Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Przyjaciel jej narzeczonego. Marka Zwillicha, zabitego wraz z nią. Marian Jachimowicz, zajrzał do ich domu po pogromie, nie wiedząc jeszcze o tragicznym losie mieszkańców. Zastał mieszkanie puste, zdemolowane i okradzione. Tylko na podłodze odnalazł garść porozrzucanych kopert, pozbierał je i zabrał. Były to listy Schulza. Wśród dokumentów biograficznych dużej wagi, które przez niedopatrzenie złego losu szczątkowo ocalały, były też listy do Brunona Schulza od różnych osób, przeważnie z literac- 69 kich kręgów. Zostały odnalezione w 1946 r. na strychu domu Schulzów przez Feiwela Schreiera, ucznia i przyjaciela zamordowanego pisarza. Znalazca przechował je u siebie w Drohobyczu i w r. 1957 przekazał mnie ??za pośrednictwem przedstawiciela Wydawnictwa Literackiego w Krakowie. Nigdy nie dotarły do moich rąk i dalsze ich losy nie są pewne. Gdyby przypuścić ??mimo gwałtownych zaprzeczeń ich posiadacza, Artura Sandauera ??że opublikowane przezeń w warszawskiej Kulturze w 1976 r. listy do Schulza ??to właśnie zawartość owego zagubionego prawie 20 lat wcześniej pakietu, który nieznanymi drogami dotarł do obcych rąk ??byłaby to supozycja pocieszająca, świadczyłaby bowiem o tym, że cudem ocalałe, z pietyzmem zebrane i przechowane przez Schreiera rękopisy nie uległy bezpowrotnemu zaprzepaszczeniu, choć ich opublikowanie (nie wszystkich!) uległo co najmniej osiemnastoletniej, niczym nie dającej się usprawiedliwić zwłoce. Z owego znaleziska dotarło do moich rąk ??poza tajemniczo przepadłym pakietem ??jedynie kilka listów od Debory Vogel i jeden od Eggi van Haardt, wydzielonych z całego zespołu przez znalazcę. Oprócz Sklepów cynamonowych i Sanatorium Pod Klepsydrą, książek stanowiących trzon ocalałego dzieła Schulza, zachowała się jeszcze pewna ilość rozproszonych po przedwojennych czasopismach opowiadań, esejów, krytyk literackich i recenzji. Większość ich została włączona do zbiorowego wydania dzieł Schulza pt. Proza w 1964 r. Pozostały jednak nieliczne publikacje, które do tej edycji nie weszły, drukowane przeważnie w „Wiadomościach Literackich” i „Tygodniku Ilustrowanym”. Są to m. in.: obszerna wypowiedź Schulza o subiektywnych motywach procesu twórczego i emocjonalnej genezie jego utworów literackich, esej okolicznościowy pt. Powstają legendy, felieton krytyczny o poezji Kazimierza Wierzyńskiego i kilka recenzji książek z literatur obcych. To wszystko, co ocalało. Reszta ??niemała i niebłaha ??uległa zagładzie lub zagubieniu i sądzę po wielu latach poszukiwań, że szansę odnalezienia są nikłe. Cały zasób zaginionych utworów Schulza znajdował się w jego mieszkaniu w Drohobyczu przy ul. Floriańskiej 10 do przełomu 1941 i 1942 r. Następnie zabrał papiery ze sobą, przenosząc się do getta. Tam, gnieżdżąc się w jednej izbie wraz z dwoma obcymi ludźmi, uznał, że całe swoje archiwum powinien zabezpieczyć. Toteż zimą, z początkiem 1942 roku, zwrócił się do Zbigniewa Moronia ??pod którego adres nadchodziły wówczas listy do Schulza ??aby przyjął w depozyt wszystkie rękopisy i rysunki. Moroń, odniósłszy się jak najprzychylniej do tej sprawy, przekonał jednak Schulza, że powierzenie wszystkiego jednej osobie jest ryzykowne, że lepiej podzielić te rzeczy między paru godnych zaufania ludzi. Schulz zgodził się z tym stanowiskiem i powierzył Moroniowi jedynie dużą tekę rysunków (kilkadziesiąt prac) oraz jeden obraz pastelowy „Królewna i paziowie”. Natomiast rękopisy literackie, notatki itp. oraz resztę prac plastycznych dał ??jak wspomina Zbigniew Moroń ??„jakiejś innej osobie, nie znanej mi; nazwisko jej mi podał, ale niestety zupełnie je zapomniałem”. Jedno zdaje się nie ulegać wątpliwości, że ów nieznany depozytariusz był Polakiem lub ??co prawdopodobniejsze ??Ukraińcem i mieszkańcem Drohobycza, Borysławia lub Stryja. Cytowaną wiadomość potwierdza niezależna od niej relacja Izydora Friedmana, udzielona mi w 1948 roku, niestety równie niepełna: „W r