Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Julia ino z pani¹ hrabin¹ rozmawia³a. WYSOCKI I cÛø pani hrabina mÛwi³a? Czemu nie poczeka³a? TABACZY—SKI To ja juø nie wiem, panie pu³kowniku. WYSOCKI WiÍc na co czekasz ñ wo³aj øonÍ! TABACZY—SKI Kiedy posz³a bydlÍciu zadaÊÖ Jak wrÛci, powiem. (wychodzi) WYSOCKI Widzisz, jak los mnie pokara³Ö Tymi kurami, folwarczkiem, pyskat¹ gospodyni¹Ö (macha rÍk¹) LICI—SKI (z oøywieniem) Ale przecieø szykuje siÍ jakaú odmiana. Przyjeødøa³a KarskaÖ WiÍc to prawda, co mÛwi¹, øe macie siÍ pobraÊ? (Wysocki pochmurnieje, LiciÒski szybko) To wspania³a kobieta, wierz mi! Bardzo dobrze zrobisz, jeúli z ni¹ wyjedziesz. Tu juø nie ma na co czekaÊ. WYSOCKI (szyderczo) WiÍc mia³bym wzi¹Ê úlub po to, øeby st¹d uciec? LICI—SKI (przestraszony) Aleø nie to mia³em na myúli. WYSOCKI (przerywa mu) Mniejsza z tym, coú sobie umyúli³. Ale sk¹d w³aúciwie twoja pewnoúÊ, øe mam siÍ øeniÊ? LICI—SKI (niepewnie) WszÍdzie o tym mÛwi¹ ñ w Warszawie, tu po dworachÖ PonoÊ paszport na twoje imiÍ juø wystawiony? I†szukasz kupca na wÛjtostwo? ChÍtnie ci pomogÍ, u³atwiÍÖ Zreszt¹ wystarczy twoja plenipotencjaÖ i moøesz jechaÊ. (Wysocki zasÍpia siÍ coraz widoczniej; LiciÒski konfi- 107 Akt drugi dencjonalnie) MÛwi¹ w Warszawie, øe sam margrabia siÍ z†tego ma³øeÒstwa cieszy. Boj¹ siÍ ciebie, Piotrze! Ö A znÛw inni powiadaj¹, øe ten úlub to tylko kamuflaø i jeúli wyjedziesz, to z misj¹ od rz¹du. WYSOCKI ( gwa³townie) DoúÊ tego! Ja sam nic jeszcze nie wiem, nic nie postanowi³em, ale to widzÍ, juø mi i tak role rozdaj¹, aktora chc¹ ze mnie zrobiÊ! LICI—SKI Tak nie mÛw, proszÍ. Karskiej na tobie zaleøy, a inni, ot ñ z øyczliwoúci, ciekawoúciÖ WYSOCKI W moje øycie nieproszeni w³aø¹? O to ci idzie? LICI—SKI MÛj Piotrze, wiesz, øe od czasÛw spisku nie masz wierniejszego ode mnie przyjacielaÖ PozwÛl sobie doradziÊ. WYSOCKI I cÛø mi zaproponujesz? LICI—SKI Wyjeødøaj st¹d, Piotrze, jak najszybciej. Jeúli nadarza siÍ okazja, by przerwaÊÖ cÛø, nie mogÍ tego nazwaÊ inaczejÖ odmieniÊ tÍ (szuka s³owa) skromn¹ kondycjÍ, w jak¹ popad³eú, to nie ma siÍ nad czym zastanawiaÊ. WYSOCKI OtÛø jest! Czy myúlisz, øe juø niczego w úwiecie nie ma poza jakimú Paryøem albo dostatkiem wzglÍdnym i doøywotnim? Czy mogÍ dziú, w tak rozpaczliwej chwili, myúleÊ o†tym, jak swÛj los poprawiÊ? Wstyd mi tego s³uchaÊ nawet. LICI—SKI (z zaøenowaniem) Przepraszam, nie chcia³em ciÍ obraziÊ ñ chcÍ tylko twego dobra i spokoju, wierz mi! WYSOCKI Ba! ñ wierzÍÖ Ale czy ktokolwiek z was pomyúla³, øe ja mogÍ nie chcieÊ spokoju? Skrzypienie drzwi, wchodzi TabaczyÒska, wycieraj¹c w brudny fartuch paruj¹ce rÍce. TABACZY—SKA Jestem, jak pan chcia³Ö WYSOCKI Niech mi TabaczyÒska powie, jak to by³o, kiedy pani hrabina przyjecha³a. TABACZY—SKA No, a jakbyÖ zwyczajnie. Pan pu³kownik jeszcze spa³, to i pani hrabina nie by³a kontenta. Posta³a, posta³a, budziÊ nie kaza³a. I posz³a. Jeszcze siÍ mnie wypyta³a o gospodarkÍ. Niby o wÛjtostwo. Jak idzie, ile zysku daje. Jakby by³ jaki zyskÖ WYSOCKI (niecierpliwie) Nic wiÍcej nie mÛwi³a? Wysocki 108 TABACZY—SKA A jakøeby!