Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Lotaryngia, widownia przewag Bartka Zwycięzcy! Koło miejscowości St. Privat obejrzeć można do dziś zachowany monument kamienny z niemieckim napisem, uświadamiającym przechodniów, że tu walczył „das 3. Garderegi- ment zu Fuss", czyli pułk macierzysty Pawła von Hindenburg, który tutaj właśnie zarabiał na wczesne swe ordery i awanse. W Lotaryngii leżą Metz i Yerdun... Z przyzwyczajenia zapatrujemy się więc na ten kraj, jako na obronny bastion francuski. Dwieście lat temu rzeczy wyglądały zupełnie inaczej, po prostu odwrotnie. Król Stanisław miał dopomóc Francji w dziele przyswoje- nia, prawdziwego zjednoczenia z jej monarchią regionu zdobytego świeżo, zamieszkałego przez ludność germańskiego przeważnie pochodzenia, a rzą- azonegC «' przeciągu poprzednich lat siedmiuset przez własnych, lotaryń- skich, ogromnie popularnych książąt. iMiejscowi przywitali tłustego Polaka gorzej niż niechętnie. Z biegieffl CZ«su nastroje zmieniły się dość gruntow- nie. "~~~— Stanisław panował w Lotaryngii, ale wszelkich praw do rządzenia musiał MV 126 zrzec, zanim wstąpił na jej ziemie. Cyrograf podpisał z dala od nich, w Meudon pod Paryżem. Tamtędy wiodła droga do pozorów królowania w Lune"ville. Zarządcą prawdziwym został Michał Ghaumont de la Glaiziere, z tytułu kanclerz księstwa, w gruncie rzeczy intendent z ramienia Ludwika XV, czyli urzędnik o wielkim zakresie władzy i bardzo szerokiej samodzielności, odpo- wiedzialny przed samym monarchą. Tacy jak on intendenci od dawna walnie przyczyniali się do sklejania prowincji francuskich w całość. Urzeczywistniając główne cele polityki paryskiej nie musieli z każdym papierkiem biegać do Paryża. Pan de la Glaiziere dokazał dodatkowej sztuki: nieugiętość w postę- powaniu umiał połączyć z wyszukaną uprzejmością wobec królewskiego teś- cia, posiadającego ponadto prawo do miana Najjaśniejszego Pana. Ale nie ustąpił nawet wtedy, kiedy potomek założycieli wolnomyślicielskiego Leszna, katolik zresztą żarliwy, prosił o nieco swobód dla innowierców. Lotaryngia nie odmieniła Wielkopolanina. Stanisław pozostał po sarmacku towarzyski, gościnny, bezceremonialny, niekiedy rubaszny. Przepadał za dob- rym jedzeniem i fajką (kiedy w przebraniu przekradał się był do Polski, listy gończe wymieniały jako znak szczególny jego poczerniałe od nikotyny zęby). Bardzo lubił kobiety, zwłaszcza dużo od siebie młodsze. Mimo swego wieku i pobożności miał on kochankę - dopuszcza się niedyskrecji Walter - była to margrabina Boufflers*. Dzielił swą duszę między nią a jezuitę nazwiskiem Menouz; byt to najbardziej intrygancki i zuchwały ksiądz, jakiego kiedykolwiek znałem... Córka, królowa Maria, dziedziczyła połowę tylko skłonności ojcowych i w znacznej mierze dlatego właśnie rychło zeszła w cień. Małżonek był nią początkowo oczarowany, nie chciał wierzyć, by istnieć mogła na świecie kobieta bardziej powabna, piękniejsza. Z czasem jednak Maria pozazdrościła laurów Kindze, „przez źle zrozumiałą pobożność [...] zapragnęła ascetycz- nych czystości". Postawiła na swoim, zmusiła męża „do opuszczenia jej łoża, które w tym celu napełniała nieznośnymi dla niego zapachami". Ludwik XV skapitulował tym łatwiej, że miał już dzieci, trwanie dynastii było zapewnione. Nastała w Wersalu doba metres. - Tak to przynajmniej opowiedział w swym pamiętniku nasz ostatni monarcha, który zwiedzając w młodości Paryż został Marii przedstawiony i z satysfakcją stwierdził, że królowa Francji znakomicie mówi po polsku, nigdy w ogóle inaczej się nie odzywa do przybyszów z Rzeczypospolitej. Leszczyński miał w Lotaryngii wiele czasu i rozmaicie zeń korzystał. Gdy *Tak zwana Damę de Volupte. 127 zmarł jego ulubiony karzełek, zatroszczył się o uzyskanie i przechowanie szkieletu, który dziś stoi w gablocie paryskiego Muzeum Człowieka. Malo- wany olejno, w szarych tonach utrzymany portret córki, do arcydzieł nie może być zaliczony, ale nie przynosi wstydu muzeum w Nancy. Dobrze jednak, że zawieszono go w innej sali niż dzieła takich sław lotaryńskich z XVII wieku, jak Jerzy de La Tour, „malarz nocy", a zwłaszcza genialny grafik, Jakub Callot, szlachcic miejscowy, pochowany tuż obok, w kaplicy zamkowej, mieszczącej groby dynastów. Trzeba było koniecznie przypomnieć te cho- ciażby dwa wielkie nazwiska europejskie, aby uzmysłowić, że nie do zaścianka wcale zaprowadziły losy naszego ambitnego poczciwca. Nie było łatwo zasłu- żyć się kulturze Lotaryngii i Baru, którego stolica - Bar-Le-Duc - obfituje w świetne zabytki pamiętające Renesans. Po Stanisławie zostały rzeczy będące chlubą kraju. Główny plac w Nancy, jeden z najpiękniejszych we Francji, istny salon bez sufitu, on sam nazwał „Królewskim". Potomność nie uszanowała jednak tej decyzji i wzniesiony w roku 1831 pomnik „Dobroczynnego" widnieje pośrodku Placu Stanisława, organicznie związanego z Place de la Carriere, z Place d'Alliance, z Pałacem Rządowym, stanowiącego słowem .samo centrum wyrosłej za czasów Leszczyńskiego nowej dzielnicy miasta wcale starego. Gotyckie budowle w Nancy też.liczą się do pamiątek w najprzedniejszym gatunku. Lunćville, „mały Wersal", niektórzy ośmielają się uważać za piękniejszy, a już co najmniej za bardziej gustowny od wielkiego. Tezę tę można głosić tym pewniej, że Lunćville zachwycało i Monteskiusza. Stanisław miłował budowanie. Sprowadzał najlepszych mistrzów, popierał ich, opłacał, stwarzał im pole do pracy i osobiście się do niej wtrącał, badał bowiem plany, czynił poprawki. Nie popsuł jednak ostatecznego wyniku, która to sztuka - jak poucza historia stara, nowsza i najnowsza - udaje się wcale nie wszystkim mecenasom. Zasiadał na stolicy kraju bardzo bogatego, lecz rozporządzał środkami zupełnie szczupłymi. Jego lista cywilna sięgała najwyżej dwóch milionów liwrów, wielkie pieniądze wyduszane z Lotaryngii przez pana de la Glaiziere zasilały kasę paryską. Stanisław inwestował nad rzeką Meurthe, dopływem Renu, również sumy uzyskane ze sprzedaży polskich włości, a finansami „Dobroczynnego" sprawnie zarządzał jeden z jego przybocznych Litwinów, nazwiskiem Syruć