Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Chłopi popatrzyli po sobie, a jeden z nich zrobił jakiś dziwny grymas, otwierając przy tym usta i odsłaniając kilka też żółtych i też niezbyt przyjemnych zębów. Ale wąż milczał, więc jeometra doszedł do wniosku, że omylił się i że to nie król Mendog odział się w to czarne, pomazane śluzem i szlamem, a gdzieniegdzie, tam gdzie sznury sieci zdarły łuskę, również i krwią, cielsko. - Przemów do mnie, zły duchu Pagibielisie -zwrócił się znów do węża. - Powiedz, po coś dał się złapać. Ale wąż milczał nadal, więc Misiukiewicz uznał, że i tym razem się omylił, i spróbował po raz trzeci: - Jeśli to ty, Żaltisie, to czego tu szukasz? I wtedy wąż znów otworzył paszczę i jeszcze raz ukazały się dwa rzędy drobniutkich, nieprzyjemnych ząbków, a w głębi czarnego oka - tak przynajmniej wydawało się jeometrze - zapaliło się na chwilę drżące światełko. Misiukiewicz wyprostował się, spojrzał na wiszącego na krzyżu, odlanego z cyny Zbawiciela i powiedział do chłopów: - Przyjdźcie dziś do kancelarii, ale po obiedzie. Dostaniecie po rublu. - I po chwili, zastanowiwszy się, dodał: - Ale papierowym. Chłopi, jakby przerażeni niesłychaną wysokością zaproponowanej im zapłaty, zagadali coś do siebie po litewsku. Jeometra nie rozumiał ich języka, choć już od dwudziestu kilku lat - to znaczy odkąd przyjechał do Jeglówka z Łomży i ożenił się tutaj z Aniutą, którą wynalazła mu w Sejnach właściciel- 117 ka tamtejszego hotelu, mama Fliegeltaub - obiecywał sobie, że nauczy się po litewsku. Zwrócił jednak uwagę - nie po raz pierwszy zresztą - że ten litewski, którym mówili ci chłopi, nie przypomina już tego litewskiego, którym mówiono tu przed dwudziestu kilku laty, właśnie wtedy, kiedy on, Misiukiewicz, przybył w te strony, i podobny jest raczej do białoruskiego lub do rosyjskiego. Chłopi mówili bowiem z wyraźnym zaśpiewem, akcentując z rosyjska, i ktoś, kto słuchałby ich rozmowy z dala i nie rozpoznawałby znaczenia słów, wziąłby ich z pewnością za mieszkańców ruskich wiosek położonych na południowy wschód od Czarnej Hańczy i Kanału Augustowskiego. Najstarszy z chłopów, ten co tak dziwnie się wykrzywił, podszedł znów do węża, przeżegnał się i powiedział: - Ale to Żaltis, panie. - No to co, że Żaltis? - spytał jeometra. - Przecież wiem, że Żaltis. Idziemy. Chłopi znów zagadali do siebie z ruska po litewsku, ale wreszcie zdecydowali się, podnieśli drąg leżący nieopodal w trawie, wsunęli go między sznury i dźwignęli sieć. Prowadzeni przez Misiukiewicza poszli piaszczystą polną drogą między gryką a jęczmieniem i po kilkunastu minutach - bo wąż był ciężki, ważył chyba ze sto kilo, a może i więcej, i po drodze musieli odpoczywać - zeszli na brzeg jeziora, nad to jego ploso, czyli odnogę, która nazywa się, tak jak wieś i folwark, Jeglówek. Na nadbrzeżnej łące stał tam samotny rozłożysty jesion i na gałęzi tego to jesionu jeometra kazał chłopom zawiesić sieć z wężem Żaltisem, który - jak mogło się wydawać -zasnął albo nawet i zdechł, bowiem na czarne oko 118 opadła biaława, półprzeźroczysta błona, a krew sącząca się spod wrzynających się w łuskę