Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Dość dobrze znał Letycję. Wystarczająco, by wiedzieć, że najdziwniejsza rzecz, w jaką ta kobieta była uwikłana przez całe swoje życie, to swego rodzaju loża masońska dla kobiet, na której zebrania chodziła co tydzień. Poza tym, zapamiętał ją jako inteligentną, spokojną. Idealną, by równoważyć introwertyczną osobowość Temoina. Przerażała go myśl, że mogła trafić w ręce grupy pomyleńców lub jakiejś satanistycznej sekty. Czymże innym mogli być porywacze, jeśli Charpentier mówił prawdę? Jacques Monnerie, wyraźnie zdenerwowany, zaczynał wiązać wątki tej opowieści. - Proszę mi odpowiedzieć na pewne pytanie... Czy jest pan masonem, panie Charpentier? - wypalił. - Można to tak określić. Wśród moich przodków byli budowniczowie katedr. A dosłowne znaczenie słowa macon to kamieniarz, nieprawdaż? - Nie rozumiem jednak - przerwał mu Monnerie poważnie - po co mi pan o tym wszystkim opowiada. Czy oczekuje pan, że coś zrobię? - Chcę, by natychmiast udał się pan do Amiens, bo wiemy, że tam właśnie zmierza Michel Temoin. Musi się pan do niego zbliżyć, zdobyć jego zaufanie, opowiedzieć mu wszystko, co pan wie o tej sprawie, i skłonić do zaniechania śledztwa. To chyba nie jest takie trudne, prawda? - Tylko tyle? - Jeśli zejdzie ze sceny, nasi wrogowie stracą głównego przewodnika. Na razie prowadzi ich za rękę do źródła zasilania supertalizmanów, jeśli zaś pan go od tego odwiedzie, jego sekret będzie jeszcze długo bezpieczny. - A nie zawiadomi pan policji? - Temoin powiadomił już żandarmerię w Chartres o porwaniu żony, ale nie wydaje się, by nasi funkcjonariusze wiedzieli, jak się zachować w takich przypadkach. My sami zajmiemy się ratowaniem Letycji. - Skąd pewność, że się uda? - Ma przypięty nadajnik. Niech się pan nie martwi, to już nasza sprawa. Charpentier obrócił się na pięcie i z mahoniowego regału, który stał za jego biurkiem, zdjął książkę. Był to tom średniej wielkości, w miękkiej oprawie, który grubas głaskał pieszczotliwie, jakby to zajęcie pozwalało mu zapomnieć o zmartwieniach. - Czyta pan po hiszpańsku? - zapytał, ścierając kurz z książki. - Trochę. Od dziecka spędzam wakacje na Costa Brava, nauczyłem się paru podstawowych zwrotów. - W takim razie proszę to przeczytać po drodze. Samochód fundacji zawiezie pana do Amiens. Proszę odnaleźć Temoina i odciągnąć go jak najdalej od tego miejsca. Meteor Man wziął książkę i nawet na nią nie spojrzawszy, zapytał: - A co z medalionem? Czy zawiera jakieś informacje, dlaczego właśnie teraz zaczyna działać ten superamulet ułożony z katedr? I cóż takiego ma on aktywować? Charpentier popatrzył na niego spod oka. - Żałuję, ale nie mogę odpowiedzieć na pańskie pytanie. I rozumiem, że pan też nie zdradzi nic swojemu podwładnemu, dopóki nie upewni się pan, że odstąpił on całkowicie od swojego śledztwa. Jacques Monnerie opuścił wzrok na znak zgody, rzucając przelotne spojrzenie na okładkę książki, którą trzymał w ręku. Nad rysunkiem przedstawiającym czarodzieja z długą brodą, trzymającego papirus w prawej ręce i pióro w lewej, widniał tytuł tomu: Picatrix. Cel mądrości i lepszy z dwóch sposobów postępu. - Gdybym ja to wiedział - mruknął. - Proszę to przeczytać - nalegał grubas. - Marsilio Ficino, zainspirowany tą pozycją, napisał traktat o talizmanach. Wie pan, jaki ma tytuł? - Nie mam pojęcia. - Jak uchwycić życie gwiazd. Clavis [Clavis (łac.) - klucz (przyp. wyd. pol)] 1129 Upłynęły dwa dni, zanim Jan de Avallon odzyskał mowę i wzrok. Jego nagłe pojawienie się w apsydzie kościoła Notre Damę w Chartres wywołało lawinę plotek. Nikt nie wiedział niczego na pewno, ale bez ustanku rozprawiano o tym, że rycerz spadł za głównym ołtarzem niby pień drzewa przyniesiony przez wichurę w burzliwą noc. Wielu przypuszczało, że maczały w tym palce siły nieczyste. W owych dniach nie było ani jednego poddanego, który nie zazdrościłby opatowi Clairvaux. Ostatecznie tylko służący mu rycerze widzieli wszystko na własne oczy, więc tylko on miał sposobność wysłuchania opowieści z pierwszej ręki. Templariusze opowiedzieli opatowi, w jaki sposób ciało ich towarzysza wyrzuciła ze swych trzewi bestia z Averno. Porwało go i zwróciło niewidzialne stworzenie, kiedy wyczuło w nim dobrego chrześcijanina. Takie i inne rzeczy opowiadali rycerze o swoich braciach, nic więc dziwnego, że wkrótce po mieście zaczęły krążyć niestworzone historie. Bernard, mądry zakonnik i wnikliwy obserwator, był zdziwiony, że do niezwykłych wydarzeń doszło w jednym tylko miejscu. Dlatego też pospieszył do Jana i jego giermka. Dobrze zrobił, albowiem zdążył udzielić ostatniego namaszczenia Filipowi i jeszcze w tę samą noc zarządzić jego pochówek. Ciało chłopaka pokrywały wrzody, wypadły mu prawie wszystkie włosy. Usta i końce palców zsiniały jak więźniowi poddanemu ciężkim torturom. Dotknęła go choroba, której symptomy przypominały trąd, nie mógł oddychać, nie miał czucia w nogach. Kiedy w końcu wydał ostatnie tchnienie, nie wypuszczając z rąk miecza swego pana, wszyscy pomyśleli, że Bóg okazał mu miłosierdzie i zabierając go z tego świata, chciał mu oszczędzić większych cierpień. Na tę diabelską chorobę najwyraźniej nie było lekarstwa. Przygnębiony opat odwiedził również więźnia, młodzieńca pojmanego w kościele przez rycerzy