Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Podziurawi jego twarz i ciało, artystycznie ochłapie krwią jego ubranie, ułoży jego kończyny w groteskowych pozach jak z cmentarnego baletu... Zacisnął mocno wargi. Chciał żyć. Musi być jakiś sposób. Przekręcił się na brzuch i rozejrzał badawczo po obskurnym zimnym pomieszczeniu, do którego wpędzili go zabójcy. Była to doskonała jednopokojowa trumna. Miała drzwi, które były strzeżone. Miała również małą łazienkę bez okna. Wczołgał się do łazienki i wstał. W suficie była postrzępiona dziura, szeroka prawie na pięć centymetrów. Gdyby mógł ją powiększyć, przejść do pomieszczenia na górze?... Usłyszał stłumione odgłosy. Zabójcy byli niecierpliwi. Zaczęli wyważać drzwi. Zbadał dziurę w suficie. Nie nadawała się do użytku. Nie zdołałby powiększyć jej na czas. Tamci uderzali w drzwi. Chrząkali po każdym uderzeniu. Wkrótce wyłamią zamek lub zawiasy wyjdą ze spróchniałego drewna. Drzwi przewrócą się, a dwóch mężczyzn o pustych twarzach wszedłszy strzępie kurz z ubrań... Ale z pewnością ktoś mu pomoże! Wyjął z kieszeni maleńki odbiornik telewizyjny. Obraz migał i Raeder nie mógł go wyregulować. Głos był czysty i wyraźny. Słuchał przyjemnie modulowanego głosu Mike'a Terry'ego mówiącego do ogromnej widowni. "...straszne miejsce - mówił Terry. - Tak, widzowie, Jim Raeder jest naprawdę w straszliwym położeniu. Ukrył się, jak pamiętacie, w hotelu trzeciej kategorii na Broadwayu pod zmyślonym nazwiskiem. Wydawało się, że jest wystarczająco bezpieczny. Ale boy go rozpoznał i przekazał informację gangowi Thompsona." Drzwi zatrzeszczały pod ponownymi uderzeniami. Raeder włączył swój mały odbiornik i słuchał. "Jim Raeder zdołał uciec z hotelu! Śledzony, wszedł do kamienicy pod numerem 165. przy Północno-Wschodniej Alei. Miał zamiar przejść dachami. I mógłby to zrobić, widzowie, byłby to zrobił, ale drzwi na dach były zamknięte. Wyglądało, że to koniec... Ale Raeder zauważył, że mieszkanie numer 7. jest nie zamieszkałe i nie zamknięte. Wszedł..." Terry przerwał dla większego efektu, po czym krzyknął: "I teraz jest tam zamknięty w pułapce! Zamknięty jak szczur w klatce! Gang Thompsona wyłamuje drzwi! Schody przeciwpożarowe są strzeżone! Nasza ekipa filmowa, ulokowana w sąsiednim budynku, daje wam właśnie zbliżenie. Patrzcie tylko, państwo, patrzcie! Czy nie ma nadziei dla Jima Raedera?" - Nie ma żadnej nadziei - powtórzył cicho Raeder. Pot spływał z niego, gdy tak stał w ciemności, dusząc się w maleńkiej łazience i słuchając silnych, głuchych uderzeń do drzwi. "Zaczekaj chwilę! - wrzasnął Mikę Terry. - Wytrzymaj jeszcze, Jim, wytrzymaj jeszcze trochę. Może jest nadzieja! Mam pilny telefon od jednego z naszych widzów. Dzwoni z linii Dobrego Samarytanina! Jest ktoś, kto uważa, że może ci pomóc, Jim. Czy mnie słyszysz, Jim Raeder?" Raeder czekał. Słyszał trzask drzwi wyrywanych z zawiasów. "Proszę mówić - powiedział Mike Terry. -Jak się pan nazywa?" "Felix Bartholemow." "Proszę się nie denerwować, panie Bartholemow. Proszę śmiało mówić." "Dobrze, panie Raeder - powiedział stary mężczyzna trzęsącym się głosem. - Mieszkałem kiedyś pod numerem 165. przy Północno-Wschodniej Alei. W tym samym apartamencie, w którym został pan złapany w pułapkę. Lecz proszę spojrzeć na okno w łazience, panie Raeder. Było zamalowane, lecz miało..." Raeder wepchnął odbiornik telewizyjny do kieszeni. Zlokalizował wewnętrzne linie okna i kopnął w nie. Szkło się roztrzaskało, światło dzienne gwałtownie wdarło się do środka. Oczyścił parapet z potłuczonego szkła i szybko spojrzał w dół. Duża odległość dzieliła go od leżącego poniżej podwórka. Zawiasy zostały wyrwane. Słyszał otwieranie drzwi. Szybko wspiął się na okno i zawisł jedynie na czubkach palców przez moment, potem skoczył. Wstrząs był oszałamiający. Stanął na nogi i zachwiał się. W oknie łazienki ukazała się czyjaś twarz. - Świetny cel - powiedział mężczyzna, wychylając się i mierząc dokładnie bronią kaliber 38. W tym momencie wewnątrz łazienki eksplodowała bomba dymna. Nabój chybił celu. Raeder odwrócił się i zaklął. Kilka bomb wybuchło na podwórku. Otoczył go dym. Słyszał podniecony głos wydobywający się z głośnika jego kieszonkowego telewizora. "Uciekaj, Jimi Raeder! Uciekaj, jeśli chcesz ocalić swoje życie! Biegnij teraz, kiedy oczy zabójców pełne są dymu. I podziękuj Dobrej Samarytance, Sarah Winters, spod numeru 342. przy ulicy Edgar z Brockton w Massachusetts za dostarczenie pięciu bomb dymnych i zatrudnienie grupy mężczyzn, którzy je wysadzili!" Spokojnym głosem Terry kontynuował: "Ocaliła pani dzisiaj życie tego mężczyzny, pani Winters. Czy mogłaby pani powiedzieć naszym widzom, jak to?..." Raeder nie mógł już dłużej słuchać. Uciekł przez wypełnione dymem podwórko w kierunku ulicy. Szedł ulicą 63. Przygarbił się chcąc wyglądać na niższego. Chwiał się na nogach z wyczerpania