Ö Øe pod wieczÛr wrÛci. Do ksiÍdza proboszcza Wronikowskiego tera pojecha³a. WYSOCKI (do siebie) A wiÍc wrÛci. TABACZY—SKA (ironicznie) Oooo, teø by mia³a nie wrÛciÊ. Juø ona swoj¹ drogÍ zna. WYSOCKI (stanowczo) DziÍkujÍ TabaczyÒskiejÖ TABACZY—SKA Kiedy bo jaÖ jeszcze chcia³am spytaÊ pana pu³kownikaÖ WYSOCKI S³ucham? TABACZY—SKA Ö wedle maj¹tku. Znaczy siÍ ñ wÛjtostwa. Bo jak ma byÊ sprzedane, to przecie i o nas trzeba pamiÍtaÊ. WYSOCKI A ktÛø powiedzia³, øe ma byÊ sprzedane? TABACZY—SKA Juø ja swoje wiem! Nie na darmo taÖ przyjeødøa. Za nasz¹ krzywd¹ wszystko siÍ dzieje! A nie na to siÍ w†wys³ugi godzi³am, øeby tera o dziadowskim chlebie pÛjúÊ! LICI—SKI (wzburzony) Moja TabaczyÒska! OpamiÍtajcie siÍ, kobieto. Wspomnij, do kogo mÛwisz! Pan pu³kownik ciÍ karmi, a ja ciÍ tu godzi³em. I nie do pos³ug, tylko do opieki nad panem Wysockim. TABACZY—SKA Opieki to od nas nie brak, jaúnie panie, ale i†o†sobie musimy przecie pamiÍtaÊ. A pan pu³kownik o siebie samego zadbaÊ nie potrafi, to gdzieby o nas mia³ staranieÖ LICI—SKI Aleø opamiÍtaj siÍ, kobieto! Przecieø to twÛj gospodarz! TABACZY—SKA (porywczo) Tak samo pan pu³kownik nie by³ tu dziedzicem jak i my. Takøe samo z ³askawego chleba øyjemy. LICI—SKI (zdenerwowany) Idü precz, niewdziÍczna kobieto! Obraøasz i mnie, i swojego gospodarza. TABACZY—SKA A pÛjdÍ, pÛjdÍ, nie trza na mnie krzyczeÊ. Ale niech to jaúnie pan zakonotuje (groünie) øe i o nas trza pamiÍtaÊ! (wychodzi) LICI—SKI (wzburzony) I jakøe moøesz to znosiÊ, Piotrze? TÍ obmierz³¹ babÍ iÖ ca³e swoje obecne po³oøenie? WYSOCKI Jestem wystudzony mrozami PÛ³nocy. A jeúli idzie o moje po³oøenieÖ cÛø, ta baba mia³a racjÍ ñ tak samo jak i†ona øyjÍ z ³askawego chleba. (LiciÒski chce mu przerwaÊ, ale 109 Akt drugi Wysocki nie pozwala, podnosz¹c g³os) Ty wiesz o tym najlepiej, bo gdyby nie twoje, i innych, ruble, nie mia³bym nawet i tego maj¹teczku! LICI—SKI (przygnÍbiony) Przecieø to nie by³a ja³muøna. WYSOCKI Wiem o tym. Ale wy nie wiecie, øe Wysocki jeszcze nie trup, jeszcze nie dziad, co z ³aski øyje. Nie dla mnie Wiednie i Paryøe, ale moøe i z tej Warki raz wreszcie siÍ wyrwÍ! LICI—SKI Gdybyú tylko raz wreszcie zechcia³. WYSOCKI OøeniÊ siÍ z Karsk¹, tak? LICI—SKI Nie! W twoje sprawy nie wchodzÍ, juø to powiedzia ³em. Ale przecieø masz nas, swoich przyjaciÛ³. WYSOCKI A wy ñ co? Sk³adkÍ now¹ zrobicie, øeby mnie z Warki przenieúÊ do jakiejú innej Kalwarii? LICI—SKI Nie o to mi idzie. S¹dzÍ, øe mÛg³byú wrÛciÊ do Warszawy! WYSOCKI Teraz? Przecieø od piÍciu lat mi stolicy broni¹