sznurów zaczęła już krzepnąć. Kiedy chłopi, upewniwszy się jeszcze raz, że po obiedzie dostaną po papierowym rublu, odeszli, Misiukiewicz wszedł do stojącej przy brzegu i przywiązanej zardzewiałym łańcuchem do zmurszałych bali - niegdyś był tu pomost - łódki i usiadł na środkowej ławeczce. Gdyby palił fajkę, to z przyjemnością zapaliłby sobie fajkę, ale ponieważ od dawna już nie palił - bowiem Aniuta nie znosiła dymu i przed laty, kiedy tylko otwierał blaszane pudełko z tytoniem, wypędzała go z izby na ganek -więc ponieważ nie palił, zadarł głowę i patrzył na białe obłoki stojące nad Szurpiłami, myśląc przy tym, że wreszcie, po tylu latach, ma to, czego tak bardzo potrzebował. Obłoki rosły i malały, jeden wydał mu się podobny do łba końskiego, drugi do lokomotywy pociągu, którym pod strażą żandarma jechał niegdyś, w młodości, na oczną stawkę z Wilna do Petersburga, a trzeci nie był podobny do niczego poza sobą samym. Nie czekał długo, może piętnaście minut, może pół godziny. Egle, nimfa jeziora Szurpiły - a także innych okolicznych jezior -wyszła z wody i usiadła w drugiej łódce stojącej tuż obok tej, w której siedział jeometra. Ubrana była w długą czarną spódnicę, koszulę z cieniutkiego płótna z falbankami przy rękawach i białe niciane pończochy, a na włosach, zaplecionych w dwa warkocze, miała obręcz z kory brzozowej, pakielkę, za którą zatknięte były rozmaite kwiaty, przetykane - co jeometrę nieco zdziwiło, bo przecież Egle nie była dziewicą - zieloną rutką. Na białej koszuli miała jeszcze - choć dzień był tak upalny - gorset z grube- 119 go, czerwonego płótna, zasznurowany z przodu zieloną tasiemką, taką jaką można kupić w Sejnach, w tym sklepie, który znajduje się w trzecim domu za hotelem mamy Fliegeltaub. Misiukiewicz stwierdził, i też ze zdziwieniem, że Egle, choć wyszła wprost z wody i przed chwilą jeszcze chodziła sobie przecież po zarośniętym wodorostami dnie, była zupełnie sucha i nawet we włosach nie miała ni kropelki wody. - Ależ ona jest śliczna - pomyślał. -Gdybym nie miał mojej Aniuty, to pewnie zaraz bym się w niej zakochał. - Wypuść go - powiedziała Egle. - Przecież widzisz, jaki jest upał. On się strasznie męczy w tej sieci. Mówiła po polsku i to jeometry specjalnie nie zdziwiło, bo taka nimfa, a do tego żona węża, który jest bogiem tylu jezior, może przecież znać wszystkie języki, jakie tylko chce. - A co będę z tego miał - zapytał - jak go wypuszczę? - Co zechcesz - odpowiedziała Egle. - Ale wypuść go szybko, bo on umrze. - Potrzebuję twojej pomocy - powiedział Misiukiewicz. - Ale to nie jest takie proste. Ksiądz Połu-jański, wiesz, ten z Jeleniewa... - Wiem - powiedziała Egle. - No więc ksiądz Połujański nie potrafił mi pomóc. Nie wiem, czy ty potrafisz. - Powiedziałam ci, że zrobię, co zechcesz. Ale pośpiesz się, on nie może żyć bez wody dłużej niż kilka godzin. Wyciągnęli go na brzeg o świcie, a już jest południe. - Kochasz go? - spytał Misiukiewicz. 120 - Przecież to mój mąż - odpowiedziała Egle. -Jakże mogłabym go nie kochać! - Zdarza się, że ludzie żyją ze sobą i wcale się nie kochają. Bywa, że się nienawidzą. - My się kochamy