypędziłeś mnie z niej. Byłem Ci wdzięczny za to, że zdawałeś się nie zauważać mojej nędzy, byłem też dumny z budowy ciała mojego Ojca. Do dziś zresztą jest między nami podobna różnica. Temu z kolei odpowiadała Twoja duchowa na de mną hegemonia. Dzięki własnej pracy zaszedłeś tak wysoko i dlatego miałeś bezgraniczne zaufanie do swojej opinii. Dla mnie jako dziecka nie było to tak jaskrawe jak później dla dorastającego mężczyzny. Ze swego fotela rządziłeś światem. Słuszne było tylko Twoje zdanie, każde inne było niewydarzone, ekstrawaganckie, meszygene, nienormalne. Nadto Twoje zadufanie w sobie było przy tym tak wielkie, że zupełnie nie potrzebowałeś być konsekwentnym, a mimo to nie przestawałeś mieć racji. Zdarzało się również, że w jakiejś sprawie nie miałeś wcale wyrobionego zdania, a wówczas wszystkie na ten temat możliwe opinie musiały być bez wyjątku fałszywe. Potrafiłeś, na przykład, wymyślać na Czechów, potem na Niemców, potem na Żydów, jak popadło, na każdy temat, tak, że w końcu nie ostawał się nikt oprócz Ciebie. Nabrałeś dla mnie tajemniczych cech, właściwych wszystkim tyranom, których prawo opiera się na ich osobie, a nie na rozumie. Tak mi się przynajmniej wydawało. Zdumiewająco często miewałeś zresztą w porównaniu ze mną rację, w rozmowie było to zrozumiałe samo przez się, gdyż do rozmów prawie nie dochodziło, ale i w rzeczywistości. Lecz również i to nie było niczym szczególnie niepojętym; mój cały sposób myślenia znajdował się pod Twoją potężną presją, również i ten, który nie zgadzał się z Twoim, i to zwłaszcza ten. Wszystkie moje pomysły, pozornie niezależne od Ciebie, były od samego początku obciążone Twoim nieprzychylnym sądem; było wprost niemożliwością, aby to wytrzymać aż do całkowitego i © BLACK & WHITE – Subiektywny Magazyn Literacki: http://blackandwhite.3neo.net 4 trwałego spełnienia zamiaru. Nie mówię tu o jakichś górnolotnych ideach, ale o każdym moim pomyśle z okresu dzieciństwa. Wystarczyło tylko, żebym poczuł się czymś uszczęśliwiony, przepełniony czymś, i żebym przyszedł do domu, i powiedział o tym, a już odpowiedzią było ironiczne westchnienie, kiwanie głową, bębnienie palcami w stół: „widziałem już piękniejsze rzeczy” albo „mam tego po dziurki w nosie”, albo „nie mam na to głowy”, albo „no to kup sobie coś za to”, albo „tez mi wielka rzecz”. Naturalnie, nie można było wymagać od Ciebie uniesień przy każdej drobnej dziecięcej satysfakcji, gdy Ty żyłeś swoimi zmartwieniami i kłopotami. Bo tez i nie chodziło o to. Chodziło przede wszystkim o to, że Ty takie rozczarowania musiałeś dziecku gotować stale i wciąż z racji swej sprzecznej natury, co więcej, ten Twój sprzeciw na skutek nawarstwiania się różnych spraw stale narastał, tak, że w końcu dawał o sobie znać już z przyzwyczajenia, nawet gdy czasem byłeś tego samego zdania co ja; i chodziło o to, że te dziecięce rozczarowania nie były rozczarowaniami codziennego życia, lecz - jako, że chodziło o Twoją osobę, będącą miarą wszystkiego - dotyczyły samej istoty rzeczy. Nie starczało do końca odwagi, stanowczości, wiary, radości z tego lub owego, gdy Ty byłeś temu przeciwny lub gdy tylko założyło się Twój sprzeciw; a złożyć go można było niemal przy wszystkim, czego się tylko tknąłem. Dotyczyło to w tej samej mierze myśli, co i ludzi. Wystarczyło, że nieco zainteresowałem się jakimś człowiekiem - co zdarzało się niezbyt często wskutek mojej natury - żebyś Ty już energicznie wtrącał się z wymyślaniem, kalumnią czy poniżaniem, zupełnie nie zwracając uwagi na moje uczucia i nie zważając na mój sąd. Niewinni, prości ludzie, jak na przykład aktor żydowski Löwy, musieli to odpokutować. Nie znając człowieka, porównywałeś go w straszliwy sposób, zapomniałem już, w jaki, do robactwa, a jakże często w stosunku do ludzi, których lubiłem, automatycznie i jak na zawołanie używałeś przysłowia o psach i pchłach. Zwłaszcza wspominam tu aktora, ponieważ Twoje powiedzenie o nim zapisałem sobie wtedy wraz z notatką: „Tak mówi mój Ojciec o moim przyjacielu (którego wcale nie ma) dlatego tylko, że to mój przyjaciel. Będę mógł mu to zawsze zarzucić, gdy będzie mi wymawiał mój brak dziecięcej miłości i wdzięczności”